Taksówkarze z Pl. Zamkowego, którzy umieją liczyć, przeprowadzili kiedyś dla nas symulację ekonomiczną. Wyliczyli, że jeżeli postawiono w stolicy 10. tys. słupków, a tak było, po 120 zł sztuka, to wychodzi ponad milion zł i można już na tym trochę zarobić. Słupki stoją nawet na bocznych ulicach m.in. w rejonie ul. Targowej gdzie niczego nie chronią, bo tam nikt nie parkuje. Trzeba je było postawić, to postawiono.
Interes kręci się zresztą od lat. Słupki rdzewieją, wymienia się je na nowe albo też maluje na zgniłą zieleń, na widok której robi się mdło. Warszawa dusi się, samochody się nie mieszczą, tam gdzie mogłyby zaparkować stoją słupki. W Paryżu nie ma żadnego słupka, każde miejsce wykorzystuje się do zaparkowania. A w Warszawie jest coraz gorzej. Mało było słupków, to teraz zaczyna się stawiać jakieś wielkie gazony, kamienne obeliski, wszystko co się da, byle nie było miejsca dla samochodów. Zarządza tym zapewne człowiek, który nienawidzi motoryzacji bo inaczej pomyślałby co robi.
Wygląda to jak ćwiczenia z zajęć praktycznych w domu dla obłąkanych. Aby było bardziej elegancko słupki pomalowano w biało-czerwone paski. Głupota w Polsce też musi mieć kolor narodowy.
Tak jest w Warszawie. Słupkomania zatacza zresztą coraz większe kręgi i w innych miastach też są stawiane. Nikt nad tym nie panuje. Kto chce maluje w dodatku na jezdni tzw. koperty, co określa wyłączność na parkowanie. Nikt nie ma prawa blokować tych miejsc bez przerwy.
Do niedawna przybywało co roku w Warszawie 50 tys. samochodów, obecnie nawet 60 - 70 tys. i rzecz jasna już się nie mieszczą. Kupowanie samochodu w Warszawie nie ma już praktycznie żadnego sensu. Ani nie ma po czym jeździć, ani też nie ma gdzie zaparkować.