Życie bez wydatków: jak nie kupować i nie żałować

Rozmowia z Renata Bożek
rys. Magdalena Wosik
Rok temu stać nas było na narty w Alpach. W tym możemy co najwyżej jechać do rodziny pod Kraśnik. Czy to powód do frustracji i wstydu. Jak nie stracić radości życia, choć stać nas na coraz mniej - mówi Wojciech Stefaniak w rozmowie z Renatą Bożek.

Kuzynka na imieninach cioci narzekała, że w tym roku nie stać jej na wyjazd na narty. "To straszne, już nigdy nie pojadę w Alpy" - mówiła ze łzami w oczach. Czy można wpaść w depresję dlatego, że ferie zamiast w Alpach spędzamy u rodziny pod Kraśnikiem?
Moi pacjenci, których przeraża kryzys finansowy i wizja obniżenia standardu życia, uważają, że tak. Wpadają w depresję. Takich pacjentów mam coraz więcej. Zwykle nie chodzi im o to, że stracili na funduszach inwestycyjnych i zostali bez grosza. Oni boją się, że nie będzie ich stać na to, do czego zdążyli się przyzwyczaić. Nie przekonuje ich, że jako gatunek mamy ogromne zdolności adaptacyjne i potrafimy przetrwać w każdych warunkach. Myślą, że kpię, gdy mówię, że skoro ludzie przetrwali obozy koncentracyjne, to urlop pod Kraśnikiem ich nie zabije. To koniec świata zwłaszcza dla młodych, którzy szybko zrobili kariery i mogli pozwolić sobie na znacznie więcej niż rówieśnicy.

Dla mnie odzwyczajanie się od taksówek jest bolesne. Ale trudno mi sobie wyobrazić, że ktoś rozpacza, bo musi zrezygnować z kolacji w restauracjach i z urlopu w kurorcie.
To zależy od tego, co stoi za wizją gotowania w domu i ferii w leśniczówce. Miałem pacjentkę, która skarżyła się na bezsenność, przygnębienie, przekonanie, że jest nic niewarta. Okazało się, że mąż świetnie zarabiał, więc ona zajmowała się urządzaniem ich willi: spotykała się z projektantami. Skąd się wzięło przekonanie, że jej życie nie ma sensu? Stąd, że marmurowa podłoga miała nieładne żyłki w kilku miejscach. Na przyjęciu znajomi to zauważyli, więc nie miała wyjścia: trzeba było zerwać tę podłogę, pojechać do Włoch, wybrać nowy marmur, tym razem odpowiedni. To brzmi jak scena z kabaretu, ale była zrozpaczona. Bo to, jak się czujemy, zależy od tego, w czym widzimy sens naszego życia i swoją wartość. Można je wiązać z jakością podłogi, marką butów, miejscem, gdzie wyjeżdżamy na urlop. Wtedy brak pieniędzy to powód do frustracji, a nawet myśli samobójczych. Bo: "nie mogę sobie na to pozwolić" oznacza: "jestem nic niewart". Co wtedy robi sfrustrowany 30-latek? Zaczyna się obwiniać, że nie sprzedał akcji wcześniej, nie kupił dolarów, nie zmienił kredytu we frankach na złote. Podczas bezsennych nocy zadaje sobie pytanie: "Dlaczego nie utrzymałem tego poziomu życia? Bo jestem głupi! Jarka nadal stać na wyjazd w Alpy, i to z rodziną!".

