Już niebawem zobaczymy ją ponownie na ekranach naszych telewizorów jako Ulę Cieplak. Po ponad dziesięciu latach popularny serial „BrzydUla” doczeka się bowiem kontynuacji. I tym razem jego główna bohaterka będzie musiała powalczyć o miłość swego wybranka – choć jest on już jej mężem i ma z nim troje dzieci. Dla aktorki to wytęskniony powrót do roli, która przyniosła jej największą popularność.
- „Brzydula” niewątpliwie stała się przepustką do moich dalszych działań artystycznych. Wiele zawdzięczam tej roli, ale muszę przyznać, że nic nie przychodzi łatwo. Ciężko pracowałam na to, by dziś być w tym miejscu, w którym jestem, i wciąż mam ochotę się rozwijać. Choć nie da się ukryć, że wiele rzeczy w moim życiu dzieje się na fali tamtego sukcesu – mówi w wywiadzie dla portalu Przeambitni.
Jako dziecko Julia nie najlepiej uczyła się z przedmiotów ścisłych. To było dziwne, bo oboje jej rodzice skończyli politechnikę. Tata jest wykładowcą w Wyższej Szkole Morskiej w Gdyni, a mama – inżynierem. Również młodszy brat dziewczynki poszedł tym tropem. Rodzice rozumieli jednak, że córka może mieć inne zainteresowania. Dlatego zapisali ją na lekcje języków i gry na fortepianie.
- Moja mama zawsze powtarzała, że pomaganie jest przyjemne. Zarówno dla osoby, która potrzebuje wsparcia, jak i dla tego, kto tego wsparcia udziela. Nauczyła mnie zwracania uwagi na potrzeby innych, zwłaszcza tych słabszych. Dodatkowo mam młodszego brata, którym lubiłam się opiekować. I ta potrzeba roztaczania opieki została mi do dzisiaj – wspomina w Interii.
Julia początkowo interesowała się historią i chciała zostać archeolożką. Fascynowała ją przeszłość rodzinnego miasta Gdańska – bo jej rodzina była zakorzeniona na Pomorzu od pokoleń. Wszystko się zmieniło, kiedy zobaczyła w kinie „Króla Lwa”. Zachwyciła się filmem i wyprosiła rodziców, aby zapisali ją do Teatru Edukacyjnego Wybrzeżak. To zadecydowało o jej przyszłości.
- Podczas warsztatów często wykorzystywana była metoda dramy. Wcielanie się w różne role i przyswajanie sobie różnych cech pozwoliło mi na więcej odwagi w życiu prywatnym – miałam to przepróbowane. Skoro mogłam zagrać osobę pewną siebie, atrakcyjną i było to wiarygodne dla widzów, to dlaczego nie mogłoby tak być w prawdziwym życiu? Te doświadczenia przydały mi się później nieraz – podkreśla w Plejadzie.
Podobnie jak wszyscy jej koledzy i koleżanki z teatru, również i ona marzyła o tym, by po maturze studiować aktorstwo. Przestraszyła się jednak, że nie zda egzaminów – i wybrała germanistykę. Być może dzisiaj uczyłaby niemieckiego w szkole, gdyby będąc na studiach nie dowiedziała się, że telewizja organizuje casting do polskiej wersji kolumbijskiego serialu o niezbyt urodziwej, ale dobrej i mądrej dziewczynie o imieniu Ula. Pojechała do Warszawy – i wygrała.
- W „BrzydUli” naprawdę bardzo ciężko pracowaliśmy. Wszyscy i przez wiele miesięcy. Przez długi czas miałam wolną co drugą niedzielę, a poza tym siedziałam w blaszanej hali zdjęciowej i pracowałam, często dłużej niż 12 godzin dziennie. Po powrocie do domu uczyłam się tekstu do kilkunastu scen na kolejny dzień. Miałam 20 lat i byłam podekscytowana faktem, że pracuję jako aktorka – opowiada w „Vivie”.
„BrzydUla” przyniosła Julii szybko sporą popularność. W jej efekcie dostała propozycję występu w „Tańcu z gwiazdami”. Przyjęła ją – i kilka tygodni później zwyciężyła show w parze z Rafałem Maserakiem. Kumulacja tych telewizyjnych występów sprawiła, że dziewczyna poczuła się zmęczona. Dlatego choć dostała propozycję głównej roli w kolejnym serialu, odrzuciła ją i wróciła do Gdańska dokończyć studia.
- Zdecydowałam, że muszę to przerwać, bo tracę kontakt z rzeczywistością. Nie byłam w stanie wziąć na siebie kolejnych zobowiązań. Zdałam sobie sprawę, że nie chcę, żeby moje życie nadal wyglądało tak, że cały czas spędzam w pracy i nie mam nawet chwili na spotkanie się z rodziną. Odmówiłam zagrania głównej roli w serialu. Rozsądek podpowiadał mi, że takich propozycji się nie odrzuca, ale ja za wszelką cenę nie chciałam już tak pędzić, chciałam znowu być studentką germanistyki – wyjaśnia w Interii.
Kiedy Julia zaczęła występować w „BrzydUli”, poznała scenarzystę serialu – Piotra Jaska. Oboje szybko przypadli sobie do gustu, mimo że on jest od niej starszy o 21 lat. Zakochali się w sobie i kiedy Julia zrobiła licencjat, zamieszkali w Warszawie. Choć dziś są już ze sobą jedenaście lat, nadal nie wzięli ślubu. Być może dlatego aktorka nie spieszy się, by zostać mamą. To nie oznacza, że nie jest szczęśliwa.
- To jest wspaniałe mieć tę świadomość, że idę do domu i wiem, że tam czeka na mnie totalne wsparcie bez względu na wszystko. Wiadomo, konflikty i tarcia są nieuchronne, ale zdarza nam się to rzadko. Przede wszystkim dajemy sobie wsparcie i czas, rozmawiamy o wszystkim, non stop, od wielu lat. To daje ogromne poczucie bezpieczeństwa i szczęście. Wydaje mi się, że to jest olbrzymi plus stałych związków – deklaruje w Wirtualnej Polsce.
Po powrocie do stolicy Julia zaczęła odbudowywać swoją aktorską karierę. Występy w Teatrze Komedia sprawiły, że przypomniała sobie o niej telewizja. Dzięki temu mogliśmy ją oglądać w „Na dobre i na złe”, „Na Wspólnej” i „Singielce”. Dostała też główną rolę w kinowym filmie – „Narzeczony na niby”. Aktorka dba również o swe dochody w inny sposób: założyła prywatny salon fryzjersko-kosmetyczny w stolicy.
- Posiadanie salonu czasem pozwala zaoszczędzić cenny czas. Tam przygotowuję się do oficjalnych wyjść – czeszą mnie najlepsi fryzjerzy, paznokcie maluje moja wspólniczka, makijaż robią koleżanki – charakteryzatorki filmowe – wszystko w jednym miejscu. Wszystkich znam, wszystkich lubię. To ogromny komfort – śmieje się w rozmowie z Wirtualną Polską.
Od wczoraj możemy oglądać Julię na dużych ekranach w komedii muzycznej „Jak zostać gwiazdą”. Wciela się ona w postać jurorki telewizyjnego talent-show dla młodych wokalistów. To trochę odpowiada zainteresowaniem młodej aktorki – bo od niedawana śpiewa we własnym zespole o zabawnej nazwie Julia i Nieprzyjemni.
