Dzwonił anonim, więc dzieci idą do ochronki

Małgorzata Więcek-Cebula
Anonimowe telefony były podstawą wniosku o odebranie dzieci rodzinie z Bratucic w Małopolsce i umieszczenie ich w domu dziecka. Maluchy spędziły tam miesiąc. W końcu wróciły do domu, ale do dziś potrzebują wsparcia psychologa i uciekają na widok radiowozu. A ich opiekunowie żądają odszkodowania.

W sporym murowanym domu w Bratucicach w powiecie bocheńskim Leon Banach i Joanna Janicka wychowują w sumie sześcioro dzieci. Tylko dwoje z nich jest ich wspólne. Pozostałe pochodzą z poprzednich nieudanych związków. Żyją skromnie.

- Leon pracuje, ja zajmuję się domem, nie ma luksusów, ale niczego nam nie brakuje, rachunki płacimy na czas - podkreśla pani Joanna.

Dom, który wykończyli wspólnymi siłami, nie ma centralnego ogrzewania. W kilku pomieszczeniach są za to piece węglowe. Dzieci mają swoje pokoje, miejsce do nauki i zabawy. Rodzina podlega pod kuratora.

To pokłosie przeszłości. Zwłaszcza poprzedniego małżeństwa Leona z kobietą cierpiącą na chorobę alkoholową, która znacząco odbiła się na psychice dzieci. Rodzina nie korzysta z pomocy społecznej.

- Staramy się tworzyć dom, choć w naszej sytuacji nie jest to łatwe - podkreśla Joanna Janicka.
W tworzeniu więzi rodzinnych na pewno nie pomogły wydarzenia sprzed kilku miesięcy, kiedy to na wniosek zaalarmowanego anonimowymi telefonami Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Rzezawie sąd zdecydował o odebraniu rodzinie dzieci.

- Przeżyłam szok, gdy zobaczyłam postanowienie sądu - podkreśla pani Joanna. - Czwórkę dzieci ukryłam u rodziny, dwójki z nich nie zdążyłam, zostały zabrane do domu dziecka - wspomina.

13-letni Krzysiu i 8-letnia Martyna dopiero po czterech tygodniach walki wrócili do domu. A te cztery tygodnie spędzone w innym środowisku odcisnęły na maluchach swoje piętno. Do dziś dzieci korzystają z pomocy psychologa.

Leon Banach, który nie może pogodzić się z faktem, że to anonim przesądził o odebraniu mu dzieci, złożył skargę na działalność kierownika Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej. Domaga się niewiele, bo 5 tys. zł odszkodowania. To pieniądze, które opiekunowie dzieci utracili na adwokatów, dojazdy i telefony.

- Wykorzystaliśmy fundusze, które mieliśmy uzbierane na podłączenie się do kanalizacji. Ciężko i długo je gromadziliśmy - mówi Leon Banach, ojciec rodziny. Sprawa trafiła na posiedzenie komisji, a następnie na sesję rady gminy.

- Chciałem, aby osoby, które tak pochopnie nas osądziły, zostały ukarane. W polskim prawie przecież nie ma zapisu, który umożliwia odebranie dzieci z domu rodzinnego na podstawie anonimowego zgłoszenia, że coś jest nie tak - podkreśla ojciec rodziny.
Skarga została jednak odrzucona. - Pracownicy GOPS właściwie zareagowali na sygnał, który otrzymali, zrobili to, co uważali za słuszne i właściwe. Od tego przecież są - broni swoich podwładnych Józef Słonina, wójt gminy Rzezawa.

Inne zdanie na ten temat ma Ewa Kociołek, sołtys Bratucic, która doskonale od wielu lat zna rodzinę. - Dla mnie jest to nie do pomyślenia, że tak poważne decyzje podejmuje się tak pochopnie. Znam te dzieci, ich rodziców i z moich obserwacji wynika, że tam nie dzieje się nic złego - zapewnia pani sołtys.
W podobnym tonie wypowiadają się policjanci z bocheńskiej komendy, którzy także znają rodzinę z Bratucic.

- To, że ktoś żyje skromnie, nie znaczy, że jest to patologia. Ta rodzina na pewno potrzebuje wsparcia, ale nie powinno się jej odbierać dzieci - mówi nadkomisarz Andrzej Świtalski, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Policji w Bochni.

Wróć na i.pl Portal i.pl