Spis treści
- W tym meczu wszystko może się zdarzyć - mówi Mirosław Okoński, legenda Lecha Poznań, także były zawodnik Legii
W 1981 roku, stołeczna Legia - z powołanym do służby wojskowej Okońskim - w finale w Kaliszu pokonała Portowców 1:0, a jedynego gola pod koniec dogrywki strzelił Adam Topolski.

- Mogliśmy wygrać w regulaminowym czasie, ale Mirosław Szczech obronił rzut karny Krzysztofa Adamczyka. To był bardzo ciężki mecz, Pogoń prowadził Jerzy Kopa - wspomina Okoński, który w finale 1980 naraził się wielu kibicom Lecha
Oko - po dwóch stronach barykady
W Częstochowie legioniści rozgromili Kolejorza 5:0, a legendarny "Oko" wbił jedną z bramek ukochanej drużynie.
- Niektórzy mieli o to do mnie pretensje, więc po powrocie do Poznania chciałem za wszelką cenę pokazać klasę w ważnym spotkaniu. Tak wyszło, że w finale we Wrocławiu Lech zmierzył się z Pogonią i zwyciężył po moim trafieniu z pierwszej połowy. Wykorzystałem błąd Mirka Szczecha, a prowadzenia nie oddaliśmy do końca. Niestety, mimo świetnej formy w klubie nie dostałem powołania na mundial w Hiszpanii - dodaje Okoński, który poznał jeszcze raz smak triumfu w PP, w 1984 roku w finałowej batalii Lecha z Wisłą Kraków raz pokonał Jerzego Zajdę, a poznaniacy wygrali 3:0.

Sześć triumfów Lubańskiego
- Mirek był świetnym zawodnikiem, błyszczał w takich meczach. Ja mam tylko jeden wygrany Puchar Polski, ze Śląskiem Wrocław w 1976 roku. Wówczas w finale ze Stalą Mielec mającą kapitalny skład z Grześkiem Lato, Heniem Kasperczakiem nie dawano nam większych szans, jednak wygraliśmy 2:0 po golach Jana Erlicha i Zygmunta Garłowskiego. Byliśmy zdecydowanie lepsi - mówi Władysław Żmuda, polski rekordzista pod względem rozegranych meczów w finałach mistrzostw świata, w maju 1976 podopieczny… Władysława Żmudy, (zbieżność nazwisk przypadkowa).
- Tak wyszło, że to trener Żmuda ściągał mnie do Śląska i mówiono, że jestem jego synem. Jestem dumny, że mam w CV zdobycie Pucharu Polski, ale w tamtych czasach te piękne rozgrywki nie miały tak wspaniałej otoczki, jak dziś i finału na Stadionie Narodowym - podkreśla Żmuda, który był pod wrażeniem występów Włodzimierza Lubańskiego w bataliach o trofeum Pucharu Polski.

W 1968 roku, Lubański poprowadził Górnika Zabrze do zwycięstwa z Ruchem Chorzów 3:0, zanotował hat-tricka. Przebił to cztery lata później na obiekcie ŁKS Łódź. Górnik przegrywał do przerwy z Legią 1:2, fantastycznie spisywał się Robert Gadocha, który dwukrotnie pokonał Huberta Kostkę. Lubańskiego nie dało się jednak tamtej niedzieli powstrzymać, Piotr Mowlik wyciągał piłkę po jego uderzeniach czterokrotnie i zabrzanie cieszyli się ze zwycięstwa 5:2.
- To był fantastyczny występ Górnika i mój, a ostatniego gola uzyskałem z rzutu wolnego. Uwielbiałem takie spotkania, ale oczywiście teraz krajowy puchar ma u nas dużo większą rangę - mówi Włodzimierz Lubański, 6-krotny zdobywca PP w latach 1965 i 1968-1972
Popis Furtoka
Nasz puchar często zmieniał formułę, rozgrywano dwumecze w finałach, czasami decydujące starcia odbywały się przy pustawych trybunach, ale rozgrywki kreowały gwiazdy, bohaterów. W 1974 roku w finale Ruch Chorzów - Gwardia Warszawa (2:0) błysnął Joachim Marx, zdobywca dwóch goli. Finał 1986 na Stadionie Śląskim w Chorzowie okazał się popisem nieżyjącego już Jana Furtoka, a GKS Katowice rozbił faworyzowanego Górnika Zabrze 4:1.

- Jasiu był nie do zatrzymania przez rywali, zaliczył hat-tricka, ale i jako zespół graliśmy bardzo dobrze - opowiada Krzysztof Zając, wtedy kapitan GieKSy
W 1989 roku, w Olsztynie, show dał duet z Legii - Roman Kosecki i Dariusz Dziekanowski strzelili po dwa gole, ich team ograł Jagiellonię 5:2. Jaga cieszyła się z trofeum w 2010, w bydgoskim finale z Pogonią jedynego gola strzelił Andrius Skerla.
- Piękna sprawa taki gol w takim meczu. Mieliśmy fajną drużynę, dobrze spisywał się Kamil Grosicki, który teraz marzy o zwycięstwie w finale w barwach Pogoni - wspomina Skerla, dziś ceniony na Litwie szkoleniowiec.
Marzenia czasami się spełniają
Marzenia czasami się spełniają, a w przypadku Tomasza Jodłowca los w finale w 2015 roku był… przewrotny. Na Narodowym, „Jodła” najpierw pokonał swojego bramkarza, ale 10 minut po tym a trafił dla Legii.
- Dziwne to było uczucie, ale w drugiej połowie Marek Saganowski przesądził o naszym zwycięstwie - mówi Jodłowiec, dziś zawodnik Sparty Kazimierza Wielka, który będzie z uwagą oglądał bój Legii z Pogonią 2 maja 2025 roku, bój o cenne trofeum. I o Europę!
