Dom wielopokoleniowy

Karolina Kowalska
Jakub Szymczuk/POLSKA
Dziadkowie, rodzice i wnuki pod jednym dachem? Jak najbardziej! Dzieciństwo w wielopokoleniowym domu procentuje przez całe życie. Jednak na styku trzech pokoleń nie trudno o konflikty. O swoich doświadczeniach opowiadają Paulina Smaszcz-Kurzajewska i Agnieszka Sikora. Tekst Karolina Kowalska

Kiedy dziennikarka Agnieszka Sikora zaszła w ciążę, wiedziała, że wychowywanie dziecka przy tak absorbującej pracy będzie niemożliwością. Miała wybór: albo zatrudni nianię, albo pójdzie na bezrobocie. Ponieważ to drugie nie wchodziło w grę, całą ciążę zastanawiała się, gdzie znaleźć odpowiednią - mądrą, ale radosną, łagodną, ale nie pobłażliwą, doświadczoną, ale na tyle młodą, by nie zmęczyć się pracą przy niemowlęciu - nianię. I doszła do wniosku, że takie zalety ma tylko jej mama Aleksandra.

- Dom, w jakim sama się wychowałam, wydawał mi się idealny dla dziecka. A moi rodzice - najlepszym towarzystwem dla dorastającego wnuka. Wpadłam więc do rodziców, od których wyprowadziłam się sześć lat wcześniej, i przedstawiłam im plan - opowiada Agnieszka. Rozmowa była długa i niełatwa. Dla pani Sikory było jasne, że pomoże przy wychowaniu wnuka, ale była przeciwna osobnym mieszkaniom. - Gdybyśmy niczego nie zmieniali, mama musiałaby dojeżdżać do Rysia na drugi koniec miasta, albo ja musiałabym go tam wozić. Ten wariant więc odpadł. Druga propozycja dotyczyła kupna mieszkań na tym samym osiedlu. Przeciw była mama. Mówiła, że nawet, gdybyśmy mieszkali w tym samym bloku, ona i tak większość czasu spędzałaby u mnie. Nie sposób nie przyznać jej racji, chociaż taki układ wydawał mi się najlepszy - tłumaczy Agnieszka. Pozostał dom.

Dziadek uczy budować
Państwo Sikorowie sprzedali swoje mieszkanie, Agnieszka swoje, i kupili segment w Wawrze. Taki, gdzie każdy ma swój kąt, do którego inni nie mieliby wstępu, a jednocześnie ma przestrzeń wspólną. Wspólny jest tu parter - z kuchnią i salonem oraz jego serce - wielki stół, gdzie rodzina spożywa razem przynajmniej jeden posiłek dziennie. Pierwsze piętro zajęli rodzice, a drugie - Agnieszka z mężem i trzyletnim dziś Rysiem.

- Ale i tak nasze życie toczy się na dole, gdzie za dnia urzęduje Rysio. Kiedyś był w swoim pokoju, ale to nie miało sensu, bo i tak wszyscy byli u Rysia. Wiadomo, że każdy po przyjściu z pracy chce spędzić z nim jak najwięcej czasu - ja, mąż i mój wciąż pracujący tato. Najwięcej czasu spędza z nim jednak babcia. O godz. 14 odbiera go z przedszkola - przyznaje Agnieszka. Zanim synek poszedł do przedszkola, Agnieszka na kilka godzin zatrudniła nianię. Wiedziała, że nie może zrzucać całodziennej opieki nad Rysiem na mamę.

Sikorowie mieszkają tak już trzy lata i - jak zapewniają - są zadowoleni. - Im dłużej żyję w wielopokoleniowym domu, tym bardziej się nim cieszę. To idealne otoczenie dla dorastającego dziecka. Codziennie widzę, jak Ryś korzysta na stałym kontakcie z dziadkami. Gdyby nie oni, nie byłby tak rozwinięty, nie miałby tak dużego zasobu słów - zapewnia Agnieszka. Rysio za miesiąc skończy trzy lata, a już zna literki, cyferki i potrafi odróżnić pesymistę od optymisty. A jako półroczne dziecko wiedział, z czego robi się beton. To efekt porannych zabaw z dziadkiem, który przychodził do sześciomiesięcznego Rysia - swojego imiennika - o czwartej rano i zajmował się nim, dopóki zmęczona mama zdążyła się obudzić. - Kiedyś ich podejrzałam. Rysio wpatrywał się jak zahipnotyzowany, jak dziadek wsypuje do plastikowej betoniarki wyimaginowany piasek, cement, wodę i wszystko miesza, tłumacząc wnukowi każdy etap. I choć niewiele pewnie z tego zrozumiał, to do dziś wie, do czego służy betoniarka - przekonuje Agnieszka.

