Życie w Bukowsku toczyło się leniwie do chwili, gdy 17 stycznia w jednym z domów Bukowska znaleziono Franciszka Laudę, jego córeczkę Helenę oraz - kilkadziesiąt metrów od domu - żonę Laudy, Salomeę. Przy życiu zachowało się dwoje innych dzieci: 4-letnie i 4-miesięczne. Na miejsce przybyła policja i od razu wpadła na trop bandyty, który zgubił zaadresowany do siebie list. Okazał się nim być niejaki Jan Kłodek, pochodzący ze Śląska leśniczy.
Wojskowy i powstaniec
Kłodek pracował w pobliskim dworze w Jasionowie. Jego właścicielem był August Dzieduszycki, cesarsko-królewski szambelan, żonaty z Amelią Ostaszewską ze Wzdowa. Jej ojciec - Teofil Ostaszewski - był znanym filantropem i dobrodziejem na ziemi sanockiej. Kłodek służył wcześniej w armii niemieckiej i walczył na froncie francuskim. Później brał udział w powstaniu na Śląsku, a jeszcze później służył w wojsku polskim w Poznaniu. Po zwolnieniu z posady we dworze jego warunki znacznie pogorszyły się i utrzymywał się z udzielania lekcji muzyki wiejskim grajkom.
Proces rozpoczął się przed sądem w Sanoku w lutym 1927 r. Kłodek od razu przyznał się do okropnej zbrodni. Zeznał, że fatalnej nocy przyszedł do Laudów pożyczyć 25 złotych, ponieważ był w trudnej sytuacji materialnej. Laudowie znali już chłopaka, który często pożyczał, ale jeszcze rzadziej oddawał gotówkę. Kiedy Laudowa podniesionym głosem wypraszała niepożądanego gościa z domu, ze złości chwyciła siekierę, aby skutecznie przepędzić natręta. Ten wyrwał ją od niej i potem już sam nie wiedział, jak potoczyły się wypadki.
Kat na sanockich ulicach
W obronie bandyty wystąpiła 15-letnia panna Sarnecka - dziewczyna Kłodka. Jednym ze świadków był też 4-letni synek zamordowanych, Tadzio Lauda. Zeznał, jak widział, że Kłodek bił siekierą po głowie ojca matkę i siostrę. Oskarżonego określił mianem „muzykanta”.
Co ciekawe, w trakcie rozprawy do Sanoka przybył legendarny Stefan Maciejowski (czyli Alfred Kalt) - pierwszy cywilny kat II RP. Ostentacyjnie przechadzał się po ulicach miasta, „nie zachowując się incognito” - jak donosiła ówczesna prasa. Ludzie unikali jego spojrzenia; na jego twarzy błąkał się zawadiacki uśmieszek... W miejscowym więzieniu zabrał się za ustawianie szubienicy.
5 lutego 1927 r. sąd uznał oskarżonego winnym zbrodni wielokrotnego morderstwa. Jednak jego obrońca, dr Bławacki, wniósł o ułaskawienie swojego klienta. Zatelefonowano wówczas do kancelarii prezydenta Ignacego Mościckiego. Po pół godzinie nadeszła wiadomość: prezydent ułaskawił Kłodka od kary śmierci. Można się tylko domyślać, że kancelaria wzięła pod uwagę zasługi skazańca w czasie jego działalności na Górnym Śląsku.
