Ania w tym roku skończyła I klasę podstawówki. Nie było łatwo. Zerówka nie przygotowała jej do rozpoczęcia nauki. Dziewczynka nie potrafiła płynnie czytać ani wyraźnie pisać, a zgodnie z programem powinna. W szkole jednak nikt nie zajął się tym, by nadrobiła zaległości. - Codziennie słyszałam: "Mamo, Piotruś i Michał dobrze czytają, a ja sobie nie radzę" - mówi Sandra, mama Ani.
- Problemem córki była też leworęczność. Szkoła nie miała pomysłu, jak jej pomóc. Nie ma nawet specjalnych zeszytów do ćwiczeń dla takich dzieci. Przykłady liter i cyfr są po lewej stronie kartki, a więc, pisząc, Ania je sobie zasłaniała - wyjaśnia Sandra. - To dlatego córka strasznie gryzmoliła. Pomimo dezaprobaty wychowawczyni zdecydowałam się przepisać wzory literek na prawą stronę.
Okazało się to dobrym pomysłem i Ania nauczyła się ładnie pisać. - Początek podstawówki to dla dziecka stres. Zaczyna się prawdziwa nauka, sześciostopniowa skala ocen. Do tego dochodzi zmiana otoczenia, nowi koledzy, nowy budynek, w którym dziecko może się czuć zagubione.
Dlatego maluch potrzebuje wówczas dużo uwagi i wsparcia rodzica. Musi czuć, że mama jest obok i że może się do niej zwrócić z codziennymi problemami, bo np. nie nadąża za tempem pracy ustalonym przez panią - mówi pedagożka i psychoterapeutka Bogumiła Borowska. - Warto już na samym początku nawiązać kontakt z wychowawczynią dziecka.
Nie opierać swojej wiedzy na tym, czy dziecko sobie radzi, tylko na własnych obserwacjach. Istotne jest to, jak wypada na tle klasy i nowych wymagań. Jeśli już na początku będzie miało zaległości, wychowawczyni na pewno to zauważy i doradzi, co zrobić. Jeśli zareagujemy od razu, problemy nie będą się pogłębiać.
Rodzice, siadajcie do lekcji
Pamiętajmy też, że szkoła nie kończy się po ostatnim dzwonku. Już w pierwszej klasie dzieci dostają prace domowe, z którymi same nie potrafią sobie poradzić. Dlatego musimy poświęcić czas i uwagę, aby zachęcić je do nauki. Nie odrabiajmy zadań domowych za nie, lecz pracujmy razem z nimi.
- Doskonałym sposobem nauki jest zabawa z rodzicem - radzi Borowska. - Do nauki matematyki możemy wykorzystać edukacyjne gry planszowe oparte na ćwiczeniach na dodawanie i odejmowanie. Jeżeli dziecko ma problemy z czytaniem, sięgnijmy po jego ulubioną książkę. Umówmy się, że ono czyta krótsze wyrazy, my dłuższe, a potem ono jeden wers, my drugi. Stopniowo zwiększajmy fragmenty, które ma odczytać samodzielnie. Problemy z pisaniem mają nie tylko dzieci leworęczne.
Wiele potrzebuje więcej czasu na rozwinięcie zdolności manualnych. Dobrym sposobem jest skorzystanie z kalki technicznej albo innej przezroczystej kartki. Kładziemy ją na kartce, na której sami napisaliśmy jakiś prosty tekst. Zadanie dziecka polega na tym, aby go powielić.
Możemy mu pomóc, delikatnie przytrzymując jego rękę, gdy stara się przeciągać długopisem po nakreślonych przez nas literach. Dziecko czuje wtedy bliskość rodzica, wie, że nie jest samo. Nie zapominajmy też chwalić go za każdy, nawet najmniejszy sukces. Gdy uda mu się napisać ładnie zdanie, powiedzmy: "Widzisz, nie trzymałam cię za rączkę, a tak pięknie napisałeś".
Dziecko to nie robot
- Gdy rodzic usłyszy, że dziecko ma zaległości, często stawia mu nierealne wymagania, np. poprawienie oceny niedostatecznej na celującą w miesiąc. Nie tędy droga - upomina Bogumiła Borowska. W pierwszej klasie maluch i tak jest przeciążony ilością zajęć w szkole. Nie oczekujmy, że we wszystkim będzie świetny. My też byliśmy z jednych przedmiotów lepsi, z innych gorsi.
Wystarczy, jeśli dziecko poprawi ocenę na dobrą. Realny sukces to najlepsza motywacja. - Stefan miał 9 lat i ogromne problemy z nauką. Okazało się, że jest przemęczony. Dzień w dzień po szkole rodzice zawozili go na przynajmniej dwa kursy, np. angielskiego i niemieckiego. Wydawało im się, że w ten sposób zwiększają jego szanse na zawodowy sukces w przyszłości. Tymczasem dziecko nie miało siły odrabiać lekcji, nie mogło się skoncentrować.
