18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

High school po polsku

Sonia Ross
Laura Grylak w tym roku kończy Szkołę Amerykańską
Laura Grylak w tym roku kończy Szkołę Amerykańską Marcin Obara/POLSKA
W Warszawie są szkoły, których czesne porównywalne jest do najdroższych amerykańskich high schools. Kto się w nich kształci i czym się różnią od innych elitarnych warszawskich liceów, pisze Sonia Ross

Konstancin, koło Warszawy. 8. 15. Kompleks budynków przy ul. Warszawskiej. Szlaban, uzbrojony strażnik. Wjeżdżają tylko samochody z przepustką. Ciężarówki wyłącznie po sprawdzeniu podwozia. Uczniowie pokazują identyfikatory ze zdjęciem. Takie same mają rodzice. Czy to stan wyjątkowy? Nie. Tak zaczyna się zwyczajny dzień nauki w najbardziej strzeżonej szkole w Polsce Szkole Amerykańskiej.

Zostań gwiazda musicalu
Laura Grylak, uczennica ostatniej, 12 klasy, wzdycha i mówi, że żałuje, że chodziła do niej tylko dwa lata. - W Niemczech byłam w publicznym gimnazjum. Zbyt liczne klasy. Jeden z nauczycieli kulał. Uczniowie mu dokuczali. Nie wyobrażam sobie, żeby mogło zdarzyć się coś takiego w szkole, do której chodzę teraz. Tu wszyscy darzą się szacunkiem. Co nie znaczy, że jest sztywno. Wręcz przeciwnie - mamy dużo luzu. Jesteśmy nawet z niektórymi nauczycielami na "ty". Laura podkreśla, że pozytywny jest jej szkole brak podziału na klasy. Coś, co trudno wyobrazić sobie jej rówieśnikom w innych szkołach w Polsce. Uczniowie tworzą płynne grupy, podobnie jak na wyższych uczelniach. I nawet, kiedy dochodzi w ciągu roku ktoś nowy, nie czuje sie wyobcowany.
- A tak właśnie czułam się w Kolonii - mówi. - Dlatego bałam się tej nowej szkoły w Polsce. Okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Przyjęto mnie bardzo serdecznie.
Razem z Laurą, której tata jest przedsiębiorcą, do Szkoły Amerykańskiej chodzą dzieci ambasadorów, dyplomatów, prawników. Bardzo skrupulatna ochrona pozwala zapewnić im bezpieczeństwo, jakiego oczekują rodzice. Ale rodzice oczekują też, że za bardzo wysokie czesne, ich dzieci dostaną solidną wiedzę. I rozrywkę. A także dużą dawkę sportu.
- Mamy jedno boisko do piłki nożnej. Dwa korty tenisowe, trzy boiska do koszykówki - wylicza Laura - To na zewnątrz. A w środku dwie hale sportowe i pływalnię. Jest z czego wybierać. A jak ktoś się chce sprawdzić jako aktor, to też może, bo mamy salę teatralną, i co miesiąc wystawiamy nową sztukę. Albo musical - dorzuca z uśmiechem.
Szkoły międzynarodowe to najdroższe szkoły w Warszawie. Ta, do której chodzi Laura, kosztuje rocznie, w klasie maturalnej, 9300 dolarów i 34 tys. złotych. Za tę sumę, rodzice kupują pewność, że ich dziecko dostanie się do każdej, najbardziej prestiżowej uczelni na świecie. Wiedzą także, że nie muszą już płacić za nic więcej. Szkoła to prawdziwe centrum życia młodego człowieka. Zapewnia nie tylko naukę, ale też ogromny wybór zajęć dodatkowych. Są na przykład zespoły muzyczne i taneczne, kółka naukowe, szachowe i o jakich tylko uczeń zamarzy.
Dobrze wyposażone i bezpieczne szkoły międzynarodowe są nawet kilkadziesiąt razy droższe od prywatnych, polskich liceów. Żeby się do nich dostać, trzeba zdać egzamin z języka wykładowego. Ale to, czy dziecko zostanie zakwalifikowane, zależy nie tylko od możliwości finansowych rodziców. Ostateczną decyzję podejmuje komisja. Bo mimo kosmicznych dla zwykłych śmiertelników cen, nie brak chętnych, żeby się w nich uczyć.
Polskie licea prywatne i społeczne nie mogą się pochwalić ofertą porównywalną do zapewnianej przez szkoły międzynarodowe. W dodatku ich absolwenci mają niewielkie szanse w dostaniu się choćby na państwowe polskie uczelnie. Ranking najlepszych liceów warszawskich, przygotowywany co roku przez Fundację Edukacyjną "Perspektywy", nie pozostawia złudzeń: w pierwszej dziesiątce jest tylko jedno społeczne liceum, 4 LO im. Batalionu AK "Parasol". Najlepsi uczą się więc w szkołach państwowych. W Staszicu, Batorym, Czackim, Koperniku, Poniatowskim. I tegorocznym laureacie, LXVIII LO, im. Jana Nowaka - Jeziorańskiego. Czy warto zatem inwestować tak wielkie sumy w edukację dzieci, skoro dostępne są bezpłatne szkoły na wysokim poziomie? To wszystko zależy od tego, jak wyobrażamy sobie ich przyszłość.