No właśnie, jak nie zadręczać się tym, że ma się mniej niż inni?
Widzieć ludzi, a nie rzeczy. Gdy zazdrościmy koleżance butów lub sąsiadowi samochodu i czujemy się od nich gorsi, zadajmy sobie pytania: Co dla mnie oznacza, że ktoś jest wartościowy? Co sprawia, że ja jestem kimś wartościowym? Co o tym decyduje?. Wyjdźmy poza garderobę czy wystrój domu i popatrzmy na swoje życie z innej perspektywy: co robimy i kim jesteśmy. Zamiast myśleć o tym, na co nas stać, pomyślmy: "Mąż mnie kocha, a dzieci cenią, nawet gdy chodzę w starych kozakach. Uczniowie mnie lubią, choć noszę sweter z bazaru". Gdy porównujemy się z innymi, warto też pamiętać, skąd wystartowaliśmy i dokąd doszliśmy. Koleżankę stać na antyki, bo mieszkanie odziedziczyła po babci, a samochód kupili jej rodzice. My na swoje musieliśmy zarobić sami, a samochód kupić na kredyt. Gdybyśmy wzięli dodatkowe zlecenie, byłoby nas stać na krem za 500 zł lub buty za 1000 zł. Ale warto tutaj się zastanowić, czy posiadanie tego jest dla nas równie ważne jak weekendy z przyjaciółmi czy kino z dziećmi. Powiedzmy sobie jasno: wszystkiego mieć nie można. Musimy wybierać. Zastanówmy się więc: "Czy chcę mieć drogi sprzęt audio, na który muszę zapracować w weekendy, czy lepiej mieć czas na kurs tańca z żoną?". Gdy pomyślimy w ten sposób o tym, czego nie mamy i co mamy, łatwiej nam będzie pogodzić się z tym, że inni wydają, a my oszczędzamy. Że inni mają nowe audi, a my starego opla.

Ale przecież możemy wziąć kredyt. Banki wciąż kuszą korzystnymi ratami, obiecują, że teraz kupimy, ale spłacać zaczniemy za kilka miesięcy.
Kredyty pomagają szybko mieć to, na czym nam zależy. Ale jakim kosztem? Terminy płatności rat wyznaczają rytm naszego życia. Owszem, mamy w domu podłogę z egzotycznego drewna,
w garażu audi, a na sobie drogi płaszcz, ale tak naprawdę jesteśmy niewolnikami, którzy z lęku przed utratą premii (za którą spłacą kolejną kartę) godzą się na upokorzenia w biurze. Albo pozostają u boku brutalnego partnera, bo on lepiej zarabia. Gdy więc kusi nas kupno modnego laptopa na kredyt, zadajmy sobie pytanie: czy mnie na to stać? I nie chodzi o to, czy wystarczy nam pensji na spłatę kolejnej raty, ale o to, ile musi nam zostać po zapłaceniu rachunków
i rat, byśmy czuli się wolnymi, zadowolonymi z życia ludźmi. Są osoby, którym nie przeszkadza to, że żyją od pierwszego do pierwszego i nie mają oszczędności. Bo wiedzą, że np. gdy stracą pracę, zacisną pasa i będą żyć skromnie. Inni czują się bezpiecznie tylko wtedy, gdy mają coś na czarną godzinę. Nawet jeśli mogą liczyć na bliskich, to do dobrego samopoczucia potrzebne im są oszczędności. W zależności od tego, do której grupy należymy, planujmy wydatki tak, by zachować niezależność i poczucie bezpieczeństwa. Nawet gdy to oznacza rezygnację z nowego płaszcza.

Mój znajomy twierdzi, że choćby świat się zawalił, on nie zmieni stylu życia. Może to sposób na kryzys?
Nie sądzę, bo taka postawa łączy się ze sztywnością myślenia. Dlaczego ktoś mimo kurczącego się konta może wyjechać na drogie wakacje? Bo to, co znane, daje poczucie bezpieczeństwa. To tak, jakby jeździć ciągle tą samą trasą
z domu do pracy: wiemy, gdzie są światła, jak ominąć korek, gdzie skręcić. Pułapka polega na tym, że choć po starej drodze możemy jechać z zamkniętymi oczami, tracimy zdolność radzenia sobie z nową sytuacją. I co się stanie, gdy stracimy pracę? Albo nie dostaniemy premii, którą przeznaczyliśmy na spłatę karty kredytowej? Dopadną nas frustracja, lęk, depresja. Dlatego warto dbać o to, by nie wpadać w schematy. Od czasu do czasu wróćmy z pracy inną trasą. Dzięki drobnym zmianom przekonamy się, że nowe może być dobre. Wtedy łatwiej nam zaakceptować to, że świat się zmienia, a my musimy się do niego dostosowywać.

