Urodził się z muzyką we krwi, odszedł z melodią w sercu. Zbigniew Wodecki – legenda, którą Kraków żegnał pieśnią

Katarzyna Dębek
Zbigniew Wodecki grał na emocjach jak na skrzypcach – z precyzją i uczuciem. I choć mówił, że najlepiej radzi sobie z muzyką, jego życie też miało piękną melodię.
Zbigniew Wodecki grał na emocjach jak na skrzypcach – z precyzją i uczuciem. I choć mówił, że najlepiej radzi sobie z muzyką, jego życie też miało piękną melodię. FOR ADAM WOJNAR/POLSKAPRESSE
Zbigniew Wodecki nie tylko śpiewał. On opowiadał historie dźwiękami. Od dziecka był związany z muzyką, przez życie szedł z uśmiechem i skrzypcami w dłoni.

Spis treści

Zbigniew Wodecki przez pięć dekad tworzył coś, co dziś można nazwać muzyczną kroniką polskich emocji. Łączył pokolenia, przekraczał gatunki, uczył pokory wobec sztuki i dystansu do siebie. Nie był idealny. Ale był prawdziwy. I właśnie dlatego wszyscy go kochali.

Zbigniew Wodecki był kimś więcej niż artystą – był zjawiskiem.
Zbigniew Wodecki był kimś więcej niż artystą – był zjawiskiem.
LUCYNA NENOW / POLSKA PRESS

Dzieciństwo Zbigniewa Wodeckiego – beztroskie, sielskie i anielskie

Zbigniew Wodecki urodził się 6 maja 1950 roku w Krakowie. Już od małego imponował swoim głosem. Podczas porodu słyszał go cały szpital:

Urodziłem się w szpitalu Narutowicza w Krakowie i darłem się tak strasznie, że mój głos niósł się po salach. Tak mama mi opowiadała... Tutaj też rodziła się trójka moich dzieci Asia, Kasia i Paweł – mówił Wodecki w wywiadzie dla Super Expressu.

Wywodzi się z muzycznej rodziny. Jego ojciec był trębaczem orkiestry symfonicznej Polskiego Radia i Telewizji w Krakowie, a mama sopranistką. Miał starszą o dziesięć lat siostrę, Elżbietę, która została wiolonczelistką i solistką operetki krakowskiej.

Rodzina ze strony ojca to byli Ślązacy, matki - górale. A ja? Czuję się dziwnie... Chyba mam bardziej niemiecką naturę, bo lubię ordnung, porządek, twarde przywództwo, zdecydowanych ludzi – wspomina muzyk w tym samym wywiadzie.

Artysta bardzo miło wspominał swoje dzieciństwo – było ono beztroskie, a on sam trochę chuliganił na podwórku:

Moje dzieciństwo... Miałem świetnie. Moje życie toczyło się tuż przy lotnisku w Krakowie. Były hangary, granaty, kanały, łuski, świece dymne... Tyle razy dostałem żerdzią w łeb, że to cud, iż mówię i wciąż mam swoje zęby, dzięki czemu mogę grać na trąbce – wspomniał w tej samej rozmowie z reporterem Super Expressu.

Wodecki miał bardzo dobry kontakt ze swoim ojcem, który namówił go do gry na skrzypcach, później zaczął się uczyć również gry na trąbce.

Po latach wspominał, że ze skrzypcami lepiej sobie radził niż życiem prywatnym:

Bo ja lepiej sobie radzę ze skrzypcami niż z życiem prywatnym. Życie prywatne płynie, jak płynie. Natomiast nad skrzypcami panuję, mam nadzieję, w sposób prawie absolutny – można było przeczytać taką wypowiedź w magazynie Viva!

Zbigniew Wodecki zaczął karierę muzyczną w wieku 16 lat!

Już jako szesnastoletni chłopak miał za sobą sceniczne występy. Założył zespół muzyczny o nazwie „Czarne Perły”, a rok później związał się z Kabaretem „Piwnica pod Baranami”. Nie tylko jako artysta solowy zapisał się w historii polskiej muzyki, ale także jako członek zespołu Anawa, z którym w 1970 roku wydał płytę zatytułowaną „Marek Grechuta & Anawa”. Przed maturą nawiązał współpracę z piosenkarką Ewą Demarczyk, z którą pod koniec lat 60. wystąpił na słynnej paryskiej scenie Olympia. Jego artystyczna droga wiodła go również przez sceny Festiwali Artystycznych Młodzieży Akademickiej w Świnoujściu oraz przez szeregi Krakowskiej Orkiestry Kameralnej, gdzie grał pod dyrekcją Kazimierza Korda. Wodecki dostał propozycję występów w telewizji przy programie „Wieczór bez gwiazdy”, dzięki którym nagrał swoją pierwszą solową piosenkę „Znajdziesz mnie znowu” i zaczął być bardziej rozpoznawalny. Występował ze swoimi koncertami w całej Polsce i na świecie. Zwiedził wiele miast, ale to Kraków zajmował szczególne miejsce w jego sercu od zawsze i na zawsze:

Im więcej widziałem miejsc na świecie, tym bardziej lubiłem Kraków. To niezwykłe miejsce – mówił Zbigniew Wodecki w audycji „Miejskie klimaty”.

