Baśń i wierszyk na dobranoc. A śmierć tuż... Muzeum Stutthof chce zidentyfikować twórcę bajki, która powstała w obozie koncentracyjnym

Tomasz Chudzyński
Tomasz Chudzyński
Jedna z ilustracji do "Bajek" Haliny Banasiak, książeczki, którą ta przedwojenna polonistka stworzyła potajemnie w niemieckim obozie koncentracyjnym Stutthof. Ilustracje przygotowali współwięźniowie, wśród których byli artyści plastycy.
Jedna z ilustracji do "Bajek" Haliny Banasiak, książeczki, którą ta przedwojenna polonistka stworzyła potajemnie w niemieckim obozie koncentracyjnym Stutthof. Ilustracje przygotowali współwięźniowie, wśród których byli artyści plastycy. Archiwum Muzeum Stutthof
Co mogą zrobić matka lub ojciec, mający świadomość grożącej im w każdej chwili brutalnej, gwałtownej śmierci? Napisać baśń dla swoich dzieci – piękną, radosną opowieść i mądry wierszyk, taki, jaki czyta się lub opowiada do snu. W Muzeum Stutthof historycy próbują zidentyfikować nieznanego autorkę/autora jednego z dwóch zachowanych dzieł dla dzieci, powstałych za drutami niemieckiego obozu koncentracyjnego. – Z perspektywy wygodnego życia w XXI w., nie potrafimy sobie nawet w części wyobrazić tęsknoty ludzi uwięzionych w obozach koncentracyjnych, za dziećmi, za domem – mówi Ewa Malinowska z Muzeum Stutthof.

Muzeum Stutthof chce zidentyfikować twórcę bajki, która powstała w obozie koncentracyjnym

Wydają się niepozorne – zwykłe, wiązane grubym sznurkiem notatniki. W tych zeszytach, zdobytych nielegalnie, za drutami niemieckiego obozu koncentracyjnego Stutthof, pod groźbą kar, matki i być może ojcowie, tworzyli i pięknie ilustrowali baśnie i wiersze dla swoich, będących w domach, dzieci.

Ewa Malinowska, kierownik działu edukacyjnego Muzeum Stutthof mówi, że to emocje, które towarzyszyły autorom w pracy nad baśniami, sprawiają, że ich dzieła są niezwykłe.

– Rodzice, tak jak, opowiadali co wieczór bajki swoim dzieciom na dobranoc w domu, tak w obozie koncentracyjnym też próbowali to robić, tyle że pisząc. Mieli zapewne przy tym poczucie posiadania niezwykłego, wręcz telepatycznego kontaktu z dzieckiem – wnioskuje Dorota Zawadzka, psycholog, autorka książek, która zasłynęła jako gospodyni programu Super Niania, którą zapytaliśmy o obozowe baśnie. – Byli pełni tęsknoty, bólu, poczucia zagrożenia, zapewne i nadziei, że będą mogli wiersze, baśnie kiedyś swoim dzieciom opowiedzieć, przeczytać osobiście.

Deszczyk opowiada

„Patrzą oknem dzieci: wiatr na skrzydłach leci. Bajka pokazuje, jak deszczyk wędruje. Wędruje po szybie, gwarzy coś o grzybie. Gospodarzy w sadzie, pole do snu kładzie” – to zwrotka jednego z wierszyków, jaki napisała w KL Stutthof, więźniarka Halina Banasiak, nr obozowy 37 323.

Przedwojenna nauczycielka języka polskiego z Gimnazjum Kupieckiego w Toruniu, została aresztowana przez gestapo 1 lipca 1944 r. Halina Banasiak, mama trójki dzieci, od 1940 r. działała w konspiracji – prowadziła tajne nauczanie, zdobywała i dostarczała jedzenie do oflagów, więzienia w Toruniu czy KL Stutthof, do którego sama trafiła, jako więzień polityczny.

Wierszyk „Deszczyk opowiada” jest częścią kilkunastostronicowej książeczki stworzonej z białych kartek i okładki, odręcznie napisanej oraz ilustrowanej. „Zosieńce, Jasiowi i Maciusiowi napisałam te bajeczki w St... (Tęsknię) za Wami” – brzmi wpis na karcie tytułowej zeszytu, wraz z datą „listopad, grudzień 1944 r.”. Halina Banasiak miała nadzieję wręczyć im ten prezent po wyzwoleniu.

– Jest niespokojna o los męża i dzieci, pełna złych przeczuć, tęskni. Wyżywa się (...) w niezwykle ofiarnej pomocy dla innych. Przerzuca odzież na męski oddział, zgłodniałych karmi ze swoich paczek i porcji. Zgłasza się na sanitariuszkę do szpitala obozowego – pełni nocne dyżury, jest nieoceniona , chorzy tęsknią do jej pomocy – tak wspominała Halinę Banasiak współwięźniarka Anna Paszkowska.

