Dowództwo AK na początku nieufnie podeszło do jego propozycji. Kiedy zgłosił swojemu bezpośredniemu przełożonemu, że pragnieniem jego jest zginąć z bronią w ręku, zabierając ze sobą możliwie wielu nazistowskich okupantów, nie od razu uzyskał zgodę dowództwa na przeprowadzenie brawurowej akcji. Wszak każdy polski żołnierz jest na wagę złota…
Adria. Nur für Deutsche
Warszawska Adria, najbardziej ekskluzywny lokal w przedwojennej Warszawie, musiała go onieśmielać. Skromy ślusarz z Woli nigdy wcześniej tu nie był. Nie przywykł do luksusu, który oferowała ta najdroższa warszawska restauracja, zlokalizowana przy ulicy Moniuszki 10. Choć okupacja odcisnęła na niej swe piętno – zamiast dam w wieczorowych toaletach przy stolikach wypatrywały klientów prostytutki, mężczyzn we frakach zastąpili gestapowcy, a wysmakowany repertuar sceniczny został sprymitywizowany, by sprostać gustom niemieckich żołnierzy oraz ich personelu pomocniczego, Adria nadal potrafiła onieśmielać wystrojem i pozostałościami wysublimowanej atmosfery minionych dni. Co więcej, aktualnie jej status nur für Deutsche nie pozwalał tam wejść byle komu, a goście legitymowani byli przy wejściu. Dla chłopaka, który miał za sobą jedynie przeszkolenie wojskowe oraz mnóstwo zapału i determinacji, było to wejście w paszczę lwa – prosto na teren wroga.
Za zgodą lub bez niej
Jan Kryst, obrońca Warszawy z 1939 roku, który należał do Obwodu Wola Okręgu Warszawskiego AK, miał wiele czasu na przemyślenie swojej decyzji. Wiosną 1943 roku zgłosił swojemu przełożonemu, że chce dokonać spektakularnej akcji przeciwko Niemcom, która zakończy się jego śmiercią. Informacja ta przekazana została wyżej, do kapitana Zbigniewa Lewandowskiego „Szyny”, a następnie do jego przełożonego, majora Jerzego Lewińskiego, pseudonim „Chuchro”. Dowództwo nie od razu przychyliło się do tej prośby. Zamachy samobójcze nie były dopuszczane przez Kedyw (dział organizacyjny Armii Krajowej zajmujący się organizacją i przeprowadzaniem akcji bojowych, zamachów, sabotażu oraz dywersji). Zdumiewająca była także motywacja młodego człowieka: czas i tak wydał na niego wyrok śmierci. Lekarze nie pozostawili Krystowi nadziei: zaawansowana gruźlica wkrótce doprowadzi go do agonii.
Nim dowództwo Kedywu wysłało Krysta na tę straceńczą misję, „Szyna” i „Chuchro” zdecydowali się porozmawiać z chłopakiem. Szybko przekonali się, że „Alan” nie kłamie: wobec faktu, że pozostało mu zaledwie kilka tygodni życia, był szaleńczo zdesperowany, by polec z bronią w ręku i walczyć do samego końca. Wobec determinacji żołnierza dowództwo zdecydowało się na kompromis: zezwoliło na dokonanie ryzykowanej akcji, jednak z zachowaniem możliwości ewakuacji i odwrotu.
Godzina zero: 22 maja 1943
Około 21:50 22 maja 1943 Jan Kryst wchodzi do Adrii. Wprowadza go współpracujący z AK kolega, Jerzy Tabędzki „Lasso”. Jego matka była Niemką, dlatego chłopak świetnie mówi po niemiecku i legitymuje się papierami, które pozwalają mu korzystać ze stref przeznaczonych tylko dla Niemców. Na zewnątrz lokalu akcję ochrania inny żołnierz AK – „Blondyn”. "Lasso" zajmuje miejsce przy drzwiach wejściowych.
Tego dnia na Placu Trzech Krzyży porucznik AK Andrzej Góral z Kedywu zabił strzałami z pistoletu Oberscharführera Augusta Langego z warszawskiego Gestapo. Wydarzenie to jest szeroko komentowane wśród Niemców. Nikt nie spodziewa się, że za chwilę dojdzie do kolejnej egzekucji. Jan Kryst wie, że z lokalu pełnego uzbrojonych Niemców żywy nie ujdzie. Dlatego w kieszeni ma list, wyjaśniający kim jest, a także motywy całej akcji. Zaznaczone jest w nim, że to zemsta i że zamachy na nich będą kontynuowane do momentu, kiedy nie ustanie bestialstwo ze strony gestapo.
Władysław Bartoszewski w swojej książce „1859 dni okupowanej Warszawy” przytoczył świadectwo włoskiego korespondenta, Alceo Valciniego, naocznego świadka tamtych chwil:
„Znalazłem stolik w pobliżu drzwi wejściowych i nie wiem czy nie był to życzliwy uśmiech
przeznaczenia. W czasie gdy piruety tancerki przyciągały uwagę publiczności, w środku sali,
gdzie dawano program, usłyszałem strzał — najpierw jeden, potem drugi, trzeci, czwarty,
piąty... O parę kroków ode mnie, po prawej stronie zrobił się zgiełk. Przewracano stoły,
naczynia, stołki, butelki. Wycie i krzyki. Po kilku minutach grupa żołnierzy poruszonych do
ostatnich granic utorowała sobie przejście wśród tłumu krzycząc: „Zamach!" i trzymając
rewolwery w ręku. Wysoki młodzieniec z twarzą zbroczoną krwią padł na ziemię, gdy
rzucono w niego kilkoma krzesłami. To polski zamachowiec, patriota; zabił on w ciągu paru
sekund dwóch oficerów i dwóch żołnierzy, strzelając zza marmurowej kolumny w kierunku
centralnie ustawionego stołu, przy którym zazwyczaj zajmowały miejsca osobistości
niemieckie. (...) Niemcy rzucili się na niego i zmasakrowali bijąc flaszkami i stołkami.
Przy mnie wyzionął ducha, w swym brązowym ubraniu, za obszernym jak na gruźlika. Zmarł,
gdy agent gestapo usiłował wydobyć od niego jakąś tajemnicą."
Kogo Jan Kryst zabrał ze sobą?
Zamach przyciągnął uwagę najwyższych władz okupowanej Warszawy. Na miejsce przyjechał Ludwig Fischer, gubernator dystryktu warszawskiego, a także starosta Warszawy Ludwig Leist. Śledztwo prowadzono całą noc. W końcu Niemcy podali do publicznej wiadomości, że ataku dokonał uciekinier z żydowskiego getta, który postanowił pomścić jego likwidację.
Valcini w swojej relacji podaje, że Jan Kryst zabrał ze sobą czterech niemieckich oficerów. Strona niemiecka podawała w swoich raportach, że były jedynie trzy ofiary zamachu.

Tablice pamięci - kto i po co je umieszcza w Warszawie
Niezwykłą akcję na rzecz upamiętnienia ofiar ludności cywilnej Warszawy podczas II wojny światowej prowadzi PGE Energia Ciepła. We współpracy z IPN Spółka finansuje odtwarzanie „Tablic Pamięci”, słynn...
Dla powstańców warszawskich, a także żołnierzy AK, Jan Kryst stał się bohaterem i symbolem patriotycznego oddania. Dziś o poświęceniu młodego mężczyzny przypomina tablica pamiątkowa, wmurowana w ścianę kamienicy przy ulicy Moniuszki w 1995 roku. Nadto jedna ze stołecznych ulic na Woli nosi jego imię.
