Nie mieszkał z chłopakami pod jednym dachem, ale zaszczepił w nich wiele swoich idei i pasji. Młodszy syn Wojtek poszedł w jego ślady. Został bramkarzem. We wrześniu podpisał zawodowy kontrakt z pierwszoligowym Arsenalem Londyn. Jest jednym z nielicznych Polaków, który będzie miał okazję zagrać w elitarnej Premiereship.
To musi być powód do ojcowskiej dumy, że syn trafił do jednego z najlepszych klubów piłkarskich na świecie. Jak zaczęła się przygoda Wojtka z Arsenalem?
Grał w młodzikach. Angielscy poszukiwacze talentów przyjechali do Polski i zwrócili uwagę na dobrze zbudowanego, szybkiego bramkarza. Mieli kalendarz z datami meczów, które rozgrywał, i starali się być na każdym. Obserwowali nie tylko, jak gra, ale i jak się zachowuje. Jak układają się jego relacje z drużyną. Czy potrafi przegrywać, przeprosić, kiedy sfauluje, przyznać się do błędu, słuchać rad szkoleniowców. Spełnił wszystkie kryteria. To z pewnością jest powód do dumy. Jednak nie dla mnie, tylko dla niego!
Kto go nauczył, że trzeba grać fair?
W pewnej mierze jest to zasługa trenerów, ale i ja dorzuciłem swoje trzy grosze. Starałem się nie ględzić, tylko dawać przykład. Nawet w okresie największych sukcesów miałem dużo pokory w obec tego, co robię. Na boisku, jak w życiu, trzeba walczyć twardo, lecz czysto. Nie wolno poddawać się bez walki z mocniejszym przeciwnikiem ale nie wolno też lekceważyć słabszego. Tego się nie da nauczyć jak historycznych dat czy wiersza.
Będąc w wieku Wojtka, pracował Pan jako goniec i wieczorami biegał na treningi do warszawskiej Gwardii. Pewnie było ciężko. Nie zazdrości Pan synowi łatwiejszego startu?
Zazdroszczę mu talentu. Jeśli na dodatek będzie miał możliwość trenowania z najlepszymi, to nie mam wątpliwości, że zostanie dużo lepszym piłkarzem niż ja.
Boi się Pan czasem, że może mu się przewrócić w głowie?
Choć istnieje takie ryzyko, jestem dziwnie spokojny. Doszedł do wszystkiego sam. Najważniejsze, żeby nie oglądał się na innych. Znam wiele przykładów z naszego sportowego podwórka, że młodym chłopakom odbijało, bo mieli wszystko. Układy, znanych tatusiów, pieniądze. Wpoiłem Wojtkowi takie wartości, żeby czuł się odpowiedzialny za to, co robi. Jeśli nawet ma dostać po dupie, to na własny rachunek. Wtedy zaboli, ale powinno też wzmocnić.
Jakie były Pana relacje z synem? Był Pan jego mentorem, nauczycielem?
Moja rola ograniczała się do dyskretnej obserwacji. Mam swoje przemyślenia, ale nachalna dydaktyka jest gorsza od faszyzmu. Gdybym mu na siłę zaczął tłumaczyć, że coś jest czarne, to on w pewnym momencie powiedziałby, że jest białe. Człowiek, wchodząc w dorosłe życie, musi czuć, że dokonał własnych wyborów. W innym przypadku, gdy mu coś nie wyjdzie, będzie miał pretensje do całego świata. Mam nadzieję, że jeśli osiągnie sukces, prędzej czy później doceni w nim moją rolę.
Ile Pańskich cech odziedziczył Wojtek?
Bardzo dużo. Natura nie poskąpiła mu wzrostu, sprawności i refleksu. Jest wysoki i ma doskonałą koordynację ruchową. Gdy obserwuję, jak gra, widzę jednak, że jest znacznie zręczniejszy i bardziej opanowany ode mnie. Bywa również uparty - tak jak ja, choć czasem to głupie. Na szczęście nie uparł się jeszcze w życiu tak, żeby musiał tego żałować. Poza tym jest ambitny, niekiedy nawet za bardzo. Zawsze stawia na swoim. Czuwam nad tą jego zawziętością, ale staram się nie wtrącać. W tym jego zachowaniu widzę czasem siebie.
Mówi Pan o nim jak o dorosłym, twardym facecie. W gruncie rzeczy to młody chłopak, który na dodatek żyje z dala od rodziny.
Wyjazd do Londynu to dla niego pierwsza lekcja samodzielności. Jest zagubiony, ale stara się tego nie okazywać. Nawet jeśli tęskni, to w jego wieku nie jest modne manifestować uczucia. Mam ochotę go czasem przytulić i pogłaskać po głowie, ale trudno to zrobić z facetem wyższym od siebie. Rozłąka jest przykra dla nas obu. Udajemy, że tak ma być. Na szczęście dzięki tanim liniom lotniczym, postępowi w dziedzinie telekomunikacji i oprogramowaniu komputerowemu świat się zmniejszył. Odwiedzam syna czasami w Londynie. Popatrzę, jak trenuje, zabiorę na obiad i wracam do kraju.
Musicie mieć obydwaj duży niedosyt, bo to w sumie dość rzadkie i krótkie spotkania.
