Katastrofa w wyrobisku pokopalnianym w Piasecznie
"W dniu 11 maja 2011 r. podczas formowania skarp tego zbiornika zginął i tu spoczywa Piotr Foremniak. Ku pamięci wszystkich górników Kopalni Siarki Piaseczno, którzy odeszli na wieczną szychtę. Cześć ich pamięci! Załoga i Zarząd Kopalni Machów S.A. Piaseczno 1 listopad 2011 r."
Tej treści napis widnieje na tablicy przytwierdzonej do głazu obok krzyża stojącego blisko miejsca tamtej tragedii. To inicjatywa ówczesnej dyrekcji i pracowników Kopalni Siarki Machów.

Spis treści
Wyrobisko siarkowe w Piasecznie
Budowę Kopalni Siarki "Piaseczno" rozpoczęto po odkryciu złóż siarki w 1953 roku (dokonał tego profesor Stanisław Pawłowski), a ukończono po pięciu latach. To była pierwsza odkrywkowa kopalnia siarki w Polsce. Rudę siarkową eksploatowano przez 13 lat, a po jej zakończeniu z powodu wyczerpania złóż - w latach 1971-1980 kopalnia "Piaseczno" wydobywała piaski szklarskie na potrzeby Huty Szkła Okiennego w Sandomierzu (dzisiaj Pilkington Polska). W późniejszych latach zapadła decyzja o rekultywacji terenu i utworzeniu zbiornika wodnego do celów rekreacyjnych. Przed katastrofą w 2011 roku wyrobisko w Piasecznie miało powierzchnię wewnętrzną około 160 hektarów i objętość około 37 milionów metrów sześciennych.
Katastrofa w byłej kopalni, 11 maja 2011 roku
To miał być normalny dzień pracy, a zakończył się tragicznie. Przy rekultywacji wyrobiska w Piasecznie 55-letni Piotr Foremniak z Tarnobrzega pracował od trzech lat. Wcześniej obsługiwał spycharki pracując na pobliskim wysypisku śmieci.
- To jest doświadczony pracownik z wieloletnim stażem w tym zawodzie - mówił w dniu tragedii Zbigniew Buczek, ówczesny prezes Kopalni Siarki Machów w Tarnobrzegu, pod którą podlega pokopalniane wyrobisko w Piasecznie (powiat sandomierski).
Szef kopalni o operatorze spycharki nie mówił w czasie przeszłym, choć szans na odnalezienie go żywego praktycznie już wtedy nie było. Wciąż jednak tarnobrzeżanin traktowany był jako osoba zaginiona, a nie zmarła.
Dramat rodziny, szok dla przyjaciół, kolegów z pracy. Bo to miał być normalny dzień pracy, jak zwykle. Jak na ironię w środę, godzinę przed katastrofą, zachodnią skarpę wyrobiska wizytowali inżynierowie, specjaliści od prac ziemnych, projektanci. Wszystko wydawało się stabilne i nikt nawet nie przypuszczał, że za kilkadziesiąt minut dojdzie do tragicznych w skutkach wydarzeń.

Nie widział, co dzieje się za jego plecami
Środa, 11 maja 2011 roku, godzina 13. Słoneczna pogoda daje się we znaki operatorom sześciu spycharek, pracujących przy profilowaniu zachodniej skarpy. To pięć niezwykle popularnych maszyn TD20 i TD15 z Huty Stalowa Wola oraz jeden Caterpillar CAT D9N. Każdy z operatorów ma w kabinie butelkę wody, a na uszach słuchawki wygłuszające głośny warkot pracujących silników.
- Gdy ziemia zaczęła się osuwać, cztery spycharki były bliżej szczytu skarpy i jechały w stronę szczytu. Dwie maszyny spychały ziemię w kierunku lustra wody, były kilkadziesiąt metrów od brzegu - relacjonował wówczas prezes Zbigniew Buczek, który przebieg wydarzeń poznał rozmawiając z pracownikami.
Późniejsze obliczenia i ustalenia doprecyzowały, że dwie jadące w dół maszyny były w znacznej odległości od siebie.
W pewnej chwili masy ziemi zaczęły "płynąć". Operatorzy jadących w górę skarpy spycharek dostrzegli osuwający się piasek. Już wtedy wiedzieli, że katastrofy nie uda się uniknąć - rozpoczęła się walka o życie i odruchowe ratowanie sprzętu, przyspieszyli na włączonych wstecznych biegach, uciekając przed zapadliskiem. Udało im się.
Jeden z jadących w kierunku lustra wody operatorów także zauważył zapadające się masy ziemi, piach sunął razem z jego spycharką. Mężczyzna w ostatniej chwili wyskoczył z kabiny i pieszo zdołał uciec w bezpieczne miejsce. Gdyby został dziesięć sekund dłużej, zostałby pogrzebany przez setki tysięcy ton ziemi.
55-letni Piotr Foremniak w tym czasie także spychał ziemię i piach w kierunku lustra wody. Nie widział tego, co dzieje się za jego plecami. Nie usłyszał szumu osuwającej się ziemi i trzaskających, łamanych drzew porastających skarpę. Powoli spychał ziemię…

