- Skoro gospodarka prężnie się rozwija - a rozwija się również dzięki pracownikom naukowym - to muszą oni zarabiać więcej - przekonywał we wtorek Jarosław Gowin, wicepremier i minister nauki.
Z drugą częścią wypowiedzi zgodzą się pewnie wszyscy pracownicy uczelni. Otwarte pozostaje pytanie, na ile zapowiedzi podwyżek są realne.
Resort nauki informuje, że chodzi o wzrost wynagrodzeń minimalnych, ma więc dotyczyć około połowy nauczycieli akademickich.
Procentowo najbardziej mają skorzystać adiunkci ze stopniem doktora, asystenci oraz lektorzy, instruktorzy i wykładowcy. Wzrost wynagrodzenia zasadniczego dla tych pierwszych miałaby wynosić 860 zł brutto. Asystent dostałby 755 zł więcej, a ostatnia grupa - 830 zł.
- Podwyżka jest konsekwencją zmiany podejścia do roli dydaktyków w szkolnictwie wyższym. To oni kształcąc studentów, zapewniają gospodarce i rynkowi pracy najlepsze kadry
- wyjaśnia ministerstwo nauki.
Nie oznacza to jednak, że większych wynagrodzeń resort nie obiecuje także innym pracownikom uczelni.
W przypadku profesora zwyczajnego podwyżka wynagrodzenia minimalnego ma wynieść 1020 zł, nadzwyczajnego - 715 zł.
Jak zarobki na uczelniach wyglądają dzisiaj?
Np. na Politechnice Lubelskiej średnie wynagrodzenie zasadnicze (bez dodatków np. stażowego czy funkcyjnego) na stanowisku asystenta to 2972 zł brutto, wykładowcy, lektora i instruktora - 3584 zł, adiunkta - 4445 zł brutto.
Adiunkt ze stopniem dr hab. może liczyć na 5171 zł brutto, prof. nadzwyczajny - 6500 zł, zwyczajny - 8804 zł brutto.
Na UMCS średnie wynagrodzenie zasadnicze asystenta to 2551 zł brutto, wykładowcy 2545 zł, a starszego wykładowcy - 3140 zł (wszyscy to magistrowie).
W przypadku adiunkta z doktoratem to 4004 zł, a adiunkta z dr hab. - 4560. Wynagrodzenie zasadnicze profesora nadzwyczajnego wynosi 6242 zł, a zwyczajnego - 6924 zł brutto.
Minister Gowin nie poprzestaje na zapowiedziach wzrostu płac minimalnych. - Będę zabiegał o dalsze podwyżki dla nauczycieli akademickich.
Sami zainteresowani są sceptyczni.
- Po pierwsze - o pieniądzach decyduje nie minister Gowin, tylko minister finansów. A wyliczenia podawane przez resort nauki są wzięte z sufitu. Jest w nich np. zapowiedź, że w przyszłorocznym budżecie nakłady na szkolnictwo wyższe wzrosną o 700 mln zł. Tylko że nie całość będzie przeznaczona na pensje. A trzeba przypomnieć, że w czasie podwyżek w latach 2013-15 co roku na ten cel przeznaczano miliard złotych - punktuje Lech Szafrański, przewodniczący NSZZ „Solidarność” na Uniwersytecie Przyrodniczym.
- Po drugie: jak wynika z informacji ministerstwa nauki , rozporządzenie o podwyżkach ma wejść w życie po uchwaleniu nowej ustawy o szkolnictwie wyższym. A to z kolei, choć jest planowane przed rozpoczęciem kolejnego roku akademickiego, nie jest przesądzone. Zwłaszcza, że środowisko ma do dokumentu sporo zastrzeżeń, nie ma też w tej sprawie jednomyślności w PiS - tłumaczy Szafrański.
Dr inż Stefan Laskowski z NSZZ „S” na politechnice przyznaje, że na razie o propozycji wiadomo za mało, żeby myśleć o niej realnie.
- Kiedy zobaczymy gotowy projekt rozporządzenia, będzie można o nim dyskutować. Na razie mamy za mało danych, żeby traktować ten projekt inaczej niż tylko pijarowsko - zaznacza.
Co z ulgą podatkową?
Związkowcy wytykają też, że minister Gowin zapowiada podwyżki a nieuregulowana pozostaje kwestia nowelizacji ustawy o PIT z ub. r., która uderzyła w niektórych pracowników uczelni.
Zmieniła ona zasady korzystania z 50 proc. kosztów uzyskania przychodów dla twórców i teraz z tej ulgi nie mogą korzystać nauczyciele akademiccy zatrudnieni wyłącznie jako pracownicy dydaktyczni (czyli nie prowadzący prac badawczo-rozwojowych, np. lektorzy czy instruktorzy).
- Miało to być zmienione, ale na razie nic nie wiadomo na ten temat - mówi Józef Kaczor, przewodniczący NSZZ „S” na UMCS.