I nic dziwnego, skoro od dwóch lat nie miało chwili na zabawę czy choćby na odpoczynek. Zajęcia dodatkowe są potrzebne, uczą planowania, dyscypliny i rozwijają wiedzę dziecka. Ale w szkole podstawowej nie może ich być więcej niż dwa w tygodniu. Dziecko nie powinno też ich rozpoczynać wcześniej niż w II klasie. Pozwólmy też, by samo wybrało takie, które je interesują. Nie róbmy awantury, jeśli po miesiącu chodzenia na taniec córka powie, że już nie chce, choć wcześniej bardzo nas o ten kurs prosiła. W tym wieku naturalna jest ciekawość świata.
Dziecko szybko wybucha entuzjazmem do jakiegoś zajęcia, ale równie szybko się nim nudzi. Dobrze, że szuka dalej, i my powinniśmy mu to umożliwić, bo dzięki temu pozna swoje zainteresowania. - Pamiętajmy też, że nauka to nie wyścig po medal - dodaje Borowska. Rodzice często traktują dziecko jak sportowca, który musi co chwila podnosić poprzeczkę. "Mój synek miał 5 lat, jak już pięknie czytał, a teraz najszybciej rozwiązuje zadania z matematyki".
Ale szybko wcale nie znaczy dobrze. W szkole i w życiu ważne jest zrozumienie. Czyli nie to, ile stron Jaś potrafi przeczytać bez zająknięcia, ale ile z tego tekstu zapamięta, zrozumie i będzie w stanie potem opowiedzieć. Poza tym jeśli zmusimy dziecko do szybszego przerabiania materiału niż jego klasa, może znudzić się szkołą. Usłyszymy: "Po co ja chodzę do szkoły, skoro wszystko już wiem?". A jeżeli nasza pociecha straci motywację do nauki już na samym początku, to będzie bardzo trudno ją odzyskać.
Nareszcie w szkole średniej
Staś ma 17 lat i w tym roku zdał do II klasy liceum. Jest wysoki, wesoły i gadatliwy. Gdy pytam, czy po przejściu z gimnazjum do liceum miał trudności z adaptacją w nowej klasie, zaprzecza. - Łatwo nawiązuję kontakty i szybko poznaję nowych kolegów. Ale są w klasie osoby nieśmiałe i dla nich to był problem - mówi. - Dla mnie największą trudnością było to, że od samego początku nauczyciele wymagali od nas samodzielności, dawali dużo tematów do samodzielnego opracowania.
Nie dyktowali też, co i jak mamy zapisać. Notatki musieliśmy robić sami i nie było to proste. Dlatego w I klasie miałem niższe stopnie niż w gimnazjum. - I to jest problem - dodaje Marzena, mama Stasia. - Szkoła nie uczy dzieci, jak robić notatki, wybierać, co jest ważne, a co można pominąć.
A powinna. - Przejście do gimnazjum to zawsze zerwanie więzi, opuszczenie przez dzieci grupy, w której rozpoczęły edukację. Ale nie łączy się jednak z tak dużym skokiem wymagań programowych jak pomiędzy gimnazjum a liceum - mówi psycholog Marek Tokarski z Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej nr 1 w Krakowie. - Licealiści mają przed sobą egzamin dojrzałości, od którego zależy to, czy dostaną się na wybrane przez siebie studia. To duża presja.
Dodatkowym problemem jest różnica skali ocen. W większości gimnazjów do zaliczenia wystarczy znajomość 30 proc. materiału. W liceum już 50 proc. Dlatego niższe oceny w I klasie liceum są czymś naturalnym i nie powinniśmy z tego powodu robić dziecku wyrzutów ani awantur.
Przyczyną słabszych stopni może być też klasa. Zdarza się, że grupa piętnuje tych, którzy się uczą najlepiej. Często są wyśmiewani, wyzywani od kujonów i lizusów. Jeśli zauważymy, że nasza pociecha celowo gorzej się uczy, starajmy się z nią wspólnie znaleźć rozwiązanie problemu. W ostateczności pomóc w przeniesieniu do innej klasy. W gimnazjum dzieci wchodzą w wiek dorastania. Nie możemy już ich traktować jak dzieci. Musimy słuchać, co mają do powiedzenia, i liczyć się z ich opinią. Dorastanie wiąże się z buntem przeciw autorytetom, w tym również przeciw rodzicom i nauczycielom.
Nastolatek staje się coraz bardziej samodzielny i wytycza granice swojej intymności, która obejmuje również szkołę, naukę i wyniki. - Co chwila daje do zrozumienia, że to jego sprawa i mamy się nie wtrącać - dodaje Tokarski. - Ale ma to też plusy. W gimnazjum dzieci uświadamiają sobie, że uczą się nie dla nauczycieli, nie dla rodziców, tylko dla siebie. W liceum zbliżająca się matura i konieczność decyzji dotyczącej studiów, a w konsekwencji swojego życia zawodowego, utwierdza to poczucie.
Ale to nie oznacza, że mamy się nie interesować tym, co się dzieje w życiu naszego buntownika. On czuje się dorosły, ale to nie oznacza, że jest dojrzały emocjonalnie. Zapomnijmy o pytaniu: "Co w szkole?", bo to dla dziecka dowód, że nas nie interesuje. Lepiej zajrzeć do planu lekcji i zapytać: "Co było na historii, z kim siedziałeś na fizyce?".
