Centralne Biuro Antykorupcyjne jest w ogóle potrzebne?
Tak. Do tej pory nie stworzono w państwie innej instytucji czy rozwiązania, które zajmowałoby się tym, czym zajmuje się CBA, czyli walką z korupcją. Mówię tak nie dlatego, że jestem szefem tej służby, ale naprawdę uważam, że CBA jest potrzebne.
Pytam o to, dlatego że wcześniej, w czasach, kiedy CBA rządził Mariusz Kamiński, cały czas mówiło się o korupcji, wydawało się, że jest wszechobecna, dzisiaj jakby o niej ciszej.
Korupcja była, jest i niestety będzie. To, czy o niej mówimy, ma oczywiście wpływ na świadomość społeczną, ale nie zmienia jej skali. Miałem podobny dylemat, kiedy kierowałem Centralnym Biurem Śledczym: mówić o tym, co robimy, epatować przestępczością zorganizowaną, licząc na uznanie opinii społecznej, władzy, co mogłoby się przełożyć na przykład na większe środki przeznaczone na CBŚ, czy robić swoje, a informować tylko o zdarzeniach krytycznych? Przyjęliśmy drugi wariant, taki model pracy pozytywistycznej, w ciszy, ale dla dobra społecznego. CBA nie jest potrzebny rozgłos podczas pracy. Rozgłos pewnie jest potrzebny raz na jakiś czas niektórym politykom, którzy próbują się budować jako współautorzy naszych sukcesów. Tymczasem politycy nie są do niczego służbom potrzebni, jak tylko do stanowienia dobrego prawa i ustalania dobrych budżetów. W związku z tym celowo nie prowadzimy narracji, że Polska jest skorumpowana, a mówimy, że korupcja jest jedną z patologii społecznych, obecną w naszym życiu, tak jak alkoholizm, narkomania czy prostytucja. I o tym chcemy i powinniśmy mówić codziennie. Wiem, że skali korupcji to od razu nie zmieni, ale warto próbować zmieniać świadomość społeczną na ten temat.
Zrobiliście ponad sześćset szkoleń w różnych urzędach, między innymi w KPRM, MSZ, MSW - zastanawiam się, o czym na takich szkoleniach ludziom mówicie?
Na takich szkoleniach mówimy o rzeczach bardzo podstawowych...
... no właśnie, ludzie nie mają podstawowej wiedzy o korupcji?
Próbujemy, nie epatując korupcją, nie strasząc, nie podważając zaufania do państwa, uczulać na korupcję wszystkich, których może dotyczyć. Mamy szkolenia dla urzędników państwowych, przedsiębiorców, inspirujemy zajęcia w szkołach. Prowadzimy masę inicjatyw, których nie ma bezpośrednio w ustawie o CBA, ale uznaliśmy, że należy przeciwdziałać korupcji w sposób kompletny i całościowy. Przeciwdziałanie ma różne formy: od twardego zwalczania przestępstw poprzez różne inne metody po działania edukacyjne właśnie. Chcemy podnosić świadomość prawną, bo niestety nie jest ona najlepsza. Proszę mi wierzyć, na jednym ze szkoleń z ust urzędnika padło pytanie, czy przyjęcie pieniędzy po załatwieniu sprawy też jest korupcją. Pokazujemy sytuacje, które mogą sprzyjać korupcji, oraz takie, które są już de facto korupcją i często uczestnicy szkoleń nie mają pojęcia, są wręcz zdziwieni, że to już przestępstwo. Podnosimy świadomość społeczną w myśl zasady, że lepiej zapobiegać, niż leczyć. Skądinąd na początku swojej kadencji byłem krytykowany za te działania, a dziś widzimy już ich efekty. Liczba przeszkolonych urzędników jest wyjątkowa w skali europejskiej i w dalszym ciągu są zapotrzebowania na te szkolenia. To, co robimy, przynosi satysfakcję, bo jest bardzo dobrze oceniane, choćby przez naszych partnerów z zagranicy.
