Uczestnicy zorganizowanego przez PO i Donalda Tuska niedzielnego marszu protestowali przeciwko obecnym rządom. Brali w nim udział liderzy głównych ugrupowań opozycyjnych.
- Liderzy pozostałych partii opozycyjnych poczuli się zmuszeni do udziału w marszu "anty PiS". Bo nie był to marsz, który miałby jakiekolwiek wspólne przesłanie programowe, tylko przesłanie "anty PiS", nienawiści do PiS-u. Politycy opozycji, z innych partii niż Platforma Obywatelska, uznali, że nie mogą się z tego frontu nienawiści wyłamać. To była presja mediów i logiki politycznej, w którą oni wierzą - mówi w rozmowie z portalem i.pl Joanna Lichocka, posłanka PiS.
- Donald Tusk pokazał, że to on jest liderem partii opozycyjnych, a wszyscy inni mogą tylko brać udział w demonstracji, którą on organizuje. Chyba najbardziej "oberwał" Szymon Hołownia, który był wręcz zaczepiany przez innych manifestantów i spotykał się z negatywnymi komentarzami, że szkodzi opozycji. Mieliśmy więc taką sytuację, gdzie okazało się, że te mniejsze partie stają się jedynie przybudówkami Platformy Obywatelskiej - dodała posłanka Lichocka.
Według naszej rozmówczyni, obecna sytuacja w opozycji odtwarza nieco układ sił, który był w PRL. - Mieliśmy wówczas PZPR, ZSL i SD. Wygląda na to, że nowym PZPR-em jest Platforma Obywatelska. PSL wrócił na pozycję ZSL, a Hołownia jest czymś w rodzaju Stronnictwa Demokratycznego. Jeśli ktoś pamięta historię, to wie, o czym mówię - przyznała Joanna Lichocka.

lena