Trzy zbrodnie i sekret Radomierzyc: kto zabił Piotra Jaroszewicza?

Marcin Rybak
Marcin Rybak
Komunistyczna elita w 1947 roku: od prawej Stanisław Popławski, Piotr Jaroszewicz i Bolesław Bierut, z tyłu Karol Świerczewski
Komunistyczna elita w 1947 roku: od prawej Stanisław Popławski, Piotr Jaroszewicz i Bolesław Bierut, z tyłu Karol Świerczewski Domena publiczna
Współczesna legenda wiąże morderstwo byłego premiera PRL Piotra Jaroszewicza ze zdarzeniami, do których doszło w 1945 roku w Radomierzycach koło Zgorzelca.

Właśnie w czerwcu 1945 r., tuż po zakończeniu wojny, trzej mężczyźni pojawili się w radomierzyckim pałacu. Dwaj byli oficerami Ludowego Wojska Polskiego: płk Piotr Jaroszewicz z Głównego Zarządu Polityczno-Wychowawczego i ppłk Jerzy Fonkowicz - oficer wywiadu. Trzecim mężczyzną był Tadeusz Steć, później mieszkaniec Jeleniej Góry i sudecki przewodnik. Właśnie Steć ujawnił tę historię w latach 70. Co robili w pałacu na wyspie, w wiosce pod Zgorzelcem? Szukali dokumentów III Rzeszy. W specjalnych sejfach miały się znajdować akta Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy. Te akta pojechały do Moskwy.

Czy to przypadek?

Kilkadziesiąt lat po wy-darzeniach z czerwca 1945 r.- w latach 90. XX w. - cała trójka zginęła tragiczną śmiercią. Wszyscy zostali zamordowani. Pierwszy Jaroszewicz - jesienią 1992 r. Kilka miesięcy później Steć, a ostatni - w 1997 r. - Jerzy Fonkowicz, wówczas emerytowany generał wojska. Zabójcy? Nie wykryto. Choć w każdej z trzech spraw były procesy, tyle że nic z tego nie wyszło. W procesie oskarżonych o zabójstwo Piotra Jaroszewicza dowody były tak słabe, że sam oskarżyciel poprosił o uniewinnienie. Domniemany morderca Tadeusza Stecia sam przyznał się do winy. Ale to, co powiedział o zbrodni, nie pasowało do ustaleń z miejsca zdarzenia. Efekt: uniewinnienie. Teraz jeleniogórska Prokuratura Okręgowa próbuje wrócić do tej sprawy.

W procesie rzekomych zabójców Jerzego Fonkowicza dowody też są marne. Najważniejszy to opinia osmologiczna, czyli ślad zapachowy sprawcy rozpoznany przez specjalnie szkolonego psa. Jaroszewicz i Fonkowicz przed śmiercią byli torturowani. Więc co? „Radomierzyce. Archiwa pachnące śmiercią” - odpowiedział tytułem swojej książki-reportażu o tej historii pisarz Jerzy Rostkowski.

Grupa „Premier”

- Nie ma spraw niewykrytych, a morderca jest zawsze w pierwszym tomie akt śledztwa - mówił Karol Janasik, emerytowany wrocławski policjant, na początku lat 90. specjalista od zabójstw, funkcjonariusz Wydziału Kryminalnego Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu. W 1993 r. przydzielono go do sprawy morderstwa premiera PRL Piotra Jaroszewicza i jego żony. Powstała specjalna grupa „Premier”. Z całej Polski ściągnięto do niej najlepszych funkcjonariuszy. Zadanie: złapać morderców. Grupa miała być tajna.

Adeptów sztuki łapania morderców uczą „Reguły siedmiu złotych pytań kryminalistyki”. Od początku sprawy trzeba szukać odpowiedzi na te pytania: Co się stało? Gdzie? Kiedy? Przy pomocy jakich środków? Jakim sposobem? Dlaczego? Kto jest sprawcą, a kto poszkodowanym? Grupa „Premier” zaczęła więc od rekonstrukcji wydarzeń. Niestety, było już kilka miesięcy po znalezieniu zwłok byłego premiera i jego żony. Zaniedbań i błędów z pierwszych godzin śledztwa nie dało się już naprawić.

Piotr Jaroszewicz i jego żona zostali zamordowani w swojej willi w podwarszawskim Aninie. Było to 31 sierpnia 1992 r. ok. godziny 21.45. Jaroszewicz codziennie wieczorem wychodził na spacer ze swoim psem, sznaucerem Remusem. Zawsze pokonywał mniej więcej 1600 metrów. Obchodził lasek i wracał do domu. Zawsze miał przy sobie broń: albo pistolet VIS, albo PPK Walther. Ta broń później zginie. W dniu tragedii były premier na spacer wyszedł - jak zwykle - około godziny 21. Spacerował jakieś 45 minut. Gdy wrócił, zaatakowali go zabójcy.

Zbrodnię odkrył syn Jaroszewiczów - Jan. Zaniepokojony, że rodzice nie odbierają telefonów, przyjechał do willi w Aninie. Drzwi zastał uchylone. Wszedł na piętro do gabinetu. Tam zastał zwłoki ojca. Piotr Jaroszewicz siedział w fotelu naprzeciwko sejfu. Na szyi miał pasek, z tyłu do paska wkręcona była drewniana ciupaga góralska. Tak jakby sprawcy, torturując Jaroszewicza, zaciskali laskę na jego szyi. Zwłoki żony znaleziono w łazience, pół piętra nad gabinetem. Została zastrzelona z jednego z myśliwskich sztucerów męża.