Dopytuję, bo nie chce mi się wierzyć, że urzędnicy państwowi czy przedsiębiorcy nie wiedzą, że przyjęcie pieniędzy czy wzięcie ich jest korupcją!
Niestety... Często wynika to właśnie z nieświadomości. Jesteśmy w Polsce w dość specyficznym momencie. Moim zdaniem są trzy etapy świadomego przeciwdziałania korupcji. Pierwszy to przyznanie się do problemu i my to mamy już za sobą. Kilka dużych afer, świadomość czasów komunizmu i totalnego "załatwiactwa" uświadomiły nam jakiś czas temu, że mamy z nią w Polsce problem. Byliśmy w tym wyjątkowi na tle innych państw, bo do dzisiaj niektóre z nich obłudnie nie przyznają się do problemów z korupcją, nie zwalczają jej, ale mają liczne afery korupcyjne. Drugim krokiem jest ustanowienie prawa antykorupcyjnego i zbudowanie instytucji do zwalczania korupcji. Ten etap też mamy za sobą. Choć moim zdaniem prawo nie jest doskonałe w tym zakresie. Mamy odpowiednie instytucje, jak CBA, ABW, policję i dość szerokie uprawnienia w zwalczaniu korupcji. Trzecim etapem jest stworzenie rozwiązań prawnych gwarantujących wysoką jakość i przejrzystość "rządzenia" na wszystkich poziomach państwa. Otóż z tym trzecim etapem mamy jako państwo pewien problem i trudności wynikające z braku czystych, jasnych, prostych rozwiązań prawnych. Mamy przestarzałą ustawę antykorupcyjną z 1997 r., bardzo zróżnicowane, często nazbyt skomplikowane i niejednolite zasady dotyczące oświadczeń majątkowych. Wreszcie mamy nierozwiązane w sposób prawny kwestie korupcji politycznej, nepotyzmu, kumoterstwa czy klientelizmu. Ponadto, co często podnoszą organizacje pozarządowe, nie mamy systemu prawnej ochrony "whistleblowerów", czyli tzw. sygnalistów, tj. osób które zgłaszają informacje o nieprawidłowościach. Z jednej strony mamy kwestie nieuregulowane prawnie, z drugiej - bardzo skomplikowane reguły. Dlatego tak bardzo zależy nam na edukowaniu i szkoleniu, żeby zmieniać świadomość prawną i społeczną korupcji.
Ale sądy i prokuratury nie skorzystały z waszych szkoleń, tak?
To jest po części zrozumiałe, bo i w sądach i w prokuraturach pracują osoby o najwyższej świadomości prawnej, na co dzień zajmujące się rozstrzyganiem w tego typu sprawach. Może stąd nie skorzystały z tego typu szkoleń. Co nie oznacza, że powinny uważać się za instytucje wolne od korupcji. Nie ma grup zawodowych wolnych od tej patologii. Możemy spotkać się z nią również w sądach i prokuraturach. Pytanie, czy są w stanie zwalczać nieprawidłowości w swoich szeregach z taką samą skutecznością i surowością, jak w innych instytucjach. Natomiast dziwi nas, że z takich szkoleń wycofał się na przykład Narodowy Fundusz Zdrowia.
Dlaczego?
Może nie mają problemów z korupcją. (śmiech) Tak naprawdę nie wiem.
Zmiana władzy samorządowej to pewnie dla was nowe wyzwania?
Dwa rodzaje wyzwań. Staramy się jako CBA być instytucją całkowicie apolityczną, bezstronną i nie wikłać się w jakiekolwiek rozgrywki personalne podczas wyborów. Mam satysfakcję, że pomimo różnych prób wciągnięcia nas w takie sytuacje, w których mielibyśmy "zabić" konkurenta politycznego, od kiedy jestem szefem CBA, nie daliśmy się wykorzystać w kampanii. Po drugie, samorządowcy podlegają regulacjom wynikającym z ustawy antykorupcyjnej: sporządzają oświadczenia majątkowe, podlegają różnego rodzaju ograniczeniom, jeśli chodzi o konflikt interesów. Po wyborach w samorządach pojawia się wiele nowych osób, które podlegają naszym analizom i kontrolom. Często nowo wybrane osoby nie mają świadomości wszystkich obowiązków i regulacji w tym zakresie. Stąd apelujemy, aby te kwestie nowo wybrani samorządowcy mieli na uwadze na początku kadencji.