Halina Banasiak nie wzięła udziału w Marszu Śmierci, czyli próbie lądowej ewakuacji więźniów Stutthofu (w styczniu 1945 r. Niemcy pędząc wycieńczonych więźniów, bez zimowej odzieży i pożywienia, w siarczyste mrozy i śniegi po kolana, chcieli "zatrzeć ślady" zbrodniczej działalności obozów. W ciągu trwającego kilkanaście dni marszu zginęło około 20 tys. ludzi). Pani Banasiak została w obozie, by opiekować się chorymi na tyfus.

– Dopiero w kwietniu 1945 roku została ewakuowana drogą morską – pod eskortą SS dotarła na barce z chorymi więźniarkami do portu w Flensburgu – czytamy w historii KL Stutthof. – Po przejęciu transportu przez Szwedzki Czerwony Krzyż dostała się do Malmö, gdzie zachorowała na tyfus i zmarła 3 czerwca 1945 roku. Swoich dzieci już nigdy nie zobaczyła.

Pod wierszykiem „Deszczyk opowiada” zdążyła jeszcze dopisać ołówkiem „wiosna - maj 1945 r. Koniec wojny”.

Rodzinie Haliny Banasiak przekazała książeczkę z wierszami Waleria Felchnerowska, także więźniarka KL Stutthof, uczestniczka ewakuacji drogą morską (tzw. Rejsu Śmierci). Mąż Haliny Banasiak, Stanisław (przedwojenny lekarz, od 1940 r. zaangażowany w konspirację) zginął w 1946 roku, w czasie ucieczki przed UB.

Kaszubski trop

„Była raz królewna mała. Najpiękniejsza ze wszystkich królewien (...). Do niej należały wszystkie wokół pola, lasy, łąki i wody (...). Objeżdżała je swoją cud-maszynką. Maszynka miała z przodu, obok motoru, potrójną przekładnię" - tak zaczyna się baśń zza drutów Stutthofu, drugi utwór tego typu w zbiorach Muzeum. Opowiada o mamie królewny, która została zabrana: „za siedemdziesiąt siedem miast i siedemset siedemdziesiąt siedem mostów”, do obozu złego czarownika. Mała królewna czekała na mamę, ale „za drutami złe psy i tygrysy pilnowały dzień i noc, żeby nikt nie uciekł”.

Utwór zamieszczony jest w pozbawionym okładki notatniku, który zawiera 19 kart połączonych ze sobą grubym sznurkiem. Pierwsza i ostatnia strona zawierają ornamenty roślinne w stylu kaszubskim.

Autorka/autor tej baśni jest nieznany. Notatnik został odnaleziony pod koniec lat 40 na terenie byłego obozu koncentracyjnego.

– Darczyńcą był Pan Zdzisław Arnold z Poznania – informuje Muzeum Stutthof. – W 1959 przebywał on z rodziną na wakacjach w Stegnie (miejscowość niedaleko Sztutowa, czyli niemieckiego Stutthof – red). Mieszkał u gospodarzy, którzy oddali mu notatnik. Według ich słów, dokument miał być znaleziony przez nieustaloną osobę na terenie lub w okolicy byłego obozu Stutthof. Kim byli gospodarze? Nie wiemy. Pan Arnold nazwiska nie pamiętał, potrafił jednak w przybliżeniu podać położenie domu. Ponieważ Muzeum Stutthof jeszcze wtedy nie istniało (powstało w 1962 roku), notatnik początkowo trafił do Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Poznaniu. Do Muzeum Stutthof cenny eksponat dotarł dopiero 1994 r. za pośrednictwem Okręgowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Gdańsku (IPN).

Muzealnicy chcą spróbować zidentyfikować twórczynię/twórcę tej baśni

– O tej bajce niewiele wiemy i szukamy jakichkolwiek informacji o jej twórcy. Prosimy o pomoc – czytamy w apelu w mediach społecznościowych Muzeum Stutthof. – Być może ktoś słyszał już kiedyś tę bajkę? Może w rodzinnych opowieściach i archiwach znajduje się podobna historia lub rysunki z kaszubskimi motywami? Może ktoś z Państwa znajdzie w swej rodzinie ślad, który zaprowadzi nas do autora lub autorki tego dzieła? Chcielibyśmy poznać całą historię królewny, której mama była obozowym więźniem.

Zadanie jest trudne. Staranny charakter pisma, forma baśni o królewnie wskazywałaby, że autorką była kobieta. Z drugiej strony, sformułowanie o cud-maszynce z motorem i przekładnią może wskazywać na mężczyznę - prawdopodobnie ojca córki.

