Wrocławski Sąd Apelacyjny uznał, że takie zachowanie nie jest przestępstwem polegającym na narażaniu pacjentek na śmierć albo poważne zdrowotne kłopoty.
Kilka tygodni temu uniewinnił więc doktora W. od tego zarzutu. Choć skazał za inne przestępstwa: korupcję i oszustwa. Bo doktor żądał pieniędzy za zabiegi przeprowadzane w publicznym szpitalu. A w prywatnym gabinecie wmawiał kobietom choroby, których nie było. I przeprowadzał fikcyjne zabiegi pod narkozą.
Po latach śledztw i procesów kilka tygodni temu zapadł wreszcie prawomocny wyrok: dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć lat i... zakaz prowadzenia prywatnej praktyki lekarskiej na sześć lat. No więc doktor W. zlikwidował praktykę. Teraz pracuje w... prywatnym gabinecie ginekologicznym swojej żony. Choć ta ginekologiem nie jest.
Prokuratura domagała się dla niego zakazu wykonywania zawodu lekarza, ale sąd uznał, że to będzie zbyt surowy wyrok. Tak samo jak kara 4,5 roku więzienia bez zawieszenia, o jaką wnosił prokurator.
- Jestem zatrudniony u wielu różnych pracodawców - mówił nam kilka dni temu doktor Andrzej W. - Prywatną praktykę zlikwidowałem, bo taki jest wyrok sądu.
- U żony też pan pracuje?
- U żony też - odpowiada.
Co poza tym? Ma zapłacić 150 tys. zł grzywny, zwrócić koszty procesu i pieniądze pokrzywdzonym kobietom. Zarzutów było kilkadziesiąt. Przykłady? Zażądał 2 tysięcy złotych za cesarskie cięcie w szpitalu, w którym był zatrudniony w 2003 roku. Dwa lata wcześniej wziął 2 tysiące, żeby mąż jednej z jego pacjentek mógł uczestniczyć przy porodzie żony. Było wreszcie wmawianie lub próby wmawiania chorób. Jedną z pokrzywdzonych w tym procesie była dziennikarka programu "TVN Uwaga", autorka prowokacji dziennikarskiej. Poszła do niego do gabinetu. Tam usłyszała, że jest chora i potrzebny jest zabieg. Tymczasem inny lekarz stwierdził, że dziennikarka jest zupełnie zdrowa. Również za ten wątek sprawy doktor W. został skazany. Sąd Okręgowy wydał swój wyrok rok temu, a Sąd Apelacyjny 27 kwietnia.
CZYTAJ TEŻ: CHCĄ ZAMKNĄĆ SZPITAL NA PÓŁ ROJU, GDZIE BĘDĄ LECZYĆ LUDZI?
Skąd uniewinnienie wątku usypiania pacjentek? Przestępstwem jest narażanie na "bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu". Jednak Sąd Apelacyjny ocenił rzecz całą inaczej. Uznał, że bezpośredniego niebezpieczeństwa nie było. No i nie da się udowodnić, że owo niebezpieczeństwo dotyczyło śmierci albo "ciężkiego uszczerbku na zdrowiu".
Choć - z drugiej strony - pisze Sąd Apelacyjny w uzasadnieniu wyroku, że doktor W. "wprowadzał pacjentki w stan znieczulenia ogólnego, krótkotrwałego, w warunkach i w sposób wywołujący stan nadmiernego i nieakceptowanego - według procedur medycznych - ryzyka".
Sąd bardzo ostro ocenia doktora W. Pisze o "znacznym stopniu winy", "wysokiej szkodliwości społecznej", "rażącym naruszeniu zasad moralnych", a nawet "braku elementarnej empatii". Skąd więc łagodny wyrok? Bo kara to nie zemsta. Ostatnie zarzucane przestępstwo było 10 lat temu. Od tego czasu doktor przestępstw nie popełnia. Nie trzeba go więc wsadzać za kratki. Trzeba pozbawić zysków z przestępstwa i taki też wyrok zapadł.