W poszukiwaniu ciała górnika
Po wypadku wokół brzegów wyrobiska w Piasecznie widać było małe osuwiska ziemi. To było normalne, że świeżo usypany grunt zanim się uleży, może "pracować". Zazwyczaj ziemia po obfitych opadach deszczu uskakuje. Nie sposób jednak w żaden sposób porównać tych osunięć do rozmiarów tego, które pochłonęło ludzkie życie.
- Rozmiary zjawiska są katastrofalne. Według wstępnych szacunków osunęło się co najmniej 650 tysięcy metrów sześciennych ziemi i piasku, zapadlisko ma powierzchnię nawet sześciu hektarów. Wyliczyliśmy to biorąc pod uwagę fakt, że poziom wody w wyrobisku podniósł się o pół metra - mówił po wypadku Zbigniew Buczek, prezes Kopalni Siarki Machów w Tarnobrzegu.
Późniejsze wyliczenia zespołu ekspertów wykazały, że osunęło się jeszcze więcej - od 800 tysięcy metrów sześciennych do miliona metrów sześciennych piasku i ziemi.
Po katastrofie na miejsce zdarzenia zjechały ekipy ratownicze z kopalni, strażacy, ratownicy medyczni. Nie pomogły motorówki, sonary strażackie. Wielogodzinne poszukiwania nie przyniosły rezultatu. Następnego dnia od rana wznowiono działania. Strażacy w łódkach znów pływali po fragmencie akwenu, gdzie rozpłynęła się w wodzie skarpa, bosakami i sondami próbowali namierzyć miejsca, gdzie pogrzebane zostały spycharki. Bez skutku. Udało się nawet wypatrzyć plamę oleju napędowego na wodzie, co może wskazywać miejsce zatopienia jednej z maszyn. Nic to jednak nie dało.
Do pomocy z Kielc przywieziono magnetometr - przyrząd do pomiaru wielkości i zmian pola magnetycznego. Urządzenie wykrywa metal, zatopiony w wodzie lub zakopany w ziemi. Ten akurat działał do głębokości dziesięciu metrów, co okazało się niewystarczające. Później ściągnięto z Warszawy magnetometr, który ma zakres działania do 30 metrów.
- Magnetometr wykrywa metal i wykrył nawet zbrojenie w betonowych płytach z jakich była wykonana droga dojazdowa, a która też poszła pod wodę razem ze skarpą - mówił nam jeden ze strażaków.
Nie było wtedy wiadomo, czy na dnie wyrobiska pod warstwą izolacyjną nie ma metalowych przedmiotów. Niektórzy mieszkańcy Piaseczna twierdzili, że gdy likwidowano kopalnię i wyrównywano teren, zasypano w ziemi niepotrzebny złom. Ten złom mógł wprowadzić w błąd urządzenia pomiarowe.
- Będziemy próbowali wszystkich rozwiązań, by znaleźć naszego pracownika i te maszyny - zapowiadał prezes Buczek, ale pół roku później musiał przyznać, że tym razem człowiek przegrał z naturą. - Nie jesteśmy przyzwyczajeni, by pozostawiać naszych górników w wyrobisku. Tym razem jednak niestety matka natura nas pokonała, zachowała ciało górnika dla siebie.

Górnik formalnie uznany za zmarłego
Po tygodniach od tragedii, rodzina zaginionego górnika poprzez odpowiednie procedury sądowne rozpoczęła starania, by uznać mężczyznę za zmarłego. Pomimo że jego ciała nie udało się odnaleźć. Do czasu załatwienia wszelkich formalności, górnik wciąż uznawany był za osobę zaginioną, a w takim przypadku osobie najbliższej nie przysługiwały choćby świadczenia rentowe.
W styczniu 2015 roku, po blisko czterech latach od tragedii zawarto umowę, na mocy której Kopalnia Siarki Machów w likwidacji zobowiązała się do zapłaty partnerce życiowej górnika oraz jego synowi, zadośćuczynienia i odszkodowania. Obydwoje mieli otrzymać po 150 tysięcy złotych - po 100 tysięcy tytułem zadośćuczynienia oraz po 50 tysięcy tytułem odszkodowania - pogorszenia się warunków życia wskutek śmierci ich najbliższej osoby.
Jaka była przyczyna katastrofy?
Okoliczności i przyczyny tragedii próbowała wyjaśnić Prokuratura Rejonowa w Sandomierzu, analizując, czy do osunięcia się skarpy nie doszło w wyniku czyichś zaniedbań. Ostatecznie śledztwo zostało umorzone, gdyż prokuratura nie ustaliła bezpośrednio niczyjego sprawstwa - tragedia była następstwem działania sił natury.
Powstanie osuwiska skarpy w Piasecznie było też przedmiotem szczegółowych analiz siedmioosobowego zespołu ekspertów, którzy także z wykorzystaniem nowoczesnych programów komputerowych i możliwie precyzyjnych obliczeń próbowali wskazać przyczyny katastrofy. Opisy działań, dane oraz wnioski znalazły się w końcowym raporcie, a o zdarzeniu w Piasecznie szeroko napisano w Przeglądzie Geologicznym nr 4 z 2014 roku.
Specjaliści doszli do wniosku, iż do katastrofalnego osunięcia skarpy doszło najprawdopodobniej wskutek zbiegu kilku zdarzeń. Przede wszystkim osunęło się zwałowisko wewnętrzne zbudowane z gruntów niespoistych, które ześlizgnęły się po gruntach rodzimych. Skarpa była też mocno nasączona wodą.
Szczegółowa analiza oraz wnioski w galerii. TAM RÓWNIEŻ ZDJĘCIA Z AKCJI POSZUKIWANIA SPYCHAREK ORAZ CIAŁA GÓRNIKA
Czytaj także:
