Znany, 70-letni działacz PSL został oskarżony o to, że nielegalnie przekazał broń myśliwską swojemu 48-letniemu synowi Hubertowi, a ten usłyszał zarzut nielegalnego jej posiadania. Sprawa trafiła do Sądu Rejonowego w Rawie Mazowieckiej, który umorzył - z uwagi na przedawnienie karalności - sprawę Romana Jagielińskiego i uniewinnił jego syna.
Z takim werdyktem, który nie był prawomocny, nie pogodziła się prokuratura. Wniosła apelację do Sądu Okręgowego w Łodzi, a on w poniedziałek, 16 stycznia, podtrzymał wyrok sądu w Rawie Mazowieckiej i uznał apelację prokuratury za bezzasadną. Wyrok ten jest już prawomocny, nic więc dziwnego, że został z ulgą i radością przyjęty przez byłego wicepremiera.
- Przykro mi, że ktoś mnie oskarżył w tej sprawie - powiedział nam tuż po ogłoszeniu wyroku Roman Jagieliński. I to był cały jego komentarz.
CZYTAJ TEŻ: Życie po życiu. Byli posłowie i ministrowie dziś za polityką już nie tęsknią...
Zaczęło się w czerwcu 2014 r., kiedy to mieszkający koło Tomaszowa Mazowieckiego Roman Jagieliński, jadąc autem, wstąpił do domu swego syna Huberta w Babsku pod Rawą Mazowiecką. Syna nie zastał, gdyż przebywał on w Chorwacji. Były minister miał przy sobie dryling. Jest to ceniony przez myśliwych sztucer o trzech lufach, z których zwykle jedna jest na kule, a dwie na naboje śrutowe.
Roman Jagieliński schował dryling do szafy pancernej, którą zamknął na klucz i oddalił się. Był to błąd - jak sam wczoraj nam przyznał - bowiem nie sprawdził, czy jest jeszcze jeden klucz do szafy pancernej, przez co broń mogłaby trafić w niepowołane ręce. A drugi klucz był. Na ten fakt zwróciła uwagę prokuratura, bowiem syn Romana Jagielińskiego - w przeciwieństwie do ojca - nie miał pozwolenia na broń. Utracił je kilka lat wcześniej.
Afera z bronią wybuchła po anonimie, który trafił na policję w Rawie Mazowieckiej. Policjantów poinformowano, że syn byłego ministra chodzi z bronią po okolicy i urządza sobie polowania. Stąd wizyta stróżów prawa w Babsku i odkrycie drylingu. Wkrótce ruszyło śledztwo zakończone postawieniem zarzutów ojcu i synowi. Na pierwszy rzut oka sprawa wyglądała poważnie, bowiem za nielegalne przekazanie broni palnej grozi do dwóch lat więzienia, a za jej nielegalne posiadanie nawet do ośmiu lat więzienia. Jednak sąd w Rawie Mazowieckiej uniewinnił i umorzył sprawy oskarżonych, niemniej śledczy nie złożyli broni.
CZYTAJ TEŻ: Nie poszli w ślady swoich rodziców. Co robią dzieci łódzkich polityków?
Stąd proces odwoławczy w Łodzi, podczas którego prokurator Sławomir Mentrycki z Prokuratury Rejonowej w Rawie Mazowieckiej domagał się uchylenia wyroku i skierowania sprawy do ponownego rozpoznania przez sąd w Rawie.
- Wprawdzie Hubertowi J. już w 2008 r. cofnięto pozwolenie na broń, a mimo to nadal był członkiem lokalnego oddziału Polskiego Związku Łowieckiego. Po co? Były też przypadki, że przynosił weterynarzowi do zbadania upolowaną zwierzynę. W jaki sposób wchodził w jej posiadanie, skoro nie miał pozwolenia na broń palną? - pytał retorycznie prokurator Mentrycki.
Jednak riposta obrońcy Romana Jagielińskiego była piorunująca.
- Skóra mi cierpnie, jak słyszę pana prokuratora. To zakrawa na absurd - irytował się mecenas Witold Balas i przytoczył dowcip o góralu, który poprosił śledczych, aby dodatkowo oskarżyli go o gwałt, gdyż odpowiednie narzędzie nosi zawsze przy sobie. Adwokat podkreślił, że Hubert Jagieliński jest niewinny, gdyż nie wiedział, iż ojciec zostawił u niego broń, bo w tym czasie przebywał za granicą. Dodał, że czyn byłego wicepremiera to wykroczenie, które już się przedawniło. Dlatego prawnik zaapelował o odrzucenie apelacji śledczych.
I tak się stało. Uzasadniając wyrok, sędzia Marzena Lesiuk stwierdziła m.in.: - Można odnieść wrażenie, że apelacja prokuratury to polemika, ale bez mocnych argumentów, z ustaleniami Sądu Rejonowego w Rawie Mazowieckiej, który prawidłowo rozpatrzył tę sprawę.
Roman Jagieliński powiedział nam, że teraz już nic nie stoi na przeszkodzie, aby odzyskał z rąk policji dryling warty 5 tys. zł.
CZYTAJ TEŻ: Roman Jagieliński: Rosyjskie embargo nie będzie trwało długo