Nieodcięta pępowina
Agnieszka Sikora jest przekonana, że jej rodzice są dla Rysia lepszymi opiekunami niż ona i jej mąż Arkadiusz. - Dają z siebie wszystko, poświęcają mu sto procent swojego czasu. Ja i mój mąż dzielimy życie na syna i obowiązki służbowe. Oboje pracujemy w mediach i rzadko kończymy przed godz. 19. Nawet jeśli mogę synkowi poświęcić cały dzień, to zawsze dzwonią do mnie telefony, przychodzą mejle. Moi rodzice nie mają takich zobowiązań, przez co są atrakcyjniejszym towarzystwem dla syna. I przyznaje, że czasem dopadają ją wyrzuty sumienia, że zabiera swoim rodzicom życie: - Pewnie woleliby być normalnymi dziadkami, którzy odwiedzają wnuka raz na jakiś czas. Ale kiedy widzę, że nachodzi ich zwątpienie, przekonuję się, jakim szczęściem jest codzienny kontakt z tym małym facetem, który codziennie zaskakuje nową umiejętnością. To chyba najfajniejsza rzecz w życiu.
Państwo Sikorowie się z nią zgadzają. Zresztą, jak prawie we wszystkim. Agnieszka Sikora jest w komfortowej sytuacji. Jedynaczka, zawsze świetnie rozumiała się z rodzicami, dzieliła ich zainteresowania. Przyznaje, że żyje z nieodciętą pępowiną:- Zawsze byłam z rodzicami bardzo blisko. Wiedzą o mnie wszystko. Mówię mamie o większości moich problemów, a ona potem i tak przekablowuje to ojcu - śmieje się Agnieszka. Rodziców od zawsze informowała o każdej decyzji, pytała ich o zdanie. - Mogłam nie posłuchać ich rady, ale zawsze liczyłam się z opinią mamy i taty - mówi. Wie, że takie porozumienie nie byłoby możliwe, gdyby z rodzicami różnił ich poziom wykształcenia, gust czy poglądy. Ale państwo Sikorowie zawsze dużo czytali, objaśniali świat i zarażali pasjami.

Nawet poczucie estetyki mają podobne. Urządzenie domu zostawiają pani Aleksandrze. - I tak meble, płytki czy kolor ścian wybiera mama, a my z ojcem machamy na to ręką. Ma talent do urządzania wnętrz, więc co będziemy się wtrącać - śmieje się Agnieszka. Choć trzy lata temu ojciec zaskoczył ją podwójnie. Po pierwsze: sam zadecydował o wyborze płytek do łazienki, po drugie: wybrał czarne. Wybór pana Ryszarda okazał się świetny. Czarna łazienka zachwyca domowników i gości, a Agnieszka nie może się nadziwić nowemu talentowi ojca. Zresztą, ostatnio zaskakuje ją coraz bardziej. Po klasykach, jakie podtykał jej w młodości, przyszedł czas na literaturę współczesną. Ostatnio przyniósł Agnieszce powieść Zeruyi Shalev, współczesnej pisarki izraelskiej piszącej odważnie o związkach dwojga ludzi.

Konflikt na tle noska
Zgrzyty? Dotyczą spraw drobnych i typowych, czyli rozpieszczania wnuka. Pani Aleksandra nie potrafi Rysiowi niczego odmówić. Kiedy cieknie mu z nosa, od razu podbiega z chusteczką. Agnieszka tymczasem mówi do synka: "Rysiu, podejdź do mnie, a wytrę ci nosek". Obie przyznają jednak, że to sprawa nieistotna. Arkadiusz, najbardziej ugodowy człowiek świata, też nie miał spięcia z teściami.
Pani Aleksandra i jej córka zgadzają się też w kuchni. Obie są zdania, że słoiczki dla niemowląt to pomyłka. - Znajomi pytają mnie, dlaczego nie uproszczę sobie życia i nie karmię dziecka słoiczkami. Zawsze odpowiadam pytaniem: a jak ty byś się czuł, gdyby przez rok kazano ci jeść ze słoika? Co to za problem, wrzucić do miksera gotowane mięsko i warzywa i wszystko zmiksować. Jestem przekonana, że dzięki domowemu jedzeniu mój synek zna smaki i dlatego nie grymasi przy jedzeniu - twierdzi Agnieszka Sikora.