Organizujecie właśnie V Międzynarodową Konferencję Antykorupcyjną, jak Polska w ogóle wygląda na tle innych krajów, jeśli chodzi o problem korupcji?
Całkiem nieźle, tak na tle świata, jak Europy. I nie mówię tego, gloryfikując zasługi CBA, chociaż myślę, że mamy w tym pewien wkład. Samo istnienie służby antykorupcyjnej podnosi miejsce kraju w tego typu rankingach. Wypadamy w nich nieźle, bo tak wygląda Polska w ogólnych ocenach. Jeśli chodzi o rankingi antykorupcyjne, to najbardziej popularnym, chociaż nie do końca wymiernym, jest ranking percepcji korupcji prowadzony przez Transparency International, w którym jesteśmy liderem w swoim regionie. Zajmujemy 35. miejsce. Wyżej w rankingu stoi jedynie Estonia, a to z powodu znaczącego podobieństwa do krajów skandynawskich, które od zawsze przodują w tych rankingach. Jesteśmy jednym z liderów naszego regionu. W ciągu ostatnich kilku lat nastąpił znaczny awans naszego kraju w tym rankingu o kilkanaście miejsc. Jeżeli chodzi o rankingi prowadzone przez organizacje biznesowe czy unijne, które badają korupcję wśród przedsiębiorców, też wyglądamy przyzwoicie. Może dlatego, że nie dotknęła nas taka fala kryzysu jak w Hiszpanii czy Grecji, a korupcja jest funkcją pochodną kryzysu. Wreszcie jesteśmy, co nas też nobilituje, pewnym wzorem i przykładem dla innych państw, głównie spoza Unii. Udzielamy im porad, prowadzimy projekty unijne, wymieniamy doświadczenia. Obserwujemy, jak nasze sugestie wprowadzane są na przykład na Ukrainie. Z naszych doświadczeń korzystają Serbia i Mołdawia. Mamy satysfakcję, że nie proszą o pomoc Niemców czy Francuzów, ale nas. Pewnie dlatego, że jesteśmy postrzegani jako państwo, które ma doświadczenia w walce z korupcją i uczyniliśmy widoczny postęp. Jesteśmy komplementowani jako służba antykorupcyjna nie tylko w Europie, lecz także na świecie.
A gdzie konkretnie?
Cieszę się z odbioru CBA w Stanach Zjednoczonych. Sprawy prowadzone w Polsce dotyczące m.in. informatyzacji są przedmiotem pozytywnych prezentacji na różnych forach światowych. Nasza współpraca z Amerykanami, w szczególności z FBI, jest prezentowana jako wzorowa i bardzo efektywna.
Czemu się uwzięliście na Polski Związek Piłki Siatkowej?
Absolutnie nie!
Jak to nie, już raz prowadziliście jakieś działania w związku!
Prowadziliśmy nawet postępowanie przygotowawcze wspólnie z prokuraturą, które zakończyło się umorzeniem. Nie uwzięliśmy się. My po prostu niezależnie od tego, kogo sprawa dotyczy, czy malutkiego klubu sportowego z małej miejscowości, czy PZPS, nie mamy żadnych oporów, aby ją realizować. A jeśli chodzi o siatkówkę, to jako jeden z jej kibiców też ubolewam nad tą sytuacją. Korupcja w tak prestiżowych miejscach jak w szkle powiększającym pokazuje, czym jest. A jest czymś, co psuje zaufanie, opinię, psuje smak, jest zgnilizną w czystej postaci. Żartujemy tutaj czasami, że niewiele dziedzin sportu nie zostało dotkniętych działaniami naszego biura, bo przecież prowadzimy do dziś długie, skomplikowane i wielowątkowe śledztwo dotyczące korupcji w piłce nożnej. Cóż poradzę na to, że mamy uzasadnione podejrzenia, co do uczciwości niektórych działaczy tego związku.
