Jak by powiedziała Anastasia Steele: "O kurczę!". Tej adaptacji bestsellerowej powieści "50 twarzy Greya" bliżej do sesji zdjęciowej dla kolorowego czasopisma niż do prawdziwego festiwalu klapsów. Wyobraźcie sobie połączenie "Dobrego wnętrza" z "Wstępem do sado-maso" - tak mniej więcej to wygląda. Zaczyna się komicznie, potem jest niedorzecznie, a na koniec podejrzanie.
ZOBACZ TEŻ: 50 TWARZY GREYA | DAKOTA JOHNSON I JAMIE DORNAN NAGO W SESJI DLA MAGAZYNU "W" [ZDJĘCIA+VIDEO]
„50 twarzy Greya" [RECENZJA]
CNN Newsource/x-news
Fanki E.L. James będą na pewno zadowolone z tej niezwykle uładzonej produkcji - podejrzewam, że może to być dla nich luksusowe, pięciogwiazdkowe przeżycie. A możliwe, że jeszcze zechcą je powtórzyć. Ekranowej chemii między romantyczną studentką literatury Aną (Dakota Johnson) a najbardziej pożądanym kawalerem miliarderem Christianem Greyem (Jamie Dornan) towarzyszą ballady pop, a im gorętsza atmosfera, tym bardziej dudni bas. Film rozpoczyna się od coveru "I Put a Spell on You" w wykonaniu Annie Lennox, dwie minuty później Dornan jest topless.
Wbrew pogłoskom, jakoby Dornan i Johnson poza planem nie byli sobą tak bardzo zachwyceni, oboje całkiem sporo wyciskają z ubogo skonstruowanych bohaterów, a w scenach łóżkowych naprawdę jest na co popatrzeć.
40 minut poprzedzające pierwszą scenę erotyczną okazuje się zaskakująco interesujące - Kelly Marcel, autorka scenariusza, i Sam Taylor-Johnson, reżyser tego filmu, nieco odeszli od tekstu źródłowego i podkręcili romans. Najzabawniejszy jest gag, gdy Ana, rozmyślając o swojej przyszłości, ssie firmowy ołówek, na którym umieszczono nazwisko "Grey". Widzowie z rozbawieniem reagują na scenę w sklepie żelaznym, gdy Christian pyta o zatrzaski. Gdy prezentuje Anie "pokój zabaw", czyli czerwoną salę tortur, Ana pyta: "Czy to tu trzymasz Xbox i inne zabawki?".
Czerwona sala okazuje się bardziej w stylu Ralpha Laurena, podczas gdy reszta marmurowo-szklanego apartamentu to już typowy przepych hotelowy urozmaicony dziełami przyjaciół Taylor-Johnson - na początku miga tonący szary okręt Eda Ruschy. Ale wrócimy do bzykania, którego nie brakuje, jest ładnie sfilmowane i robią to piękne ciała.
Początkowa zmysłowość - zabawa z krawatem czy scena z kostką lodu przywodząca na myśl "9 1/2 tygodnia" - staje się mroczniejsza, gdy na jaw wychodzi bolesna przeszłość Christiana.
Wzmianki o "fistingu analnym" czy "zaciskach genitalnych" w kontrakcie, który Christian podsuwa w pewnej chwili Anie do podpisania, sprawiają, że nastrój z wesołego szybko zmienia się w przerażający. W tym momencie wydaje się, że z Any uchodzi początkowy zapał - możliwe, że dopilnowała tego E.L. James - i nasza bohaterka zmienia się w płaczliwą sarenkę o różowych oczach.
Czytaj także: 50 twarzy Greya: Film zimny jak ryba, czy gładki i dobrze obsadzony? [PIERWSZE RECENZJE]
Nieustanna kopulacja, którą pokazano w tym filmie, nie pozostawia wiele miejsca dla innych postaci: Jennifer Ehle i Marcii Gay Harden wcielających się w matki Any i Christiana czy Eloise Mumford w roli Kate, przyjaciółki Any.
W książce Ana wydaje się fanką sado-maso, dyscypliny i zniewolenia, tymczasem w wersji ekranowej sprawia wrażenie, jakby chłosta zupełnie nie leżała w jej naturze. Ekscytujący romans z czasem zmienia się w ściskającą żołądek brutalność.
Ana wychodzi z tego wszystkiego w końcu cało, ale jak wiadomo, do sfilmowania są jeszcze dwie części trylogii: "Ciemniejsza strona Greya" i "Nowe oblicze Greya". Być może tam zostaną nadrobione te elementy, których zabrakło w tej części filmu.