Międzynarodowa elita
Najdroższych, międzynarodowych liceów jest w Warszawie pięć. Dwie szkoły amerykańskie, liceum francuskie, liceum brytyjskie, szkoła niemiecka. Najwyższe czesne zapłacimy w szkole amerykańskiej. Na drugim miejscu plasuje się liceum brytyjskie. Za rok nauki trzeba tam wyłożyć 58740 złotych. Roczne czesne w kolejnej amerykańskiej szkole, przy ul. Dembego, na warszawskim Natolinie wynosi 36000 złotych. W liceum francuskim dziesięć miesięcy nauki kosztuje 21806 złotych. Najbardziej dostępna finansowo jest szkoła niemiecka. Wystarczy raz w roku, na jej konto przelać 15000 złotych. Nasze dziecko będzie się mogło tam uczyć nie tylko przedmiotów ogólnych, ale jeszcze dodatkowo trzech języków: niemieckiego, angielskiego i francuskiego.
Do szkół międzynarodowych przeważnie chodzą dzieci z rodzin dwujęzycznych. Dyplomatów, często przemieszczających się po świecie, finansistów, prezesów dużych korporacji. Rodzice z góry zakładają, że syn lub córka pójdą na zagraniczne uczelnie. Że dostaną się do Oxford, Cambridge, Toronto. Wiedzą, że przyszłość wiąże się ze świetną znajomością przynajmniej kilku języków obcych. Ale nie tylko.

Kuć czy myśleć?
Według Romana Rewalda, prawnika, którego córki skończyły Szkołę Amerykańską, zdobyły tam sporo praktycznych, życiowych umiejętności. Teraz obydwie studiują już w Stanach, a do szkoły chodzi jego syn. - Amerykański system edukacyjny pokazuje uczniom, jak wykorzystać zdobytą wiedzę w zyciu - tłumaczy. - Polski, czy w ogóle europejski, ciągle nakazuje "kuć". Uczyć się na pamięć. Dlatego, jeśli postawimy obok siebie ucznia amerykańskiego i polskiego, i nakażemy im, aby opowiedzieli wszystko, co wiedzą na temat np. Skandynawii, to ten drugi pewnie będzie mówił dłużej. Ale jeśli poprosimy o napisanie eseju o norweskich fiordach, to polski uczeń już będzie miał kłopoty. Bo nie nauczono go używać wyobraźni i samodzielnego myślenia.

Na wyobraźnię stawiają także w szkole niemieckiej. - Staramy się nauczyć naszych uczniów przede wszystkim myślenia - mówi zdecydowanie, ale z uśmiechem, dyrektor pionu polskiego w Szkole Polsko-Niemieckiej im. Willego Brandta, Małgorzata Multańska. - Dostrzegania związków przyczynowo-skutkowych, samodzielnej pracy, odpowiedzialności, autoprezentacji.
Tę ostatnią, uczniowie trenują między innymi podczas przedstawiania doświadczeń, zdobytych na praktykach uczniowskich. - To tradycja niemiecka - wyjaśnia Małgorzata Multańska. - Na poziomie pierwszej klasy licealnej, każdy z uczniów musi samodzielnie znaleźć sobie firmę, w której bezpłatnie przepracuje dwa tygodnie. O tym, co robił, opowiada później na forum szkoły. Takie publiczne wystąpienia uczą odwagi. Wiary w samego siebie.

Uczniowie codziennie słyszą od nauczycieli, że mogą, potrafią, dadzą radę. Nikt nie stwarza niepotrzebnego dystansu. - Cześć - wita się dyrektor Multańska z dziewczynami, które siedzą na korytarzu, oparte o ścianę. One nie podrywają się i nie dygają, tylko mówią równie przyjaźnie "cześć". Ósma klasa. Zaraz zaczynają lekcję polskiego. - Niech pani wejdzie - zaprasza do sali, gdzie na ścianie zawieszono portret Sienkiewicza, a na tablicy wypisał ktoś informację o bitwie pod Grunwaldem. Ale tuż obok wisi mapa Niemiec. Z wyszczególnieniem wszystkich landów. Obok gazetka przyrodnicza. Po niemiecku. Na korytarzu, którego ściany mają zarówno bordowe pasy, jak i zieloną "panterkę", słychać mieszankę języków: polski, niemiecki, angielski. W szkolnej kantynie kolejka po kanapki.