To może lepiej zamartwiać się, co będzie, gdy kryzys do nas dotrze?
Mam coraz więcej pacjentów przerażonych, że np. nie będą mogli wysłać dzieci na studia, choć ich dzieci są na razie w przedszkolu. Takie zamartwianie się to magiczny sposób na to, by: "ta straszna rzecz się nie wydarzyła". Bo: "Jeśli teraz będę się tym zadręczać, to nas to ominie". Tego nie możemy być pewni, ale tego, że zamartwianie się zatruje życie całej rodzinie - tak. Zamartwiają się często ci, którzy lęk kojarzą
z troską o bliskich. Zadręczanie żony: "musimy oszczędzać", "co będzie, jak zwolnią mnie z pracy", krzyczenie na dzieci: "chcecie, żebyśmy poszli z torbami?" - to sposób na okazanie miłości
i odpowiedzialności.

Ale jeśli ktoś stracił na giełdzie, ma kredyt mieszkaniowy i perspektywę obniżenia pensji, to martwienie się o przyszłość jest przecież racjonalne.
Owszem, jeśli podchodzimy do straty racjonalnie i konstruktywnie. Co to znaczy? Po pierwsze, musimy stawić czoło lękowi. Przyznać, że np. nie wiemy, z czego spłacić raty, że boimy się, że bank zajmie mieszkanie. Jeśli określimy, na czym polega problem, możemy poszukać rozwiązania. Większość banków zgadza się np. na czasowe zawieszenie rat. Możemy poszukać dodatkowej pracy, zastanowić się, jak zmienić styl życia, by ograniczyć wydatki.

A kiedy opanujemy sytuację i znów się nam polepszy, to zanim kolejny raz się zadłużymy, zastanówmy się, po co nam nowe meble w kuchni czy elektryczne pianino.
Często po to, by pokazać: "stać mnie na to". Z badań wynika, że zadłużamy się nie dlatego, że musimy, ale po to, by dorównać bardziej zamożnym sąsiadom lub krewnym. Zakupy to sposób na podbudowanie samooceny, poczucie dumy, zadowolenia z życia. Jeśli zrozumiemy, że kupowanie zaspokaja nam potrzeby inne od materialnych, możemy zastanowić się, jak zaspokoić je w innym miejscu niż centrum handlowe. Co nam może wzmacniać poczucie wartości? Własnoręczne pomalowanie kuchni, podciągnięcie się w angielskim, nauka gry w tenisa, to, że dzieci się nam zwierzają, a brat radzi, gdy pokłóci się z żoną. Nowe buty nie pocieszą nas, gdy posprzeczamy się z mężem. Ale przyjaciółka tak. Dlatego, kiedy ogarnia nas żal, że nie możemy pozwolić sobie na drogi krem lub nową wiertarkę, zapytajmy samych siebie: czego ja naprawdę potrzebuję? Wiertarki czy tego, żeby posiedzieć z kumplem i pogadać? Kremu czy pogodzenia się z matką po rodzinnej kłótni?

Ale gdy w reklamie widzimy ludzi, którzy wychodzą z banku, kupują nowe mieszkanie i dzięki temu są szczęśliwi, łatwo ulegamy pokusie.
Przed reklamami możemy się bronić. Najprostszy sposób to, gdy się zaczynają, przełączyć na inny kanał. Im mniej będziemy ich oglądać, tym mniejszy będą miały na nas wpływ. Warto przypominać sobie, że są tworzone przez specjalistów po to, by zachęcić nas do wydania pieniędzy, a nie z powodu troski o nasze samopoczucie. Jeśli chcemy przestać się martwić, że nie możemy sobie pozwolić na kupno nowej torby lub dywanu, to zamiast iść na zakupy do centrum handlowego i "przy okazji" zaglądać do różnych sklepów, żałując, że inni kupują to, na co nas nie stać, idźmy do konkretnego sklepu po konkretną rzecz. Weźmy gotówkę, a karty kredytowe zostawmy w domu, bo z badań wynika, że płacąc gotówką, wydajemy o jedną trzecią mniej.

