Problemy zaczęły narastać rok temu. Domem przy ulicy Głogowskiej zaczęła zarządzać nowa przełożona siostra Bernarda Orzechowska, przeniesiona do Poznania z Rumi. Wśród starszych sióstr pojawiły się obawy czy młoda i niedoświadczona osoba będzie potrafiła zarządzać głównym domem w prowincji. Teraz zakonnice twierdzą, że obawy były słuszne, przełożonej brakuje kompetencji w zarządzaniu ludźmi, nie potrafi znaleźć wspólnego języka z innymi siostrami. Jest wyniosła.
Jednym z zarzutów jest nadmierna oszczędność matki przełożonej. Już w pierwszych miesiącach urzędowania miała odmówić noclegu starszej schorowanej kobiecie, od lat zaprzyjaźnionej z klasztorem. Kobieta jest spoza Poznania, i od lat przyjeżdżając do miasta do lekarza, zatrzymywała się w klasztorze. Nowa przełożona mimo wolnych pokoi odmówiła jej tego, bo tamta miała być biedna.
Wkrótce pojawiły się kolejne sygnały oszczędności. Siostra Bernarda miała zamawiać dla klasztoru stary chleb z piekarni. - To pieczywo, które normalnie piekarz oddawał dla zwierząt w zoo - mówi nam jedna z osób związanych z klasztorem.
S. Bernarda miała też pozbyć się pomagających od lat przy klasztorze mężczyzn, którzy pracowali "za talerz zupy". Zamiast nich pojawili się tam pracujący za darmo mężczyźni, odbywający w ten sposób kary za wykroczenia. Wkrótce przez siostry nazwani "dilerami".
Sytuacja zbulwersowała zarówno siostry, jak i okolicznych mieszkańców, ponieważ przy klasztorze działa prowadzona przez zakonnice szkoła, a jej uczniowie są w ten sposób narażeni na kontakt z osobami z półświatka. "Dilerzy" zaczęli też wozić siostry zakonnym samochodem np. do lekarza. Starsze zakonnice bały się ich, ale obawiały się sprzeciwić przełożonej. - Atmosfera w domu gęstnieje. Jesteśmy zastraszone. Nie potrafimy się skupić na modlitwie - mówi nam jedna z sióstr.
Niedawno s. Bernarda miała wezwać jednego z ostatnich - pomagających przy domu - mężczyzn i zakazać mu przychodzenia. Powodem było rzekome uczucie, jakie miała do niego żywić 86-letnia siostra.
Zakonnica takie oskarżenie odebrała jak najsroższy policzek. Już wcześniej została odsunięta od pomocy w kuchni. Miała też być ignorowana przez przełożoną. W efekcie kobieta załamała się i przestała wychodzić z pokoju. - Co ciekawe młodszym siostrom przełożona pozwala pracować w sali gimnastycznej bez obaw o ich moralność i o to, że zakochają się w którymś z rehabilitowanych mężczyzn. Czy dlatego, że to działalność, która przynosi pieniądze? - pyta członek rodziny jednej z sióstr, z którym rozmawiamy.
Chcieliśmy porozmawiać z s. Bernardą odnośnie stawianych zarzutów, ale przebywa obecnie na Pomorzu i, jak dowiedzieliśmy się w klasztorze, nie jest dostępna także telefonicznie.
Przełożona prowincji , do której należy poznański klasztor, s. Ewa Maria Budnik, przyznaje, że o niektórych z opisywanych faktów słyszała, inne według niej nie miały miejsca, nie chce jednak powiedzieć które. - Sprawdzę fakty, ale nie chciałabym niczego komentować - zaznacza siostra prowicjałka. Dodaje, że zrozumie, jeśli w sprawie będzie chciał interweniować arcybiskup.
Na tym właśnie zależy zakonnicom. Nie widzą innego wyjścia jak interwencja arcybiskupa Stanisława Gądeckiego. Rzecznik poznańskiej kurii przypomina jednak, że Kodeks Prawa Kanonicznego przyznaje instytucjom życia zakonnego autonomię w zakresie zarządzania. Zapewnia jednak, że metropolita będzie starał się pomóc siostrom.
- Ksiądz arcybiskup na pewno będzie rozmawiał z siostrami, jeśli się do niego zgłoszą, będzie też chciał im pomóc w miarę możliwości - zapewnia ks. Maciej Szczepaniak, rzecznik poznańskiej kurii.