- Kto zamknął dziewczyny w pracowni komputerowej, Christian? - dyrektor Multańska "przyłapuje" blondyna w koszulce paski. On się śmieje, ona pół żartem, pól serio mówi, że musi chyba ten klucz nosić zawsze przy sobie. Zarówno ona, jak i wszyscy nauczyciele znają po imieniu każdego ucznia. Bo szkoła nie jest molochem. Tu wszyscy się przyjaźnią. I dobrze bawią.

- Co roku wystawiamy musical. - mówi. - Kupujemy prawa autorskie, wynajmujemy teatr. Przedstawienia oglądają rodzice uczniów, ambasadorowie. Wystawiliśmy między innymi "Hair", "Grease". W tym roku wyjątkowo nie będzie musicalu. Obchodzimy 30-lecie szkoły. Odbędzie się więc koncert. Msza Heandla. Na deskach teatru wystąpi prawie trzy czwarte uczniów. To będzie imponujące. Między innymi dlatego, że w tradycji niemieckiej wychowanie muzyczne jest bardzo ważne. Nawet dzielimy je na dwa osobne przedmioty: muzykę i chór. Oprócz tego, kładziemy nacisk na plastykę i sport. Te trzy przedmioty zostały całkowicie zaniedbane w polskich szkołach publicznych.
W amerykańskiej, nawet maturzyści regularnie chodzą na lekcje "sztuki". Laurę Grylak, to cieszy: - Chcę studiować grafikę - tłumaczy. - A najlepsze takie szkoły są w Londynie, dlatego postawiłam na angielski. Już teraz dwa razy w tygodniu mam zajęcia z malarstwa, rysunku, rzeźby. Oczywiście, w ramach czesnego szkoła zapewnia mi wszystkie najlepsze materiały: pędzle, farby, kredki.
A co z przyszłymi elitami, których rodziców dzisiaj nie stać na czesne w międzynarodowych szkołach? O jakim liceum mają marzyć i na jakie uczelnie mają szansę się dostać po jego ukończeniu? Najlepsze, warszawskie licea, nie zmieniają się od lat. To te bezpłatne. Państwowe. Ale żeby się do nich dostać, trzeba na egzaminie gimnazjalnym osiągnąć co najmniej 155 - 162 punkty.

Wycieczki tylko w czasie matur
- To sporo - przyznaje dyrektor zwycięskiego LXVIII LO, im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego, Krzysztof Mirowski. - Dlatego nie ma u nas słabych uczniów. Bo wysoko stawiamy poprzeczkę. I każdy, kto do nas przychodzi, wie, że trzeba się przede wszystkim uczyć.

Dyrektor przyznaje, że niewiele jest w szkolnej ofercie zajęć dodatkowych, kół zainteresowań, sportu. - Nasi uczniowie dojeżdżają często spod warszawskich miejscowości, tracąc nawet 1,5 godziny dziennie na podróż - tłumaczy. - Oferowanie im po lekcjach np. kółka fotograficznego czy koszykówki nie spotka się z zainteresowaniem. Ale dodatkowe konsultacje z matematyki, historii czy języka, owszem. My nawet terminy wycieczek szkolnych ustalamy wyłącznie w czasie matur. Żeby nie tracić lekcji. Uczniowie to akceptują. Wiedzą po co są w tej szkole.

Absolwenci LXVIII LO, im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego to przeważnie przyszli studenci warszawskiej SGH. Na zagraniczne uczelnie dostaje się tylko około 8 proc.

Uczniowie prywatnych i społecznych liceów warszawskich osiągają niższe noty na egzaminach maturalnych niż ich koledzy z państwowych szkół. A w związku z tym nie mogą też liczyć na miejsca w renomowanych, polskich uczelniach. W tym roku, w rankingu najlepszych warszawskich liceów, w pierwszej dziesiątce znalazła się tylko jedna szkoła społeczna: 4 LO im. Batalionu AK "Parasol". Dlaczego państwowe licea ciągle są w czołówce?
- To proste - wyjaśnia dyrektor Krzysztof Mirowski. - Do płatnych liceów trafiają uczniowie, którzy próbowali dostać się do wymarzonej szkoły, ale im się nie udało. Idą więc do innej, o niższym poziomie.

