„Książę” na spowiedzi u byłego gangstera, „Mięśniaka”. Historia bossa ze Szwederowa

Maciej Czerniak
Historia "Księcia" to kronika przestępczych porachunków, w tym z najgroźniejszymi przestępcami Polski lat 90. W 1999 roku w jego samochodzie zdetonowano ładunek wybuchowy.
Historia "Księcia" to kronika przestępczych porachunków, w tym z najgroźniejszymi przestępcami Polski lat 90. W 1999 roku w jego samochodzie zdetonowano ładunek wybuchowy. Jarosław Pruss/Archiwum
Waldemar W. w latach dziewięćdziesiątych trząsł przestępczym światkiem Bydgoszczy i nie tylko. Postawił się „chłopcom z Pruszkowa”, bo – jak twierdzi – nie chciał im się opłacać. Stracił obie nogi, gdy w mercedesie jego żony eksplodował ładunek 380 gramów heksogenu.

W tle elektroniczny podkład muzyczny w stylu lo-fi, a na ekranie pojawiają się migawki z ulic Bydgoszczy przeplatane bon motami Alberta Camusa, Stiega Larssona, D.H. Lawrence’a. Potem rozpoczyna się wywiad. Lekko przygarbiony, otyły, odziany w T-shirt i szorty mężczyzna mówi: - Przedstawiam wam waszego ulubionego diabełka, zło wcielone, „Księcia”.

Rozmówca to mężczyzna w średnim wieku z przyciętą równo kozią bródką. Ma na sobie ciemną koszulę, rozpiętą pod szyją. Na słowo „diabełek” lekko się uśmiecha. Tak rozpoczyna się seria internetowych rozmów, jakie z z Waldemarem W. prowadzi skruszony warszawski gangster, Grzegorz Łubkowski, ps. Mięśniak. Niedawno poszedł w ślady bodaj najsłynniejszego przestępcy w Polsce, Jarosława S. „Masy” i też wydał swoją autobiografię. Nosi tytuł „Kodeks gangstera”.

- Biegły powiedział, że ten ładunek powinien mnie zabić dwa i pół raza. To było 250 procent pewnej śmierci. Dlaczego mnie nie zabiło? Powiem ci, zaraz ci powiem, dlaczego…

Mowa, oczywiście o zamachu na „Księcia”, do którego doszło w lutym 1999 roku na ulicy Dworcowej

Kilka dni wcześniej wracał z Holandii swoim sportowym BMW 850. Został zatrzymany przez policję, bo jak twierdzi, został „sprzedany na policję” przez konkurentów w interesach z Bydgoszczy. Ktoś dał cynk, że z Niderlandów wiezie narkotyki na handel w Polsce.

Samochód skonfiskowano, potem rozebrano go na części i przez dwa tygodnie szukano rzekomego nielegalnego ładunku. W. musiał się na jakiś czas przesiąść do wozu swojej żony. Pożyczył go potem koledze, który w dzień zamachu, oddając auto, podwiózł go jeszcze do chińskiej restauracji obok klubu Hysteria w centrum Bydgoszczy. Tam W. spotkał się w interesach z „panem M.”, co do którego po latach jest pewien, że to właśnie on wystawił go zamachowcom.

Miał wręczyć M. piętnaście tysięcy dolarów tytułem jakiegoś rozliczenia, mężczyzna jednak nie przyjął pieniędzy. Potem W. uświadomi sobie, że ten gest musiał mieć znaczenie; że gotówka nie została przyjęta… honorowo od zdrajcy?

W. pożegnał się ze znajomymi, wsiadł do mercedesa, uruchomił silnik i przejechał kilkadziesiąt metrów. Schylił się w kierunku schowka przy siedzeniu pasażera, żeby wyjąć okulary przeciwsłoneczne, kiedy nastąpiła eksplozja 380 gramów heksogenu, ładunku wybuchowego. To miało uratować mu życie. - Mój wrodzony narcyzm – śmieje się „Książę”. - Gdybym siedział prosto, rozerwałoby mi płuca.

- Ja myślałem, że jakiś samochód uderzył we mnie z wielką prędkością – mówi W. - Dopiero po chwili, kiedy się ocknąłem, poczułem pulsowanie, potężne, narastające w głowie. Patrzę do przodu… lewą stopę od razu mi oderwało, widziałem tylko strzęp kości wystający z nadpalonych nogawek. Prawa była naderwana, pół stopy nie miałem, ale mogłem jeszcze tym ruszać w przód i w tył…

Amputowano mu obie nogi. Dziś porusza się o własnych siłach, na specjalistycznych protezach.

Waldemar W. jest przekonany, że do zamachu doszło w efekcie jego odmowy na „propozycję” przedstawiciela grupy Pruszkowskiej, jaką dostał krótko wcześniej. Próbowano go zmusić, by „opłacać się” stołecznym przestępcom. Opisał to spotkanie: - Słuchaj, mówił, Waldek, zrozum to, wszyscy nam płacą. Nawet Carrington (Zbigniew M., gangster ze śląska, którego ksywka wzięła się z jego wystawnego stylu życia) też się poddał. Sześć trupów…

"Książe" z Bydgoszczy trzy razy uchodził śmierci

W. nie chciał płacić. Dzisiaj nie posądza wprost, ale daje do zrozumienia, że to Henryk L. „Lewatywa” na zlecenie „pruszkowskich” miał zorganizować zamach na jego życie.