Dzięki stałej obecności dziadków Rysio nie jest dzieckiem telewizyjnym. Programy typu MiniMini go nie interesują. A od kiedy jego mama stwierdziła, że nie sposób ufać telewizji w kwestii doboru dobranocek, kreskówki ogląda głównie na DVD. - Uwielbia Strażaka Sama i Boba Budowniczego. Nawet bawi się z nami z podziałem na role. On, oczywiście, jest strażakiem Samem. Fajnie mu z nami. Zobaczymy, jak będzie dalej, ale wyrasta na naprawdę fajnego faceta. I przyzwoitego. Niestety, bo przyzwoici zawsze dostają od życia po nosie - żartuje Agnieszka.

Do pełni sielanki w wawerskim domu brakuje tylko ogrodu. Domownikom musi wystarczyć taras. Agnieszka Sikora przekonuje jednak, że kupno domu bez ogródka było świadomym wyborem: - Rodzice mają działkę pod Warszawą, w lesie, z trawą do skoszenia i roślinami do opielenia. Spędzają tam prawie pół roku, a Rysio dojeżdża do nich na całe lato. My wpadamy tylko w weekendy. Wtedy robimy sobie od siebie wakacje. Mamy czas, żeby się za sobą stęsknić.

Jesteśmy sobie potrzebni
Paulina Smaszcz-Kurzajewska od zawsze wiedziała, że najważniejsza jest rodzina. Dlatego, kiedy 12 lat temu urodził się jej syn Franek, bez żalu porzuciła wymagającą ciągłej dyspozycyjności pracę w telewizji i status gwiazdy. Wszystko po to, by zająć się domem. Po urodzeniu Frania pracowała w Public Relations. Dopiero teraz, kiedy młodszy syn ma trzy lata, wróciła do TVP i prowadzi z mężem Maciejem poranny program "Pytanie na śniadanie" w Dwójce. - Ja mam bardzo uporządkowaną hierarchię wartości. Chciałam stworzyć dom dla Maćka i dzieci, a nie gonić za czymś tak iluzorycznym jak kariera. Wolę zostać zapamiętana jako kochająca mama i wspierająca żona. Na wszystko w życiu jest czas: na dzieci, na karierę, na odpoczynek i odcinanie życiowych kuponów. Nie warto biec pod prąd, trzeba się pogodzić i być szczęśliwym w każdej roli - tłumaczy Paulina Smaszcz-Kurzajewska. - Oboje z mężem bardzo wcześnie wyprowadziliśmy się z domu. Mieliśmy po 19 lat, kiedy wyjechaliśmy - ja z Poznania, Maciek z Kalisza - na studia do Warszawy. I obojgu bardzo nam tych domów brakowało. Dlatego wiedzieliśmy, że nasz dom będzie dla nas najważniejszy.

