Doktor Dawid Ber przyznaje, że liczą się przede wszystkim umiejętności, ale ważne są również sama kreacja, zaangażowanie studenta, jego relacja i porozumienie z zespołem. Nauczyciele oceniają też samo wykonanie.
Dla Mariusza Lewego poniedziałkowy egzamin licencjacki był niezwykle stresujący.
- Każdy myśli, że dyrygent jest właściwie niepotrzebny, ale naszym zadaniem jest inspirować zespół, utrzymać go tak, aby wszystkie instrumenty, czy głosy tworzyły jedność. To zawód taki sam jak zawód lekarza, musimy się cały czas uczyć, edukować i ćwiczyć - mówi student i dodaje, że czasem, kiedy musi poćwiczyć przed lekcją dyrygowania, to rozkłada nuty w tramwaju, w drodze do szkoły...
- Wtedy ludzie patrzą na mnie jak na wariata, ale z reguły chyba tak właśnie widzą dyrygentów. Stoi facet na środku orkiestry, wszyscy siedzą spokojnie a on jeden wariuje - mówi Mariusz.
Ale dyrygowanie to nie tylko umiejętność poprowadzenia zespołu. Liczy się także interpretacja utworu.
W poniedziałek mogliśmy usłyszeć m.in. pieśni "Czego chcesz od nas, Panie" i "Serce roście", a także "Adagio" na smyczki op. 11 Samuela Barbera oraz fragmenty musicalu West Side Story: "Tonight", "One Hand" i "America".
Studenci po ukończeniu szkoły najczęściej pracują jako chórmistrzowie lub dyrygenci zespołów instrumentalnych.
Poniedziałkowy koncert dedykowano ofiarom sobotniej katastrofy kolejowej na Śląsku.