– W tej chwili nie ma już praktycznie świadków tamtych wydarzeń, a i dzieci, do których bajki mogły były adresowane są w poważnym wieku – mówi Bogusława Tartakowska, kustosz ds. zbiorów Muzeum Stutthof. – Przez wiele lat nie zgłosił się do nas nikt mający jakiekolwiek informacje na ten temat. Z drugiej strony obecne media niosą za sobą większą możliwość dotarcia do szerokiej grupy odbiorców, więc nie mówmy ostatniego słowa. Może się uda.

Twórczość ledwie tolerowana

Karty „Bajek” zdobią obrazki krasnoludków i innych baśniowych postaci, zwierząt, przyrody. Wiemy dziś, że to dzieło zilustrowali współwięźniowie Haliny Banasiak. To są wręcz mini obrazy, które niemal na pewno wyszły spod wyszkolonej ręki.

– W obozie Stutthof przebywało wielu artystów: plastyków zawodowych lub amatorów. Byli to m. in.: plastyk z Rygi o nieznanym nazwisku, Mikołaj Kuzniecow, Izaak Liwschitz, Piotr Woroschin, A. Lagimow, Józef Łapiński, Józef Patzer (także poeta), Stanisław Dąbrowski, więzień podpisujący prace D.B. , Janina Jasińska (karykaturzystka), Ester Lurie – podkreśla Bogusława Tartakowska. – Do prac autorstwa więźniów należą obrazy, kartki okolicznościowe, przedmioty wykonane z drewna (np. kołyska z wygrawerowaną butelką), z metalu (pierścionki, krzyżyki, papierośnice), przedmioty ze słomy i włosia końskiego, lalki z waty.

W pozyskaniu materiałów plastycznych potrzebnych więźniom Stutthofu do twórczości, pomagał handel wymienny.

– Jedyną legalną utworzoną przez władze obozowe pracownią, była pracownia malarska, którą kierował Żyd, Juliusz Szarcbard. Pracowali tam również Józef Łapiński i Piotr Kirsanow. SS-mani sami dostarczali więźniom płótno i farby, a więźniowie malowali dla nich na zamówienie pejzaże, portrety, pocztówki. Pracownie takie były rzadkością w obozach koncentracyjnych. Podobna funkcjonowała jedynie w Auschwitz – tłumaczy Tartakowska.

Nie znaczy to, że więźniowie niemieckich obozów koncentracyjnych mieli prawo do artystycznej twórczości.

– Do 1942 r. wszelka działalność kulturalna była całkowicie zabroniona. Jednak w połowie tego roku pojawiły się rozkazy władz niemieckich w sprawie wykorzystania więźniów jako siły roboczej, głównie w przemyśle zbrojeniowym. W związku z tymi zarządzeniami nastąpiła nieznaczna poprawa warunków bytowych. W celu pobudzenia więźniów do bardziej efektywnej pracy, władze obozowe stopniowo dopuszczały się pewnych ustępstw na korzyść więźniów. Pierwszym przejawem jakiejkolwiek działalności kulturalnej w KL Stutthof, na które władze pozwoliły, było utworzenie orkiestry obozowej w grudniu 1942 r. Drugim, tolerowanym przez SS, było śpiewanie „Pieśni obozowej” – „Das Lagerlied” autorstwa Ericha Rosslera oraz prenumerowanie niemieckich czasopism. Pozostałe formy działalności kulturalnej, także związane z malarstwem, były nielegalne, czasem tolerowane przez władze, czasem podsycane przez funkcyjnych (i powstające głównie dla nich), lecz nigdy nie było formalnej zgody na taką działalność.

Trudno natomiast jest precyzyjnie określić, co groziło więźniom złapanym na artystycznej działalności, której nie reglamentowała administracja obozu.

– Według zachowanej w archiwum poobozowym księgi kar dyscyplinarnych, wymierzanych więźniom za różne wykroczenia i łamanie przez nich regulaminu, karani byli oni: odjęciem posiłku (zwykle w dni powszednie), karnymi ćwiczeniami, karą chłosty, aresztem. Kary były wymierzane w różnym zakresie, czasem też je łączono (areszt i odjęcie posiłku lub chłosta i areszt). W aktach jednego z więźniów zachowała się adnotacja o wymierzonej karze za nielegalne wykonywanie pierścionków – zaznacza kustosz Muzeum Stutthof. – Otrzymał on 30 uderzeń kijem oraz areszt w piwnicy. Kara ta wykonana została we wrześniu 1941 r., kiedy jeszcze władze obozowe surowo karały łamanie regulaminu. Biorąc pod uwagę powyższe, można wysnuć przypuszczenie, że szerzej prowadzona działalność artystyczna miała miejsce w obozie dopiero w 1944 r. Wskazuje na to liczba zachowanych kartek okolicznościowych, rysunków i portretów, które powstały w 1944 r.