Dwa lata temu postanowili zamieszkać z rodzicami Macieja. - Teściowie byli daleko, w Kaliszu. My nie mogliśmy ich często odwiedzać. W razie, gdyby któreś z nich - odpukać - podupadło na zdrowiu, nie moglibyśmy im pomóc. Zaproponowaliśmy im, by zamieszkali razem z nami. O swoich rodziców była spokojna, bo w Poznaniu mieszkają w tej samej klatce co jej brat. Od dwóch lat starsi i młodzi państwo Kurzajewscy dzielą duży dom w Starej Miłośnie. Dzielą - to dobre słowo, bo budynek podzielony jest na dwa mieszkania, które każde pokolenie urządziło zgodnie z własnym gustem. A każde odwiedziny poprzedza dźwięk domofonu zainstalowanego między mieszkaniami. Ochrona prywatności to jedna z pierwszych zasad, jakie czworo Kurzajewskich ustaliło przed kupnem domu: - Od początku zdawaliśmy sobie sprawę, że życie w wielopokoleniowym domu nie jest proste i wymaga ustalenia zawczasu zasad, obowiązujących nas wszystkich - tłumaczy Paulina Smaszcz-Kurzajewska. Obie strony przedstawiły swoje oczekiwania i wypracowały kompromis. Te zasady od dwóch lat regulują ich koegzystencję. - Udało nam się kupić pogierkowski dom wspaniale nadający się do zagospodarowania dla rodziny wielopokoleniowej. Nie wyobrażaliśmy sobie, by zamieszkać w domu, który nie zapewniałby rodzicom prywatności, nie dawałby im szansy urządzenia go po swojemu. Czy wreszcie takiego, w którym nie mieliby własnej kuchni czy łazienki - wyjaśnia Paulina Smaszcz-Kurzajewska. Zaznacza jednak, że to nie osobne wejścia są gwarantem zgody: - Nie kłócimy się, bo wszelkie pretensje staramy się wyjaśniać od razu, przy wielkim ośmioosobowym stole, który zgodnie z moim marzeniem stanął w jadalni. Ten stół to serce tego domu. Nieważne, czy zasiadamy do obiadu, czy spotykamy się przy herbacie, najważniejsze jest to, że siadamy razem - mówi.

Nie kryje jednak, że samo jedzenie już kilka razy mogło wywołać konflikt. Starsi państwo Kurzajewscy są kulinarnymi tradycjonalistami i nie zawsze akceptują menu obowiązujące w nowym domu. Podstawą mojej kuchni są warzywa, sałatki, jeśli mięso to białe, pieczone bez tłuszczu, w specjalnym rękawie piekarnika. Nie używam soli. Zdrowe pożywienie to konieczność przy dwóch małych alergikach, jakimi są Franek i Julianek. Tymczasem mój teść nie wyobraża sobie obiadu bez kotleta, a teściowa pomidorowej z ryżem. Dlatego i tu musieliśmy wypracować kompromis - kiedy teściowa gotuje pomidorową, proszę, by chłopcom podała ją z ryżem. A ja przygotowując obiad, smażę dla teścia schabowego - opowiada Paulina Smaszcz-Kurzajewska, autorka "Mama i tata to my!", którą napisała na podstawie swoich doświadczeń i rozmów z najlepszymi ekspertami w Polsce. Propagatorka sportu i zdrowego stylu życia stara się przekonać teściów do ruchu i ma na tym polu pierwsze sukcesy. - Udało mi się namówić teścia do rzucenia palenia. Polubił też długie spacery po lesie z naszym golden retrieverem- chwali teścia dziennikarka.

A konflikty? - Nie czarujmy się - mieszkanie pod jednym dachem z rodzicami to trudna praca dla każdej ze stron. Dlatego tak ważna jest konsekwencja, ale i umiejętność kompromisu. Jeśli rodzice Maćka mają inny pogląd na wychowywanie dzieci, na pewno usłyszą stanowcze: "Dziękujemy za radę, ale jeśli będziemy potrzebować pomocy, na pewno sami o nią poprosimy". Ale kiedy z mamą Maćka różnimy się w kwestii wyboru kwiatów do ogrodu - ja upieram się przy rododendronach, a mama przy bratkach, których ja nie lubię, nie staram się jej za wszelką cenę przekonać do zmiany zdania. Po prostu sadzimy jedne i drugie - tłumaczy Paulina Smaszcz-Kurzajewska. O mieszkaniu z rodzicami męża trudno jej mówić krytycznie:- Kiedy myślę o nowym domu, nie wyobrażam go sobie bez teściów. Nasza rodzina, a szczególnie chłopcy, tak korzysta na ich bliskości! Polecam to każdemu! Warto otworzyć serce, by żyć spełnionym i dawać najbliższym poczucie szczęścia przez to, że każdy w rodzinie czuje się potrzebny, szanowany i kochany- podsumowuje dziennikarka, która razem z najbliższymi jest twarzą tegorocznej akcji Komitetu Narodowego Dnia Życia "Stawiam na rodzinę".

Wróć na i.pl Portal i.pl