A skąd mieliście informację, że prezes i wiceprezes przyjęli łapówkę? Nie sądzę, żeby szef firmy ochroniarskiej sam się przyznał, może więc jakaś konkurencja?
Dotykamy kuchni pracy służb. Nigdy nie mówimy, skąd coś wiemy, nie dlatego, że jesteśmy nieszczerzy. Nikt na świecie o tym nie mówi, a my w szczególności, zresztą ciąży na nas taki obowiązek prawny.
E-afera, jak sam Pan powiedział, to jedna z największych spraw korupcyjnych ostatnich 25 lat w Polsce...
... tak powiedziałem? (śmiech) Po pierwsze, biorąc pod uwagę skalę nieprawidłowości w kwestii informatyzacji państwa, po drugie - skalę środków skażonych korupcją, po trzecie - skalę i wielkości łapówek oraz osób, które miały je przyjmować. Na podstawie naszych materiałów prokuratura postawiła zarzuty wielomilionowej łapówki jednemu z głównych wówczas decydentów w państwie, który decydował o przebiegu procesu informatyzacji w kraju, czyli byłemu dyrektorowi Centrum Projektów Informatycznych. Porównując podobne sprawy w Europie, myślę, że to jedna z większych afer tego typu. Nie twierdzę, że największa, bo jak śpiewał Grechuta: "Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy", a my nadal ciężko pracujemy również nad innymi sprawami.
Politycy opozycji podnoszą, że robi się wielki raban o trzech polityków, którzy zrobili sobie wycieczkę do Madrytu, a o tej aferze - cisza.
O tzw. e-aferze mówimy od października 2011 r., kiedy to były pierwsze zatrzymania. Teraz jest cicho, ale to wynika ze specyfiki naszej pracy. Śledztwa lubią ciszę i my o tę ciszę dbamy. Nie epatujemy tym, że kogoś przesłuchujemy, robimy jakieś przeszukanie czy analizujemy dokumenty. Oczywiście zatrzymania są zawsze głośne medialnie, ale potem ciężko pracujemy, a nie opowiadamy, że pracujemy.
Ile do tej sprawy zatrzymaliście osób?
Łącznie 41 osób usłyszało ponad 70 zarzutów. Każdy kolejny podejrzany to też kolejne czynności: przesłuchania i przeszukania. Tu mamy dwa ograniczenie: po pierwsze, pewne ograniczenie czasowe, związane z przedawnieniami przestępstw, po drugie, ograniczenie wynikające ze skali materiału, wątków i potrzeby przejrzenia całej masy materiałów, e-maili, oględzin nośników itp. W tej sprawie bardzo blisko współpracujemy z FBI i innymi organami ze Stanów Zjednoczonych, bo sprawa dotyczy także firm notowanych na giełdzie amerykańskiej. Ale warto powiedzieć o jeszcze jednej rzeczy, o której chyba nigdy nie mówiliśmy. Tak jak przy sprawie komisji majątkowej, gdzie od jednego śledztwa wyszliśmy na wiele innych spraw, tak w sprawie informatycznej, niezależnie od tego, że funkcjonuje specjalny zespół skupiony na CPI, to w wyniku pewnych analiz, wiedzy, spostrzeżeń, tego, co odkrywamy, wszczęliśmy kilka innych śledztw informatycznych, które toczą się w ciszy. Zainicjowaliśmy kilkadziesiąt analiz i kontroli w wielu ważnych instytucjach, nie tylko w MSW.
Środowe zatrzymania czternastu pracowników ZUS i ludzi z firm komputerowych to efekt jednej z takich kontroli?