Wojtek już wcześniej przyzwyczaił się, że nie zawsze może liczyć na moje wsparcie. Rozwiodłem się z żoną i dzieci zostały przy niej. Nigdy nie utrudniała mi kontaktu z chłopakami, ale nie brałem czynnego udziału w ich wychowywaniu. Często wyjeżdżałem i dużo trenowałem. Synowie widzieli mnie częściej w telewizji niż w domu. Musieli się szybko usamodzielnić. Nie mieli klasycznego ojca, który majsterkuje i sprawdza zeszyty. Nie obserwowałem, jak niecierpliwie czekają na telefon od pierwszych sympatii. Widzę jednak, że mimo wszystko zaszczepiłem w nich wiele swoich idei.
Drugi wybrał inną drogę.
Trochę żałuję, ale to był jego wybór. Janek zaczynał od gry w piłkę. Miał chyba nieco gorsze warunki fizyczne niż Wojtek i nie był tak uparty. Dyskretnie namawiałem go, żeby zajął się innym sportem. Próbował sił w tańcu towarzyskim. Dziś świetnie jeździ na nartach, gra w tenisa. Zawsze lepiej czuł się w dyscyplinach indywidualnych. Niestety, nie przeszedł na zawodowstwo. Dodatkowo na nartach uległ poważnej kontuzji barku. Mało brakowało, a zostałby inwalidą. To były trudne chwile dla nas wszystkich. Teraz jest w pełni sprawny i studiuje w Wyższej Szkole Edukacji w Sporcie. Chce zostać trenerem albo instruktorem.
Są powody do dumy, gdy patrzy Pan na swoje dzieci. A Pańscy rodzice zawsze mogli być z Pana zadowoleni?
Nie zawsze było różowo. Nie ukrywam, że w młodości przysporzyłem im kilku siwych włosów. Mama postanowiła zapisać mnie do szkoły rok wcześniej. Uznała, że szkoda, żeby taki geniusz marnował się w domu (śmiech). Efekt był odwrotny od zamierzonego. To był po prostu błąd. Intelektualnie nie nadawałem się, ale emocjonalnie tak. Nie lubiłem szkoły, zresztą z wzajemnością. Wagarowałem. Na początku matka próbowała mnie pilnować i za rękę odprowadzała na lekcje. Na niewiele się to zdawało. Kiedy wychodziła drzwiami - ja wychodziłem oknem. Edukację skończyłem na szkole podstawowej. Rodzice to mądrzy, ciężko pracujący ludzie. Rzucenie szkoły nie mieściło im się w głowie. Sporo czasu minęło, zanim zrozumieli, że nie ma sensu walczyć. Zamiast ciosać mi kołki na głowie, załatwili pracę. Jako szesnastolatek zostałem gońcem Telewizji Polskiej. Odetchnąłem z ulgą, bo miałem zajęcie i nie byłem darmozjadem. A i czas na treningi znajdowałem bez kłopotu.
Jak by Pan zareagował, gdyby któryś z synów przyszedł i powiedział: "Tato, rzucam szkołę"?
Cieszę się, że na razie nie muszę się nad tym zastanawiać. Trudno mi jednak być autorytetem na ten temat. Gdyby mnie nie wyszło ze sportem, bez wykształcenia byłbym nikim. Synowi na razie zostawiam wolną rękę. Niech walczy o swoją pozycję w życiu tak, jak to uważa za stosowne. Mnie się udało, ale nie zawsze musi tak być. Nietrudno się w życiu pogubić.
W trudnej sytuacji jest Pan gotowy do pomocy?
Oczywiście, w razie problemów nie zostawię dziecka samego! Wyznaję jednak zasadę dawania wędki, a nie ryby. Chciałem, żeby chłopcy wiedzieli, że życia nie można budować na znajomościach. Czasami wręcz ostentacyjnie okazywałem, że nic za nich nie zrobię. Na ich meczach pojawiałem się minutę po rozpoczęciu i wychodziłem minutę przed końcem. Nie chciałem sprawiać wrażenia, że jako były piłkarz i dziennikarz sportowy chcę wpływać na ich trenerów. Bardzo się cieszę z ich sukcesów i martwię porażkami, ale muszą mieć świadomość, że wszystko zawdzięczają sobie. Łatwiej będzie im podnieść się po klęsce. Jeślibym coś Wojtkowi załatwiał, to w pewnym momencie, gdy na przykład da ciała, a ja nie będę mu w stanie pomóc, będzie bezradny. Dodatkowo zamiast pocieszenia ze strony kolegów usłyszy tekst: "Tatuś holował".
Czego Pan może się nauczyć od synów?
Z przerażeniem stwierdzam, że coraz więcej (śmiech). Świat pędzi do przodu i zasada, że w wiosce najmądrzejsza jest starszyzna plemienna, nie jest już do końca prawdziwa. Moje dzieci mają możliwości, o których ja w ich wieku nawet nie marzyłem. Swobodnie poruszają się po świecie i są jego obywatelami. Gdy jestem w Londynie, a Wojtek pomaga mi dogadać się po angielsku, czuję się mało komfortowo. On mówi perfekcyjnie. Tego mógłby mnie nauczyć.
Kariera, sława wciąga niesamowicie. Czy można poświęcić jej wszystko?
Nie. Komu się pochwalisz sukcesami, jak nie będziesz miał obok siebie bliskich ludzi? Jak ci się powinie noga, rodzina na pewno o tobie nie zapomni. W kwestiach uczuciowych nie mam prawa nikomu radzić, bo sam popełniłem masę błędów. Cieszę się jednak, kiedy synowie przyprowadzą swoje dziewczyny i interesuje ich moje zdanie na ich temat. Pod każdym względem staram się im kibicować.