Co jednak robić, gdy w sklepie żona bierze serek za 6 zł, a mąż odkłada go na półkę, bo: "nadchodzą ciężkie czasy i musisz nauczyć się oszczędzania"?
Przestrzegałbym przed wymawianiem mężowi przy kasjerce: "Gdybyś zarabiał więcej, byłoby nas stać". Gdy dochody spadają, przerzucamy się winą. Czemu? By nie przyznać, że musimy zacząć żyć inaczej, taniej. Lepiej porozmawiać: teraz będę zarabiać mniej, ty możesz stracić pracę, więc zastanówmy się, jak zmniejszyć wydatki, z czego każde z nas może zrezygnować, a z czego nie. Zamiast kupować nowy samochód, kupmy używany. Zamiast każdemu z rodziny sprawiać drogi prezent, w tym roku kupmy jeden wspólny.

Bywa, że ludzie postanawiają: "Jak Aśka i Jurek chcą oszczędzać, to niech oszczędzają, ale my zrobimy wszystko, by kryzys finansowy nas nie dotyczył".
Pozornie wygląda to dobrze: para ma wspólny cel i się wspiera. Ale co znaczy to "wszystko"? Pewnie to, że trzeba więcej pracować. Mąż mówi: "Jedź na ferie sama z dziećmi, bo ja muszę dopilnować firmy". No i ona ma do niego żal, że dzieci są na jej głowie, a on nie ma dla niej czasu. On uważa, że żona tylko wymaga, a naprawdę rozumie go sekretarka. Dlatego lepiej, jeśli przestaniemy walczyć o utrzymywanie się na tym samym poziomie co zwykle, ale w inne, niezależne od finansów sfery życia: wspólne pasje, czas dla rodziny, przyjaciół, relaks. Wtedy obniżenie standardu życia nie będzie dramatem, bo istotne sfery: kontakty z partnerem, dziećmi, przyjaciółmi, hobby są niezagrożone.

Dorosłym łatwiej pogodzić się z tym, że zamiast do Zakopanego pojadą pod Kraśnik, ale jak wytłumaczyć to 12-latkowi?
Może to być dla dziecka lepsze, pod warunkiem że rodzice pokażą mu, iż ważniejsze od rzeczy jest wspólne spędzanie czasu, rozwijanie pasji, umiejętność cieszenia się drobiazgami. Świat, w którym żyjemy, zachęca nas do konsumpcji i tworzy iluzję, że nowy model telefonu sprawi, że kobiety będą leżały nam u stóp. Lecz wciąż to my sami decydujemy, czy kupimy go i w to uwierzymy. Reklama może mamić wizją szczęścia tkwiącego w nowym telewizorze, ale to my sami musimy wiedzieć, co jest dla nas ważne. I pomóc naszym dzieciom budować system wartości, w którym na pierwszym miejscu będą rodzina, przyjaciele, pasje, a nie markowe buty lub ferie za granicą. To normalne, że obawiamy się, jak kryzys finansowy wpłynie na nasze życie. Ale ten kryzys jest też dla nas i naszych dzieci szansą, by zatrzymać się w konsumpcyjnym pędzie i zastanowić się, co się tak naprawdę dla nas liczy.

***

Wojciech Stefaniak - psychoterapeuta, wykładowca Szkoły Psychoterapii Centrum CBT
w Warszawie. Zajmuje się terapią osób dorosłychi par. Ojciec i mąż.

Wróć na i.pl Portal i.pl