Przez niemal cztery dekady służby Adam Bigaj napatrzył się na zbrodnie i pospolite przestępstwa co niemiara. Przyznaje, że nie stronił od alkoholu, sam nawet, jako szef, organizował ostre ochleje jako imprezy integracyjne. Ale też twierdzi, że nigdy nie zbratał się z gangsterami, nie wziął od nikogo ani złotówki. Przy tym starannie chroni swoje życie prywatne. Przyznaje się do pracy po niejednym kielichu, ale nie wspomina o rodzinie. I dobrze, bo zamiast obyczajowej opowieści o późnych powrotach i wyjazdach w nocy do zabójstw, mamy zestaw przypadków, które wystarczyłyby na jakich 10. sezonów przeciętnego serialu kryminalnego.
Czego tu nie ma – od prymitywnych akcji iście rodem z PRL-u, po ściganie handlarzy dopalaczami. Adam Bigaj opowiada o pracy po cywilnemu przy słuchaniu kazań – esbecja bowiem z lubością wysługiwała się milicjantami w „inwigilacji” co mniej ważnych mszy, o podkradaniu sukcesów przez zwierzchników, o budowaniu sobie szacunku. Przyznaje też, że nie wszystkie sprawy zakończyły się sukcesami. Na przykład, kiedy złodzieje w biały dzień wywieźli całe wyposażenie z domu jednego z oficerów, łącznie z meblami i dywanami, a ten był wówczas w sanatorium, aż dwóch milicjantów pojechało przesłuchiwać kuracjuszy przy okazji zażywając wywczasów. Do niczego nie doszli i sprawa do dziś pozostaje zagadką.
Są opisane próby wpływania na milicjantów przez towarzyszy, później zamienionych na biznesmenów, są pościgi, zasadzki i wszechobecny zapach strachu, który Bigaj, jak sam o sobie mówi – z nosem psa – wyczuwa podczas przesłuchania. Zdradza nieco kulis takich akcji, ale też może i z przymrużeniem oka opowiada o odnalezieniu w domu samobójcy z uciętymi genitaliami. Podczas, kiedy medyk sądowy na pierwszy rzut oka mówi o fachowych cięciach, glina zauważa młodego rottweilera i każe go zamknąć w klatce i czekać, jak pies się wypróżni. Kto miał rację – raczej wiadomo. Jest też opis przypadkowego zatrzymania chłopaka, który z premedytacją zamordował matkę i pokawałkował jej ciało, popakował do worków i zaczął wynosić na śmieci. I podkreślanie, że bez armii donosicieli, sukcesów milicji i policji byłoby o wiele mniej. Są penetracje domów uciech, środowisk gejowskich, a pod koniec służby wspólna walka z prokuratorem o uwięzienie hurtownika dopalaczy.
Gorzki finał, czyli przymusowe odejście do cywila Adam Bigaj sumuje stwierdzeniem, że wcale nie jest pewien, że wychowując się na podwórku dobrze zrobił wybierając służbę w milicji, a nie bandyterkę z kolegami.
Zobacz też:
Źródło: dziennikzachodni.pl