Wybieramy liceum
Już na początku gimnazjum warto wspólnie z dzieckiem zastanowić się, do jakiego liceum chce iść. Jeśli wybierze ambitnie, uprzedźmy je, że będzie musiało poświęcić więcej czasu na naukę, i to nie tylko przed egzaminem. Podczas rekrutacji brana jest pod uwagę również średnia ocen z III klasy.
- Jeśli nasza córka czy nasz syn ma zdolności humanistyczne, powiedzmy, że w takiej sytuacji warto postarać się o jak najlepsze oceny z polskiego i historii. Natomiast z matematyki, chemii czy fizyki wystarczy ocena dobra. Ta nas w zupełności usatysfakcjonuje - radzi Borowska. Nie wymagajmy średniej 4,75 i czerwonego paska. Najważniejsze, aby nasze dziecko rozwijało wiedzę w tej dziedzinie, do której ma predyspozycje. To wzmocni jego wiarę w siebie i ułatwi wybór zawodu w świecie coraz węższej specjalizacji. W wyborze liceum mogą pomóc testy.
Poradnie psychologiczno-pedagogiczne przeprowadzają je na wniosek rodzica. Dzięki nim poznamy motywacje, zdolności i predyspozycje nastolatka. Potwierdzimy swoje obserwacje o np. humanistycznych zdolnościach syna. On również poczuje się pewniej w swoim wyborze. W żadnym wypadku nie zmuszajmy dziecka do wyboru studiów. To, że rodzice są matematykami, nie oznacza, że dziecko ma talent do nauk ścisłych. Nastolatki dużo już wiedzą o sobie, swoich ambicjach i planach na przyszłość. Wystarczy tylko ich wysłuchać, nie narzucać własnej wizji kariery szkolnej i zawodowej.
To może doprowadzić do tego, że przestanie się uczyć lub celowo obleje przedmioty, do których my przykładamy szczególną wagę. - Nazywamy to wyborem negatywnym - dodaje Tokarski. - Jeżeli cały czas wmawiamy dziecku, że jeśli nie wybierze tego samego zawodu co my, to skończy na ulicy, w końcu nam uwierzy, że do niczego się nie nadaje.
Pora na zmianę klasy
Jaś nigdy nie był prymusem, ale uczył się całkiem dobrze. Po szkole podstawowej rodzice zapisali go do prywatnego gimnazjum. Panowała tam swobodna atmosfera, nie naciskano na realizację wszystkich założeń programowych, nie oceniano surowo. Okazało się jednak, że w szkole młodzież pali marihuanę, a kadra pedagogiczna udaje, że nic złego się nie dzieje. Hania, mama Jasia, zdecydowała się przenieść syna do publicznego gimnazjum w kwietniu, czyli tuż przed końcem roku.
- To zły czas na zmianę szkoły, są jednak sytuacje, w których należy podjąć natychmiastowe działanie. Nie bójmy się, jeśli jesteśmy przekonani, że to wyjdzie dziecku na dobre - mówi Borowska. - Jeżeli istnieje niebezpieczeństwo wciągnięcia syna w uzależnienie, nie ma się nad czym zastanawiać. Jaś trafił do klasy o dużo wyższym poziomie i nie udało mu się nadrobić zaległości. Będzie powtarzał klasę. - To nie koniec świata, jeśli dzięki temu nadrobi braki - dodaje Borowska - bo to sprawi, że odzyska motywację do nauki, a więc będzie miał lepsze oceny.
Przy zmianie szkoły uwzględnijmy możliwości dziecka. Jeśli nasz syn uczy się przeciętnie, nie wybierajmy dla niego klasy o najwyższym poziomie. Jeśli różnica jest zbyt duża, to lepsi koledzy zamiast mu pomóc, wpędzą go w kompleksy.
Nikt nie lubi ciągle być najgorszy, nie skazujmy więc dziecka na porażki. Najlepiej wybrać klasę, w której nie będzie ani najsłabsze, ani najlepsze, to gwarantuje równomierny, zdrowy rozwój. Jak to zrobić? Zapoznajmy się z wymaganiami nowej szkoły.
Porozmawiajmy z dyrekcją i wychowawcami. Wspólnie wybierzmy klasę, której poziom będzie najbardziej odpowiedni do wiedzy naszego dziecka. Musimy też naszą pociechę przygotować na tę zmianę. Powiedzieć, że pomożemy jej się zaadaptować w nowej szkole. Wynegocjujmy u wychowawcy dwutygodniowy okres bez ocen oraz ustalmy szczegółowo czas potrzebny naszemu dziecku na wyrównanie różnic w poszczególnych przedmiotach.
Jeśli będzie taka potrzeba, zorganizujmy mu zajęcia dodatkowe. Ale pamiętajmy: nawet najlepsza szkoła czy najbardziej zaangażowany nauczyciel nie zdejmą z nas odpowiedzialności za nasze pociechy. Nikt nie zastąpi rodziców w miłości do dzieci.