"39-latek udał się na strych, gdzie założył psu worek foliowy na głowę, następnie szczelnie owinął szyję czworonoga taśmą izolacyjną i zrzucił go z wysokości 3 metrów. Pies konał w wielkich cierpieniach" - opisują przedstawiciele Ekostraży.
Okoliczni mieszkańcy słyszeli skomlenie, ale nikt suczki nie znalazł. Jak to się stało, że psa adoptował mężczyzna, który zaraz po przygarnięciu zwierzęcia zadał mu tak potworny ból i bestialsko zabił?
- Nic nie wskazywało na to, że to człowiek, który może zrobić psu krzywdę - mówi nam Agnieszka Nowacka, która szukała domu dla suczki. - Najpierw w ogóle przez trzy miesiące próbowaliśmy suczkę złapać, bo błąkała się na dworze, ale była bardzo nieufna. Udało się przypadkiem, bo weszła na posesję i jej właściciel, mając na uwadze nasz apel w sprawie poszukiwania błąkającej się suczki, zadzwonił do nas. Sami zastanawialiśmy się nad adopcją, bo mamy też husky, w sumie mamy 11 psów, ale nie jesteśmy w stanie poświęcać teraz tyle czasu zalęknionemu zwierzęciu. Dlatego właśnie szukaliśmy kogoś, kto będzie w stanie poświęcić czas psu.
Suczka najpierw trafiła do kobiety z Wrocławia, ale po rozmowach telefonicznych wspólnie z weterynarz Agnieszką Nowacką uzgodniły, że pies trafi do drugiej zainteresowanej osoby, czyli do Piotra W. z Sobótki.
- Mieliśmy na uwadze dobro psa. Pan Piotr wydzwaniał do nas, do pani z Wrocławia. Przekonywał, że miał psa tej rasy przez 14 lat, że dużo biega, że to ma być prezent dla żony. Sprawiał wrażenie normalnego człowieka - wyjaśnia Agnieszka Nowacka.
Były telefony i spotkania. Pani Agnieszka widziała zarówno jego, jak i jego żonę, która potem okazała się partnerką, i synka.
- Zachowywali się jak normalna rodzina. Pan Piotr mówił przy niej, że to prezent dla niej, że będzie miał dobre warunki, zresztą taki zapis widnieje też w umowie adopcyjnej, jest tam też zapis, że zwierzęciu nie stanie się krzywda - dodaje pani Agnieszka.
Kontakt z nowym właścicielem weterynarz miała także już po adopcji. Widziała zdjęcia w mediach społecznościowych, dostawała esemesy.
- Pewnego razu zapytałam, jak co jakiś czas, "co słychać? u Keti?". Dostałam odpowiedź, że para się rozstała i husky przebywa ze swoją panią. Powiedziałam, że zabieram psa, bo nie tak się umawialiśmy. Zadzwoniłam więc do tej kobiety i poprosiłam o oddanie Keti, bo w umowie było wyraźnie napisane, że psem ma się zajmować pan Piotr i nie może bez naszej wiedzy nikomu psa przekazać. Kiedy zadzwoniłam do partnerki pana Piotra po raz kolejny, powiedziała mi zapłakana, że pies nie żyje. Początkowo nawet nie uwierzyłam. Niestety, okazało się, że to prawda. Jesteśmy w szoku. Zaangażowaliśmy się, by znaleźć mu idealnego właściciela. I to był idealny dom, do czasu.
Piotr W. jest już zatrzymany. Zdjęcia psa udostępniał na swoim profilu, część z nich publikujemy w naszej galerii.