Ale nawet uczniowie elitarnych szkół warszawskich zazdroszczą uczniom szkół międzynarodowych. - Nie powiem jak się nazywam, bo to nie będzie najlepiej widziane - uprzedza mnie wysoki blondyn w okularach, przyszłoroczny absolwent Liceum Jana Zamoyskiego. - Czasem żałuję, że moich rodziców nie stać na czesne w międzynarodowej szkole. Wie pani, jak oni mają wyposażone biblioteki? Siłownię? Boisko do squasha? Byłem raz, widziałem. Szczęka mi opadła. U nas, owszem czuje się zapach intelektu, ale wszystko ciągle jest jakieś przaśne. Nauczyciele niektórzy wspaniali. Ale wielu też sfrustrowanych, trzymających dystans. Tam do niektórych mówi się po imieniu. No i ludzie praktycznie z całego świata. To uczy otwartości, pokazuje, że na świat nie jest jednowymiarowy.

Powiedz coś po koreańsku
- Właśnie to, co podoba mi się w mojej szkole najbardziej, to koledzy z różnych kontynentów - mówi Laura Grylak. - Z Korei, Japonii, Stanów. Wiem, że jak kiedyś będę gdzieś w świecie, zawsze mogę ich odwiedzić, poprosić o pomoc.

- Nasza szkoła nie przez przypadek nazywa się "szkołą porozumienia i dialogu" - uśmiecha się dyrektor Multańska. - U nas uczą się dzieci i młodzież 23 narodowości. Żeby żyć pod jednym dachem, muszą się dogadać. A to kapitalna polisa na przyszłość. Do tej polisy, dyrektor Multańska dorzuca jeszcze dwie matury: polską i niemiecką. - Jesteśmy jedyną szkołą międzynarodową, która uczy języka polskiego na takim samym poziomie, jaki mają polskie licea. Kończąc szkołę, absolwenci mają w kieszeni dwie matury. I mogą wybierać między uczelniami w Polsce, a za granicą. A to niemiecka matura to niezwykle cenny dokument, bo jest bardzo trudna. Zdaje się ją w ciągu dwóch lat. Końcową punktację otrzymuje się z ocen cząstkowych: języków, przedmiotów humanistycznych i ścisłych. Nasi uczniowie zdawali ją w lutym. A dziś, dla uczniów pionu polskiego, był egzamin maturalny z WOS-u - pokazuje mi na stole tekturowe pudełka, szczelnie zamknięte, z gotowymi pracami. - Muszą się zaraz znaleźć w szafie pancernej.

Polską maturę u Willego Brnadta pisze także Agnieszka Sarnecka. - Dokumenty złożę na 4 uczelnie - mówi. - W Polsce na UW i SGH oraz na dwa uniwersytety niemieckie. Myślę o zarządzaniu, psychologii. Znając język niemiecki na poziomie języka ojczystego, mam otwartą drogę do szkół wyższych w krajach niemieckojęzycznych, także w Danii i Szwajcarii.

Agnieszka podkreśla, że system niemieckiego nauczania jest lepszy i skuteczniejszy niż polski. - Mogę to porównać, bo mamy lekcje polskiego czy polskiej historii - ocenia. - W polskim systemie ciągle jeszcze kładzie się nacisk na teorię i formułki. W niemieckim - na ucznia. Jego własne przemyślenia i interpretacje. Dlatego wiem, że dobrze zrobiłam, wybierając właśnie tę szkołę. Alex Trześniewski, uczeń maturalnej klasy już wie, że za kilka miesięcy rozpocznie naukę w George Washington Univeristy. Jego pasją są nauki polityczne. Tam uczą ich najlepiej.

- Wybór najpierw moich rodziców, a później już mój, był trafny. Nie mogłem skończyć lepszej szkoły - zapewnia. - Po każdej innej nie miałbym szans dostać się na ten uniwersytet. Ale prawda jest również taka, że gorzej niż przeciętny polski uczeń znam historię i geografię Polski. Z literaturą nie mam kłopotu, bo w szkole amerykańskiej są lekcje języka polskiego.

- Ale na pewno nie na takim poziomie, na jakim uczymy się ich w państwowych, polskich liceach - ripostuje drobna brunetka, Marta Kielczyk. Maturę zrobi w przyszłym roku w Batorym. Uczy się w klasie humanistycznej. Chce studiować polonistykę. - Nie wyobrażam sobie, żebym skończyła szkołę amerykańską lub brytyjską i mogła bez problemu studiować polską literaturę - dodaje.

Bo wszystko zależy od tego, jak uczeń widzi swoją przyszłość. Jeśli nie wiąże jej z Polską, a jego rodziców stać na wysokie czesne, wybór szkoły międzynarodowej będzie trafny. Jeśli chce solidnego wykształcenia, nie mam wyjścia - musi się uczyć, żeby dostać się do elitarnego państwowego liceum. Na jedno miejsce przypada tam około 10 osób.

Wróć na i.pl Portal i.pl