Jesteśmy w środku czynności i oprócz potwierdzenia faktu zatrzymań nie informujemy o szczegółach.
O czym Pan rozmawiał z Elżbietą Bieńkowską?
To już było tak dawno… (śmiech)
...że Pan nie pamięta?
Tyle już rzeczy na ten temat słyszałem, tyle głupot czytałem, że zaciera mi się rzeczywisty obraz tego spotkania. Ale gwarantuję, że gdybym się spotkał z panią w jakiejkolwiek restauracji, przypadkowo czy w sprawie wywiadu, to także nie ujawniłbym treści rozmowy. Po pierwsze dlatego, są pewne granice przyzwoitości i nie ujawnia się rozmów prowadzonych w cztery oczy. Po drugie, poruszaliśmy pewne kwestie związane z naszymi funkcjami, pracą, jaką wykonujemy. Gdyby ludzie opowiadali o tym, o czym rozmawiają sam na sam, to nikt nigdy by już potem sam na sam nie rozmawiał.
Nie jest dla Pana szokujące, że politycy z pierwszej politycznej ligi, Pan, szef CBA - dajecie się nagrywać kelnerom? Bo to chyba nie najlepiej świadczy o naszym państwie.
Niewiele rzeczy jest w stanie mnie zszokować. Widzę to trochę inaczej. Może dlatego, że moją pracą też jest nagrywanie osób w sytuacjach, w których nie spodziewają się, że są nagrywane...
Więc Pan się zawsze spodziewa, że jest nagrywany?
Tak jak się spodziewam, że pani mnie teraz nagrywa. (śmiech) Myślę, że robimy pewne uproszczenie: z punktu widzenia medialnego, trochę sensacyjnego, to ciekawostka, że ktoś kogoś nagrał, ale przy dzisiejszym rozwoju technicznym, naszym umedialnieniu, przy tym, że nawet na ulicy są kamery, musimy liczyć się z tym, że ktoś nas może nagrać. Więc to nie jest kwestia tego, czy ktoś nas nagrywa, podsłuchuje, słyszy - to jest kwestia tego, jak się zachowujemy i co mówimy. W związku z tym jestem absolutnie spokojny o przebieg mojej rozmowy z panią premier, bo jesteśmy świadomi, o czym rozmawialiśmy. Jeśli ta rozmowa się kiedyś ukaże, jeśli ktoś nią dysponuje, to myślę, że jeszcze bardziej nam pani zaufa po odsłuchaniu tej rozmowy niż do tej pory, jeśli chodzi o nasze nastawienie propaństwowe. Nie zamierzam udowadniać, że złamałem jakieś reguły, bo to tak jakbym udowadniał, że wczoraj nie pobiłem żony, której nie biję, bo jestem takim, a nie innym człowiekiem. Ale czy to kompromitacja, że ktoś kogoś nagrał? Przecież można założyć, że w pomieszczeniach służbowych też nas ktoś nagra: jakiś sfrustrowany pracownik, współpracownica, sekretarka włączy dyktafon czy telefon i zarejestruje, co dzieje się w pokoju. Chodzi o to, żeby nie miała czego nagrać. Mam tu taką refleksję: innym osobom nagrywanie przechodzi bardziej bezkarnie niż służbom. Wyobraża sobie pani sytuacje, gdyby to CBA bezprawnie nagrywało? Mielibyśmy do czynienia z komisją śledczą, odwołaniem mnie ze stanowiska i kilkoma ciężkimi zarzutami, myślę, że tu państwo nie dopracowało pewnych uregulowań prawnych. Można pytać, czy spotkanie biznesmena z urzędnikiem w restauracji jest stosowne, ale nie wiem, czy pani czułaby się dobrze, gdyby poszła z kolegą do restauracji, rozmawiała o chorobie czy jakichś prywatnych problemach, a potem przeczytała o tym w prasie.
Moje rozmowy z kolegą pewnie nie interesowałyby czytelników.