Powstaje zatem pytanie, czy utworów podobnych do tych, które napisała anonimowa autorka (bądź autor) i Halina Banasiak, mogło być w KL Stutthof więcej?

– Jeśli tak było, to nie powstało ich wiele. Mamy wiedzę na temat dwóch bajek oraz kilkudziesięciu rysunków czy kartek. Jest to naprawdę niewielki procent, biorąc pod uwagę liczbę ok. 100 tys. więźniów osadzonych w obozie Stutthof – podkreśla Bogusława Tartakowska.

Pisane tęsknotą i miłością

Ewa Malinowska podkreśla, że „Bajki”Haliny Banasiak są pisane „miłością i tęsknotą”, a ciepłe, czasem żartobliwe utwory mogą być czytane przed snem każdemu dziecku. Pokazują świat, w którym dobro zwycięża. Wyrażają rodzicielską miłość, tęsknotę, jakby miały być swego rodzaju prezentem dla dzieci. Kontekst powstania zbioru Haliny Banasiak jest oczywisty, ale ich autorka starała się zakamuflować, nie przerzucać na karty baśni przeżyć, które je towarzyszyły...

– Zarówno język, jak i bohaterowie są dostosowane do subtelnego odbiorcy jakim jest dziecko. Może właśnie dlatego, że pani Halina była wyjątkowo wrażliwą osobą, w obozie obejmowała opieką osoby słabsze, chore, czy starsze. Do tego była polonistką, działaczką społeczną. A „Bajki” to nie jedyna twórczość pani Haliny jaką pozostawiła po sobie - mamy też w naszych zasobach jej wiersze i kołysanki. Ale to „Bajki” robią największe wrażenie. Do tego ilustracje działające na wyobraźnię, którą przygotowali współwięźniowie. Jednym słowem, dzieło, które nie ma w sobie nic z cierpienia i okropności wojny, dlatego jest tak wyjątkowe – mówi Ewa Malinowska. – Odwrotnie jest w bajkach anonimowego twórcy. Tu mrok jest wyczuwalny. W tym tekście mnóstwo jest kontrastów, a koloryt rzeczywistości tam przedstawionej, odpowiada miejscu powstania utworu oraz emocjom autora lub autorki. To jest bardzo trudny utwór i sama bym go swoim dzieciom nie przeczytała. Może kiedy będą w liceum?

Dodajmy, w 2009 r. dzieci Haliny Banasiak udostępniły bezcenną pamiątkę po swojej mamie Muzeum Stutthof. „Bajki” zostały wydane przez muzealną oficynę. Format i układ książeczki są wiernym odzwierciedleniem formy oryginalnej: ręcznie pisanego i ilustrowanego pamiętnika, z niemal identyczną okładką odwzorowującą papierowy, uśmiechnięty księżyc i gwiazdki ( 2018 r. teksty wierszy autorstwa Haliny Banasiak zostały również wykorzystane w programie muzycznym „Stutthof. Apel Cieni”).

Wydaje się, że każdy rodzic powinien je przeczytać, nie tylko z uwagi na pamięć o więźniach Stutthofu, ale i ze względu na wartość literacką utworu.

– Zgadzam się. Bajki Haliny Banasiak można by umieścić w kanonie literatury dziecięcej – podkreśla Ewa Malinowska.

Jakkolwiek patetycznie to zabrzmi, to wiersze, kołysanki i baśnie dla dzieci napisane w obozie koncentracyjnym, są dowodem triumfu dobra, matczynej miłości nad cierpieniem i złem.

– Ta historia jest niesamowita, trochę przypomina tę z filmu „Życie jest piękne” (oscarowe dzieło Roberta Benigniego – red.), w którym bohater tworzył dla swojego synka inny świat w obozie koncentracyjnym. Autorka baśni z KL Stutthof również stworzyła własny świat, być może na zasadzie autoterapii w tych warunkach, w których się znalazła. Niewątpliwie miała też nadzieję, że robi coś ważnego, ze świadomością: „nie cała przepadnę” – zaznacza Dorota Zawadzka.

– Znając los i cierpienie autorów obu dzieł, czyta się je z dużą dawką emocji. Myślę, że z perspektywy wygodnego życia w XXI w., nie potrafimy sobie nawet w części wyobrazić tęsknoty ludzi uwięzionych w KL Stutthof i innych obozach, za dziećmi, za domem, za najbliższymi – mówi Ewa Malinowska. – Myślę, że pisanie baśni i wierszyków było, i dla Haliny Banasiak, i dla anonimowego twórcy, sposobem radzenia sobie ze świadomością, że wzięcie swych dzieci w ramiona może być niemożliwe. Stąd niezwykłe miejsce tych utworów w literaturze powstałej w obozach koncentracyjnych. Bez wątpienia zasługują one także na ważne miejsce w historii literatury dla dzieci.

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl