Zespół reanimacyjny ze słupskiego szpitala w sobotę ratował mężczyznę przed głównym wejściem do budynku szpitala. Widok ten zwrócił uwagę przechodniów, którzy dziwili się, że reanimowany mężczyzna leży na zimnym chodniku i nie zostaje zabrany do wewnątrz. O wyjaśnienie tej sytuacji poprosiliśmy Marcina Prusaka, rzecznika Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Słupsku.
- Mężczyzna ten jechał do pracy razem z synem. Zasłabł w samochodzie. Prawdopodobnie to był zawał. Syn szybko przywiózł go do szpitala. Jednak podjechał przed główne wejście zamiast przed Szpitalny Oddział Ratunkowy. Do pacjenta od razu został wysłany zespół reanimacyjny z SOR-u – relacjonuje Marcin Prusak.
Przechodnie komentowali fakt, że ratownicy, którzy przyjechali z SOR-u z noszami, zabrali pacjenta dopiero po około 20 minutach.
- W samochodzie nie było warunków do reanimacji, a pacjent musi leżeć na płaskiej i twardej powierzchni. Dlatego ten mężczyzna został przeniesiony z samochodu na chodnik. W tym momencie ważniejsze było ratowanie życia niż ochrona pacjenta przed przeziębieniem. Natomiast dopóki pacjent nie uzyska rytmu zatokowego, nie wolno go transportować. Dopiero gdy rytm powrócił, mężczyznę zabrano na noszach – tłumaczy Marcin Prusak. - Pacjent najpierw trafił na SOR, następnie na oddział kardiologii. Został uratowany.