Chodzi o sam fakt. Taka sytuacja na pewno pozostawi uczucie gwałtu na prawie do prywatności.
No tak, ale chwileczkę. Powiedział Pan, że idąc do restauracji czy na jakiekolwiek spotkanie zawsze trzyma klasę...
... z pewnością się staram.
No to wychodzi na to, że mamy nieodpowiedzialnych polityków.
Staram się unikać bycia recenzentem jakichkolwiek zachowań. Generalnie ludzie zachowują się inaczej po wypiciu alkoholu, nie tylko w restauracji. A co do bycia nagrywanym, to mieszkałem przez pół roku w W. Brytanii. Chodziłem pieszo do Scotland Yardu do pracy. Tam jest inteligentny system nagrywania, od razu analizuje zachowania. W czasie drogi nagrywano mnie ok. 170 razy. Byłem tego świadomy. Każdy, kto złamie jakieś normy, musi liczyć się z tym, że jego zachowanie może być zarejestrowane. I tu pewnie tej czujności zabrakło. Nie oznacza to, że ja przestałem rozmawiać z ministrami, politykami, że wpadłem w jakąś paranoję czy fobie. Nie zmieniłem w żaden sposób swojego funkcjonowania. O sprawach ściśle tajnych rozmawia się tylko w pomieszczeniach do tego przeznaczonych, a o innych służbowych, jawnych rozmawia się tak, aby zachować pewną dyskrecję. Nie chcę odpowiadać za innych, ale powstało takie niesprawiedliwe uproszczenie: każdy, kto był w ciągu ostatnich paru miesięcy w tej restauracji, pewnie ma coś na sumieniu. Gwarantuję, że my nie mamy. Spotkałem się akurat tam z premier Bieńkowską tylko dlatego że nasze kalendarze na to pozwalały. Było 25-lecie odzyskania wolności, masa obowiązków i spotkań. Mnie w kontekście tych obchodów nie zdziwiło, że to spotkanie będzie w tym miejscu. Często urzędnicy spotykają się gdzieś w pół drogi, nie zawsze jest możliwe, żeby to był gabinet. W salach VIP osoby rozpoznawalne chowają się głównie z jednego powodu: dlatego, że są rozpoznawalne. I pewnie mają ochotę zjeść czasami obiad czy napić się kawy i nie rozdawać w tym czasie autografów.
Kto stoi za tą sprawa, jak Pan myśli?
Doświadczeni policjanci mówią: sprawcy są zawsze w pierwszym tomie akt. I sprawy skomplikowane, np. zabójstwa, jeśli nie zostają wykryte lub nie ma dowodów zebranych w czasie pierwszej doby, zwykle pozostają niewykryte. Nie wiem, czy to jest sprawa tego kalibru. Ale jestem pewny, że sprawca jest w pierwszym tomie akt. Trudno mi "gdybać", nie znam akt sprawy, nie chciałbym wchodzić w jakieś wersje śledcze, ale policyjne doświadczenie zawodowe nauczyło mnie, że wytłumaczenia pewnych sytuacji często są bardziej prozaiczne, niż nam się wydaje, czasami tak prozaiczne, że aż niewiarygodne. Stąd tyle teorii spiskowych.
Ale dzięki tej aferze znalazł się Pan w książce.
Cóż, dotykamy znowu pytania, co jest stosowne, a co nie. Znalazłem się też na okładkach kilku tygodników.
I rzeczywiście myśli Pan o byłym już ministrze Sienkiewiczu, że jest bufonem i jaśnie panem?
Moimi przemyśleniami nie będę się dzielił. Główną konsekwencją tej sprawy, niezależnie, jakie kto usłyszy zarzuty, jest kryzys zaufania. Otóż ja nie mam już zaufania do restauratora, u którego byliśmy, i który nie widzi specjalnie problemu w tym, że kwitł u niego taki proceder. Wreszcie opinia publiczna nie ma zaufania do polityków po tym, co usłyszała. My sami jako urzędnicy nie do końca już sobie ufamy. Osobiście straciłem też zaufanie, z różnych powodów, do niektórych dziennikarzy.