Występ na jubileuszowym, 10. Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu w 1972 roku okazał się przełomowy, przynosząc mu nagrodę za debiut za wykonanie piosenki „Tak, to ty”. To nie było jego ostatnie wyróżnienie. Wodecki miał ich na swoim koncie wiele, podobnie jak utworów, które znają różne pokolenia! Publiczność z pewnością kojarzy go z piosenki „Pszczółka Maja”, którą wykonał na potrzeby animowanego serialu dla dzieci oraz „Chałupy” opowiadającej o plaży nudystów znajdującej się na Półwyspie Helskim. Jednak to niejedyne utwory. Wodecki celował również w bardziej ambitny repertuar, ale z wielką przyjemnością na prośbę publiczności wykonywał te, które dały mu ogromną rozpoznawalność:

Nie uważam, żeby bycie rozpoznawalnym przez najsłynniejsze przeboje było dla mnie przekleństwem. To prawdziwe szczęście. Nie oburzam się, gdy ludzie proszą mnie o zaśpiewanie „Pszczółki Mai” czy „Chałup” - wyjaśniał wokalista w audycji „Miejskie klimaty”.

Zbigniew Wodecki miał dystans do siebie, ale nigdy do muzyki.
Zbigniew Wodecki miał dystans do siebie, ale nigdy do muzyki.
Fot. KAROLINA MISZTAL

Człowiek, wybitny mistrz, który miał ogromny dystans do siebie i swojej kariery

Zbigniew Wodecki był bardzo pozytywnym człowiekiem. Na koncertach opowiadał nieraz dowcip o samym sobie:

Zbigniew Wodecki czołga się przez pustynię i jęczy: wody… W końcu spotyka karawanę i dostaje wodę – Wodecki nalewa odrobinę w dłonie i… poprawia włosy.

Wówczas żartował sobie, że kiedy umrze, to jego imponująca grzywa nie zmieści się w trumnie…

Miał też realne podejście do sukcesów i swojej kariery:

Z tą karierą jest tak, że gdy jednego dnia nikt nas na ulicy nie poznaje, problemu jeszcze nie ma. Ale drugiego, trzeciego? Zaczyna się panika: „O cholera, co jest?”. I dystans się kończy. Najważniejsze, by czuć się potrzebnym, czuć tę adrenalinę. Gość, który ma przed sobą kilka premier, kilka festiwali, może sukcesów, jeszcze sobie pożyje. Gdy mu się to odbierze, na zasadzie „Panu już dziękujemy”, pół dnia i jest po gościu. Zęby i włosy wypadają, pojawiają się łupież i zmarszczki. I do widzenia. Mnie na szczęście ciągle się chce. I mam gdzie.

Nie mógł usiedzieć w jednym miejscu. Występował na scenie praktycznie do końca

Wodecki był jednym z bardziej zajętych muzyków w Polsce. Jego kalendarz był wypełniony do samego końca. Nie miał czasu na urlop, a podczas rodzinnych, czy świątecznych spotkań wciąż go nosiło:

Bliscy się przyzwyczaili, że jak jestem w domu dłużej niż trzy dni, to mnie nosi – przyznawał. – Nawet w święta zdarza mi się pracować. Na szczęście moje dzieci mają swoje sprawy, niezwiązane z muzyką. Świetnie sobie radzą – mówił w wywiadzie dla Onetu.

50 lat na scenie Zbigniewa Wodeckiego

Aktywny na scenie przez blisko pięć dekad, z licznymi nagraniami i koncertami na koncie, artysta ten wydał stosunkowo niewielką liczbę solowych płyt. Jego dyskografia, wyłączając kompilacje, ogranicza się do kilku tytułów: „Zbigniew Wodecki: (1976), „Dusze kobiet” (1987), „Zbigniew Wodecki ’95” (1995), „Obok siebie” (2002) i „Platynowa” (2010). Wyjątkowym projektem okazał się „1976: A Space Odyssey”, nagrany z Mitch & Mitch Orchestra and Choir, który zdobył złoto i w 2016 roku został nagrodzony dwoma Fryderykami, w tym za popową płytę roku i piosenkę „Rzuć to wszystko, co złe”.

W dniu pogrzebu Wodeckiego z Wieży Mariackiej wybrzmiał utwór „What a Wonderful World”

W maju 2017 roku artysta poddał się zabiegowi kardiochirurgicznemu w prywatnym szpitalu w Warszawie, jednak trzy dni później przeszedł udar mózgu. W konsekwencji zapadł w śpiączkę, a jego stan zdrowia znacznie się pogorszył przez zapalenie płuc. Został przetransportowany do Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie, gdzie 22 maja 2017 roku zmarł.

Zbigniew Wodecki został pochowany w rodzinnym grobowcu na cmentarzu Rakowickim w Krakowie.
Zbigniew Wodecki został pochowany w rodzinnym grobowcu na cmentarzu Rakowickim w Krakowie.
ANDRZEJ BANAS

W dniu pogrzebu, 30 maja 2017 roku Kraków uczcił jego pamięć rozbrzmiewającym z Wieży Mariackiej utworem Louisa Armstronga „What a Wonderful World”. Uroczystej mszy świętej w bazylice Mariackiej przewodniczył biskup Tadeusz Pieronek, w asyście archiprezbitera Dariusza Rasia, emerytowanego archiprezbitera Bronisława Fidelusa oraz księdza profesora Roberta Tyrały, który wygłosił homilię, a także innych duchownych. Po ceremonii pogrzebowej został pochowany w rodzinnym grobowcu na cmentarzu Rakowickim.

Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.

Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź Stronę Kobiet codziennie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kobieta

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl