Stefan J. miał 59 lat. Pracował w bełchatowskiej kopalni. Nie podejrzewał niczego złego, gdy szykował się do pracy w marcowy poranek 2009 r. Jak zwykle zapakował do torby przygotowane przez żonę kanapki, ubrał się i wyruszył z domu. Podczas przerwy śniadaniowej zasiadł do stołu z kolegami. Rozmawiali o pogodzie i ostatnim meczu. Nagle Stefan J. chwycił się za serce i upadł. Mimo wysiłków lekarzy i długiej reanimacji zmarł.
Lekarz, który dokonał sekcji zwłok, uznał, że przyczyną śmierci mężczyzny był zawał. Stefan J. został pochowany przez pogrążonych w nieutulonym żalu żonę i syna. Wkrótce potem na ich konto wpłynęło blisko 200 tys. zł z polisy zmarłego.
W środę przed domem państwa J. przy ul. Piotrkowskiej w Szczercowie zatrzymał się radiowóz. Policjanci zatrzymali 61-letnią Grażynę J., wdowę po panu Stefanie oraz jego syna Andrzeja. Śledczy od dawna przyglądali się ich poczynaniom. Dostali bowiem sygnał, że Stefan J. został otruty.
- Dowody, które zebrała prokuratura, dawały podstawę do przedstawienia zarzutów i wystąpienia o aresztowanie wdowy i syna zmarłego pracownika kopalni - mówi Witold Błaszczyk, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Piotrkowie Trybunalskim.
Wdowie po Stefanie J. i jego synowi grozi dożywocie.
Grzegorz Maliszewski