Ludzi chyba jednak najbardziej zaskoczyło to, co usłyszeli z ust polityków. I nie chodzi tylko o język tych rozmów, ale też o treść.
Na mnie, jako osobie, która od ponad 20 lat grzebie się w brudach i słabościach ludzkich, pewne rzeczy nie robią już wrażenia. Może dlatego mam do tej sprawy taki stosunek, jaki mam. Nie przeczytałem wszystkich stenogramów rozmów, co nie znaczy, że tego w biurze nie robimy i nie analizujemy. Oczywiście interesuje nas, czy ktoś nie dopuścił się korupcji podczas rozmów albo w wyniku działań, które były ich następstwem. Jako Biuro bardzo poważnie do tego podchodzimy. Tyle tylko, że na co dzień obserwujemy różne zachowania osób, które pełnią funkcje publiczne, w związku z tym może jesteśmy bardziej obyci, bardziej uodpornieni na takie, a nie inne słowa, które padają. Ale owszem, opinia publiczna mogła być zaskoczona sposobem rozmowy i rangą pewnych tematów.
Nie miał Pan ochoty zdobyć "swojej" taśmy?
Jako szef CBA starałem się trzymać od tej sprawy jak najdalej. Nie będę ukrywał, że w pewnym momencie zależało mi na tym, żeby to zakończyć. Cokolwiek bym pani powiedział dzisiaj o tej rozmowie, to może pani stwierdzić: "Tak, tak, on mi tu gada, a to pewnie wyglądało zupełnie inaczej". Jedna z mądrych osób powiedziała kiedyś, że prawda i pokazanie prawdy jest najlepszym rozwiązaniem w tego typu sytuacjach. Prywatnie chciałem, żeby moje taśmy ujrzały światło dzienne, bo rozwiałoby to pewne wątpliwości czy krzywdzące spekulacje. Natomiast zawodowo absolutnie starałem się i staram tego tematu unikać, nie dotykać, niewywołany do tablicy - milczeć. Z jednego prostego względu: byłoby to nieprofesjonalne, bo to tak, jakbym w sprawie włamania do własnego domu jako policjant sam prowadził postępowanie czy prowadził sprawę uprowadzenia własnego dziecka. W takich sytuacjach trzeba się wyłączyć i trzymać z boku. Na tym polega profesjonalizm. Stąd kiedy tylko dowiedziałem się o nagraniach, powiadomiłem szefa MSW i nie brałem udziału ani w dalszych działaniach śledczych, ani w niczym, co było związane ze sprawą.
Pan jako naczelny opublikowałby te taśmy?
Nie wiem, nie jestem dziennikarzem, ale wydaje mi się, że bardziej potraktowałbym ten materiał jako źródło wiedzy i ewentualny temat do zadawania pytań. Niewątpliwie każde taśmy, niezależnie, czy legalne, czy nie, są dobrym źródłem informacji dla dziennikarzy. Natomiast publikacja w takiej wersji saute spowodowała, że pewne sytuacje nie są jasne albo wręcz przeinaczane.
Nie boi się Pan, że jak PiS przejmie władzę za rok, będzie Pan musiał odejść z CBA?
Funkcja szefa CBA jest kadencyjna.
Zostały Panu jeszcze trzy lata?
Tak, ale podchodzę bardzo pokornie do swojej funkcji. Jest dla mnie bardziej powodem do zmartwień niż euforii, co nie znaczy, że nie czerpię satysfakcji ze swojej służby. To ciężka, nietypowa i bardzo odpowiedzialna praca i już dzisiaj życzę wszystkiego najlepszego każdemu następnemu szefowi CBA. Służba w CBA to trochę robota śmieciarza, nieraz grabarza. Polega na grzebaniu się w ludzkich słabościach. Tym bardziej jakiekolwiek przyszłe wybory i ich wynik nie są dla mnie żadnym problemem.