Sznaucer Remus

Jeszcze jeden szczegół: zasłony w gabinecie Piotra Jaroszewicza były spięte wielką agrafką. Nikt w domu byłego premiera tak okien nie zasłaniał, więc musieli to zrobić sprawcy. Na miejscu pojawiła się ekipa kryminalistyczna. Zaczęły się oględziny. Problem w tym, że do willi w Aninie zaczęli przyjeżdżać różni mniej i bardziej niepotrzebni policyjni i prokuratorscy notable, funkcjonariusze różnych służb.

- Wszystkiego dotykali, zadeptali wszystkie możliwe ślady - wspominał wrocławski policjant. - Pierwszego dnia coś mnie tknęło - dodawał Janasik. - Chodzi o psa, sznaucera Remusa. Dziwnie się zachowywał: jakieś niezborne ruchy, co chwilę przysiadał. Tak jakby ktoś uderzył go w kark. To było ważne, bo w okolicy natrafiono potem na rzezimieszka karatekę, który pokazywał, jak takie psy obezwładniać. Ale przed grupą „Premier” stanęło ważniejsze pytanie: o motyw.

Policjanci zaczęli od sprawdzenia, czy gdzieś w okolicy w podobny sposób nie napadano na domy. Tak trafiono na ślad szajki włamywaczy z Mińska Mazowieckiego. Sposób działania mógł się zgadzać z tym, co odkryto w wili w Aninie - na przykład ofiara zawinięta w dywan. Jako domniemanych sprawców policjanci wskazali czterech lokalnych przestępców: „Sztywnego”, „Krzaczka”, „Niuńka” i „Faszystę”. Konkubina jednego z nich stała się świadkiem oskarżenia. U „Krzaczka” znaleziono fiński nóż. Taki sam nóż zginął z mieszkania Jaroszewiczów: był darem od premiera Finlandii.

Czwórka włamywaczy stanęła przed sądem pod zarzutem napadu i morderstwa Piotra Jaroszewicza i jego żony Alicji Solskiej. Ale materiał dowodowy zaczął się sypać. Konkubina jednego z oskarżonych - ważny świadek - odmówiła zeznań.

Przedawnienie

Finał procesu podkreśla klęskę oskarżenia. W końcowym przemówieniu prokurator wnioskował nie o ukaranie, a o uniewinnienie oskarżonych. Bo z dowodów, które ich obciążały, nie zostało kompletnie nic. Potem, po latach, różne policyjne ekipy próbowały jeszcze wracać do tej sprawy. Wiele nadziei wiązano z pojawieniem się komputerowego systemu identyfikacji odcisków palców o nazwie AFIS. W 1992 r. takiego systemu nie było.

Zaczęły się też pojawiać różne, coraz bardziej fantastyczne wersje wydarzeń. Jedna z nich wskazuje na trop dolnośląski, wiążący zabójstwo Piotra Jaroszewicza z wydarzeniami w Radomierzycach. Ale jest jeszcze bardziej sensacyjna. Jaroszewicz zginął, bo za dużo wiedział o działalności sowieckiego wywiadu. Chodzi o niejakie „matrioszki”, czyli szpiegów, którzy przybierali tożsamość konkretnej osoby. Taką „matrioszką” - jak głosi legenda - miał być gen. Wojciech Jaruzelski.

Nieznajomi?

Przyczyn tragedii, do której doszło 12 stycznia 1993 r. w Jeleniej Górze, doszukiwano się w stylu życia ofiary, czyli znanego sudeckiego przewodnika Tadeusza Stecia. Bywało, że zapraszał do swojego domu nieznajomych, dopiero co poznanych ludzi. Mordercą mogła być taka właśnie osoba. Jeszcze w 1993 r. śledztwo w sprawie tej zbrodni przejęła Prokuratura Wojewódzka w Gdańsku. Pojawił się nawet mężczyzna, którzy przyznał się do zamordowania Tadeusza Stecia, ale sąd go uniewinnił. Teoretycznie po uniewinnieniu sprawa w tym wątku powinna wrócić do prokuratury w Gdańsku - tam należało umorzyć ją z powodu niewykrycia sprawcy morderstwa.

Tortury?Tadeusz Steć zginął od uderzenia w głowę. Było także oparzenie od domowego piecyka, tak zwanej farelki. Ale wzięło się - przekonuje śledczy - nie od celowego przypalania ofiary: po prostu „farelka” była włączona do prądu i grzała, a ciało ofiary upadło blisko niej.

Gen. Jerzy Fonkowicz został zamordowany w nocy z 7 na 8 października 1997 r. w swoim domu w Konstancinie Jeziornie pod Warszawą. Przed śmiercią był torturowany. Sprawcy związali go. Bili tak mocno, że połamali mu żebra. Ślady tortur miał na całym ciele. Bandyci zabrali z jego willi przedmioty warte 15 tys. zł, m.in. niemieckie starodruki, ale też telewizor i komplet sztućców. Dla prokuratury ta sprawa to zwykły rabunkowy napad. Prokuratura Rejonowa w Piasecznie o tę zbrodnię oskarżyła sześć osób. Dwie nie doczekały wyroku, resztę uniewinniono.

Podsumowując: w czerwcu 1945 r. trzej mężczyźni pojawili się w pałacu w Radomierzycach koło Zgorzelca. W latach 90. wszyscy zostali zamordowani. Dwóch na pewno torturowano. Ci dwaj torturowani byli po wojnie wysokimi rangą oficerami komunistycznej armii. Czy i jaki związek z tymi zbrodniami miały nazistowskie archiwa schowane w dolnośląskim pałacu? Tego do dziś nie wiadomo.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl