Wystarczy kilkanaście sekund. Nagłe załamanie pogody, deszcz, który sprawi, że woda w korytarzach skalnych, niczym pędzący wodospad, zatopi wszystko, co napotka na drodze. Kilka razy krakowianin Andrzej Ciszewski uciekł przed taką śmiercią. Dlatego powtarza, że sport, który uprawia, uczy pokory i dystansu. – Tylko głupiec pozbawiony jest strachu – uważa. Sam dobrze zna swoje miejsce w przyrodzie. Zawarł z nią nawet układ. Nie przekracza granic zdrowego rozsądku, co wynagradza sobie adrenaliną i dreszczem emocji, które towarzyszą każdemu kolejnemu odkryciu. Jak ich bowiem nie mieć, kiedy przeciera się nieznane szlaki i dociera do miejsc, w których odnaleźć można kości, ślady wciąż nieodczytanego pisma, grobowce rodzinne i jamy, gdzie na świat przychodziły niemowlęta.
To wszystko sprawia, że wciąż do swoich jaskiń wraca. By je na nowo badać i przeszukiwać. – I robi to konsekwentnie. Bez kamer, szaleństwa i pychy, które są choćby obecne na Mount Evereście – mówi podróżniczka i alpinistka Monika Rogozińska, prezes Oddziału Polskiego The Explorers Club. – Praca Andrzeja to najwyższej jakości Anty-Everest.
Wkraczanie w świat niedostępny
Miał osiem, może dziewięć lat i czytał encyklopedię. Interesowały go chemia, fizyka, medycyna i podróże. Pokory wobec świata, która mu się przyda trochę później, nie nauczył się jednak z książek. Dziadek, leśniczy w Puszczy Sandomierskiej, jasno wytłumaczył mu reguły rządzące przyrodą. Wiedzę uzupełniał w lesie, pracując jako robotnik.
– Studia rozpocząłem na chemii, choć długo brałem pod uwagę także leśnictwo i medycynę – wspomina. W rodzinie miał jedenastu medyków, w tym świetnego wujka chirurga, który, gdy tylko pojawiał się w leśniczówce, zamieniał ją w polowy szpital. – Asystowałem mu przy zabiegach. Nauczyłem się używać skalpela i zszywać proste rany – wylicza Andrzej. Umiejętności te przydały się na niejednej późniejszej wyprawie.
To był ten czas, kiedy zaczął zakochiwać się w jaskiniach. Najpierw w tych bliskich, położonych na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, później w tatrzańskich. Pamięta dobrze, gdy pierwszy raz przekraczał magiczną granicę między światem słońca a przestrzenią ciemności.
– Grota Wierzchowska Górna i niesamowity dreszcz. Podniecenie. Wszedłem w świat, który dla człowieka nie jest dostępny. Nie każdy może przecież znaleźć się i zbadać, co kryje się w samym środku góry – zauważa.
Z epoki kamienia łupanego do XXI wieku
Jaskini Lamprechtsofen w Austrii poświęcił 30 lat swojego życia. Połączenie jej z leżącą w górnej części masywu jaskinią PL-2 sprawiło, że zajęła zaszczytne pierwsze miejsce wśród najgłębszych na świecie, z głębokością 1632 m (dziś jest na miejscu czwartym). Andrzej Ciszewski szefował wyprawom, które rozpoczęły się w 1975 roku. – My, badacze jaskiń, żyliśmy wówczas w epoce kamienia łupanego. Wyruszaliśmy z ekwipunkiem na plecach ważącym 40 kilogramów, z prymitywnym sprzętem. Dziś minęła od tego czasu epoka świetlna – zwraca uwagę.
Do pracy w środku góry trzeba nie tylko odpowiedniego sprzętu, ale i końskiego zdrowia. Dobrego kręgosłupa, silnych rąk i wytrzymałych nóg. W niektóre miejsca trzeba wchodzić na kolanach, w innych przeciskać się wąskimi szczelinami. – Jest to niebezpieczne, bo przecież można w każdym momencie zaklinować się i utknąć – zauważa Monika Rogozińska.To nie są warunki dla osoby, która cierpi na klaustrofobię. – Czasami miewam napady lękowe, kiedy muszę przejść ogromnym zwężeniem i boję się, że się uduszę – przyznaje.
– Warto?
Warto, choć to sport mało spektakularny i rzadko trafiający na pierwsze strony gazet. Wśród speleologów nie ma celebrytów, indywidualistów. Są ludzie, którzy docierają do najdziwniejszych miejsc na świecie, jak do jaskiń na Wyspie Wielkanocnej. – Niektóre z nich były zamieszkane do połowy XX wieku! Co więcej, spełniały określone funkcje dla społeczności, o czym świadczą ich nazwy: jaskinia ludożerców, jaskinia, w której rodzą się dzieci – opowiada. Wyprawie, kierowanej przez Ciszewskiego, udało się zbadać 320 grot, wśród których były jaskinie rodowe, niedostępne dla obcych. – To cecha polskich badaczy. Potrafią dotrzeć w każde miejsce – podkreśla Rogozińska. – A Andrzej robi to od lat, konsekwentnie, z niebywałą skromnością. Dzięki takim ludziom nie musimy mieć kompleksów.
Prof. Zdzisław Ryn, podróżnik, lekarz i dyplomata, jest przekonany, że niewielu ludzi na świecie poznało i zbadało tajemnice świata podziemnego w takim stopniu, jak Andrzej Ciszewski.: – Łącząc pasję odkrywcy z talentem naukowca.
Rafał Kardaś, instruktor taternictwa jaskiniowego, dodaje, że Andrzej należy do ścisłej czołówki światowej eksploracji. – Znalazł się w niej, bo jest osobowością kreatywną – podkreśla.
Jest typem, który nie lubi cywilizacyjnego zamieszania i dużych miast. Takim, który życie na Manhattanie potraktowałby jak okrutne zesłanie.
Speleolog, odkrywca, członek The Explorers Club, jeden z najwybitniejszych speleologów świata. Jego pasją od ponad 30 lat jest alpinizm jaskiniowy i świat pod-ziemny. Spenetrował setki jaskiń, uczestniczył w 60 wyprawach, kierował ponad czterdziestoma. Poświęcił 30 lat na spenetrowanie i zdobycie najgłębszej jaskini świata w Alpach Austriackich. Za ustanowienie wraz z zespołem rekordu świata w głębokości w jaskiniach (1632 m) – w wyniku wieloletniej eksploracji systemu Lamprechtsofen – otrzymał KOLOSA