„Lewatywa” zmarł w 2022 roku po ciężkiej chorobie. Nie doczekał prawomocnego wyroku w sprawie innego zamachu, o którego zorganizowanie był posądzany (zabójstwo Piotra Karpowicza, szefa pionu odszkodowań w oddziale PZU w Bydgoszczy). Do usiłowania zabójstwa „Księcia” też do końca życia się nie przyznawał. W. utrzymuje, że jeszcze krótko przed śmiercią Henryka L. namawiał go, by ten się przyznał. Dokument z takim zeznaniem miał zostać zdeponowany w sejfie, a po zgonie gangstera posłużyć W. do uzyskania odszkodowania za urwane nogi. „Lewatywa” nie przystał na taki układ.

Po zamachu na Dworcowej po mieście krążyła za to plotka, że „Księciu” przysłano do szpitala prezent. Była to pudełko z butami. Podobno też zaczęto W. nazywać… małym księciem. Przeżył w sumie trzy zamachy na swoje życie. Podczas drugiego zginął jego ochroniarz. Ostrzelano drzwi do klatki schodowej w wieżowcu przy Bartosza Głowackiego. Cyglem był podobno Krzysztof W. spod Warszawy. Wkrótce "Książę" schronił się w więzieniu, bo podobno bał się wyroku śmierci.

Gangster urodził się w 1967 roku w Inowrocławiu, ale dzieciństwo i młodość spędził w Bydgoszczy. Wychowywał się na Szwederowie, tym samym osiedlu, z którego pochodził Henryk L., jego późniejszy konkurent w walce o prymat w bydgoskim syndykacie zbrodni. Potem przeprowadził się na Bartodzieje, gdzie, jeszcze na początku lat 90. pracował na bramce w dyskotece u zbiegu obecnej ulicy Wyszyńskiego (dawniej Szerokiej) i Powstańców Wielkopolskich.

Wtedy miał już za sobą kilka odsiadek w więzieniu i w mieście zaczęło o nim głośno. Był bezwzględny, brutalnie przywoływał do porządku znanych w Bydgoszczy silnorękich, wyłudzał haracze, organizował handel przemycanymi papierosami i alkoholem. Wtedy też przylgnęła do niego ksywka „Hiszpan”. Podobno z racji południowej urody. On sam jednak twierdzi, że był to tylko przydomek, który nadali mu dziennikarze.

„Książę”, z kolei, to podobno pamiątka po pobycie w zakładzie poprawczym w Trzemesznie, do którego trafił na początku lat 80. Miało tam dojść do scysji z jedną z wychowawczyń. Ponoć zażądał, by „jeśli już”, to zwracała się do niego: „Panie W., książę Waldemarze”.

Zaraz po wyjściu z poprawczaka zorganizował włamanie do pasażu handlowego „Jacek” przy Gajowej, na Bartodziejach. Mieścił się tam jeden z najczęściej odwiedzanych przez bydgoszczan sklepów meblowych. Sprawców ujęto dość szybko. W. trafił przed bydgoski sąd, który skazał go na dwa i pół roku więzienia.

Potem dopuścił się brutalnego napadu. Odpowiedział za to przed sądem, a dodatkowo został skazany za posługiwanie się fałszywymi dokumentami. Trafił do Zakładu Karnego w Fordonie. Kiedy wyszedł, miał już sieć więziennych znajomości i grupę przybocznych żołnierzy.

Najazd na hotel Ciniewski

Głośno o nim zrobiło się też poza granicami Bydgoszczy. Zaczęli do niego przychodzić bydgoscy przedsiębiorcy, którzy mieli problemy z dłużnikami. Przyjął, między innymi zlecenie tzw. odzysku, w sprawie spłaty należności przez Stanisława Kociołka, znanego jako „kat Trójmiasta”, sławetnego pacyfikatora w czasie wydarzeń grudnia 1970. Twierdzi, że doszło w czasie tej „roboty” do konfrontacji z rosyjskimi najemnikami dłużnika…

Pewne interesy łączyły W., na przykład z gangsterem z Włocławka, Janem C. „Czyżykiem”. Powstał plan uderzenia we właściciela hotelu Ciniewski we Włocławku, w którym działał klub nocny „Jaskinia Lwa”, (Czyżyk prowadził konkurencyjny „Klub Biznesmena”). Na posesję włocławskiego przedsiębiorcy zjechało stu pięćdziesięciu uzbrojonych bandytów, w tym ludzie „Księcia”. Ostrzelano fasadę hotelu z kałasznikowa, a wcześniej ktoś wrzucił granat przez okno. Wewnątrz była wcześniej zorganizowana „załoga” złożona również z opłaconych najemników pochodzących z terenu byłego ZSRR. Bitwa trwała ponad godzinę.

Późniejszy proces zakończył się symbolicznymi wyrokami, a „Książę” uniknął kary

Łącznie jednak spędził w więzieniu (w związku z innymi przestępstwami) około dwadzieścia lat.

Po jednej z dłuższych odsiadek, kiedy w 2007 roku opuścił celę, pojawiła się szansa, by przejąć część schedy po „Lewatywie”, który w tym czasie właśnie odbywał wyrok. Nie było to jednak proste, bo w Bydgoszczy wtedy rosła już w siłę nowa grupa przestępcza, kierowana przez Tomasza B. „Kadafiego”.

Jeszcze w 2011 roku, po uderzeniu policji w tę organizację, W. zawalczył kolejny raz o prymat w mieście. Rok później uprowadził pracownika banku w Nakle, wywiózł go wraz z kilkoma swoimi przybocznymi do lasu i próbował wymusić udzielenie kredytu. Uwolniony potem mężczyzna, zawiadomił o wszystkim policję.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Ostatnia droga Franciszka. Papież spoczął w ukochanej bazylice

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl