Kultura za dwa grosze

Natalia Bugalska, Grzegorz Bruszewski
Małgorzata Kapłan
Małgorzata Kapłan
Uczą dzieci wrażliwości na sztukę. Dzięki nim już kolejne pokolenie żoliborzan, nawet jeśli z malarstwem nie ma nic wspólnego, inaczej patrzy na świat. Jak? Po prostu uważniej. O animatorkach z ul. Krasińskiego, które zamiast kariery wybrały pracę u podstaw, piszą Natalia Bugalska i Grzegorz Bruszewski

Historia mieszkania na oficerskim Żoliborzu przy ul. Krasińskiego 18 jest naprawdę niezwykła. - 50 lat temu mieszkało tu małżeństwo, które nigdy nie doczekało się własnego potomstwa, choć bardzo kochało dzieci - opowiada Danuta Nowakowska, jedna z najstarszych pracownic WSM. W swoim mieszkaniu prowadzili zajęcia plastyczne i literackie oraz teatrzyki kukiełkowe dla maluchów z okolicy.

Gdy byli już starzy i chorzy, spisali testament. Mieszkanie przekazali spółdzielni z jednym zastrzeżeniem - ma ono być wykorzystane na cele kulturalne dla żoliborskich dzieci.
20 lat później wprowadziła się tam Barbara Kretkowska, instruktorka plastyki, a wkrótce dołączyła artystka Małgorzata Kapłan, malarka, która dodatkowo ukończyła studia z arteterapii. Założyły pracownię artystyczną dla dzieci. Mają etaty w spółdzielni, a ich pracownię utrzymują lokatorzy, którzy dobrowolnie na ten cel dopłacają co miesiąc do czynszu 2 grosze od metra.

W parterowym, czteropokojowym mieszkaniu dwa razy dziennie przez dwie godziny trwają zajęcia. W ciągu tygodnia przychodzi na nie prawie setka dzieci. Uczą się, co to jest monotypia, jak robić odbitki graficzne czy wazoniki z papier mâché. Dzieciaki, jak dzieciaki, muszą natychmiast widzieć efekt swoich działań. Nie dla nich pokora i benedyktyńska cierpliwość. Chcą wszystko szybko. Szybko zrobić, namalować, ulepić. Przekrzykują się, śmieją, skaczą po stołach. Dlatego z pracowni dochodzi nieustanny hałas, ale sąsiedzi się nie skarżą.

Wszystkie ściany mieszkania przy Krasińskich pomalowane są w ogniste kolory. Rączkami umaczanymi w farbie mali artyści odciskają wszędzie, gdzie się da, swoje pierwsze prace. Te maluchy nawet się nie zastanawiają, czy chcą i czy lubią malować. Po prostu biorą pędzel i dawaj - po ścianie, kartonie, po wszystkim, co jest aktualnie pod ręką. Kiedy czasem po raz pierwszy przychodzą tu starsze dzieci, wyuczone przez rodziców, że mają być grzeczne, muszą się szybko przełamać. Bo entuzjazm, spontaniczność i wolność tworzenia są tu na pierwszym miejscu.

- Całe pokolenie moich wychowanków już dorosło i też mieszka na Żoliborzu. Niepowtarzalna atmosfera tego miejsca jest ciągle żywa w ich pamięci i chcą, żeby teraz poznały ją ich dzieci - mówi Barbara Kretkowska. - Jedna z naszych dziewczynek skończyła nawet ASP i jest świetną malarką. Inna robi grafiki, ale wszyscy, nawet jeśli poszli nieartystyczną drogą, inaczej już patrzą na świat. Jak? - Po prostu uważniej - opowiada. - My zasiewamy tylko ziarenko, które później może ładnie zakiełkować.

Sztuka jest wciąż przez wielu ludzi postrzegana jako coś marginalnego, taki kwiatek do kożucha szarej codzienności, który może zachwyca, ale przecież poważnemu człowiekowi nie przystoi, by się mu bliżej przyjrzeć. Niesłusznie, gdyż jej terapeutyczne możliwości były znane od niepamiętnych czasów

- Okropnie żałuję, że plastyka w szkołach jest dziś traktowana tak po macoszemu - wzdycha Małgosia Kapłan. - A dzieci, które nie miały kontaktu ze sztuką, są mniej pewne siebie i często wewnętrznie rozdarte. To im podcina skrzydła, a ja bym chciała, żeby wszyscy latali - zauważa. - Nigdy też nie nauczą się patrzeć na świat plastycznie - dopowiada Barbara Kretkowska. - Kiedy już dorosną i znajdą w parku drzewo, będą mogły o nim powiedzieć dużo: że to klon, że jego liście mają pięć palców, że jest na fladze Kanady, bo tego nauczą się na biologii i geografii. Ale nigdy nie spojrzą na korę, na jej fakturę i się nią nie zachwycą - mówi Barbara Kretkowska.

Na Żoliborzu Barbara Kretkowska jest osobą rozpoznawalną. - Mogę czasem zapomnieć, jak mam na nazwisko, ale to, że jestem "Pani Basia", słyszę wszędzie od wszystkich - śmieje się Kretkowska. Od lat grozi, że odejdzie na emeryturę, ale jakoś nie może się oderwać od pracowni. Prowadzenie jej to życiowa pasja pani Barbary.
Animatorki z Krasińskiego są doskonałymi obserwatorkami najmłodszych artystów. A że znają od małego ich rodziców, mają skalę porównawczą. - Teraz dzieci są bardziej ambitne, zależy im, aby ich prace były perfekcyjne. Są też bardziej żywiołowe i mają olbrzymi temperament. 15-20 lat temu, kiedy życie nie było aż tak szybkie, maluchy były spokojniejsze. No i wiele zmieniło się w ich rodzinach.

Parę lat temu, gdy na zajęciach rzuciłam temat: malujemy portret ślubny rodziców, to odzew był świetny. Powstawały przepiękne prace. W tym roku spróbowałam znowu i już nie wyszło tak dobrze. Jakaś dziewczynka z tyłu sali, pięciolatka, zaczęła krzyczeć: "Ale moi rodzice nie mają ślubu". Na to jej babcia z tyłu dopowiedziała: "Dobrze! Maluj, maluj! To może w końcu wezmą". Inne dziecko z kolei powiedziało: "A mój tatuś to we Wrocławiu mieszka". Jeszcze inne, że mamy nie ma… Innymi słowy katastrofa - opowiada Małgorzata Kapłan.

Kiedy indziej pani Małgosia poprosiła dzieci, by namalowały budynki i pejzaże odbite w kałużach i stawach. Właśnie wróciła z Wenecji. Była tam po raz pierwszy i zafascynowały ją weneckie pałace odbite w kanałach. I co? Okazało się, że połowa grupy była już w Wenecji nawet kilka razy.

Wszystkie dzieciaki zjeździły kawał świata. - Dzisiejsze dzieci wiedzą więcej, ale są strasznie zestresowane i obciążone problemami świata dorosłych, których jeszcze nie powinny znać. I wszystko traktują niezwykle poważnie. Do swoich prac też pochodzą bardzo ambitnie. Czasem trudno jest im wyperswadować, żeby wyszły z tego pędu do kariery. Zatrzymały na chwilę i po prostu cieszyły się tym, co jest teraz - dopowiada Barbara Kretkowska. Dlatego, gdy dzieci wchodzą do pracowni, wszystkie drzwi są zamykane na klucz. Na zewnątrz może grzmieć ogromna burza, płonąć Pałac Kultury, a nawet wybuchnąć rewolucja - a zajęcia trwają i tak dalej.

W pracowni każde dziecko jest traktowane indywidualnie, poświęca się mu czas, a prace nie muszą być rysowane od linijki - jak w szkole. - My wolimy, jak jest krzywo. Zachęcamy dzieci do spontaniczności. A każdą kreseczkę, plamkę traktujemy z pietyzmem. Dzięki temu potrafimy rozpoznać, który obrazek namalowało które dziecko, nawet jeśli jest niepodpisany, a autorem jest pięcioletni szkrab - mówi Barbara Kretkowska.

Trzy lata temu Małgosia Kapłan wpadła na pomysł, żeby rozszerzyć działalność i założyć fundację. - To było absolutne szaleństwo, bo żeby to zrobić, musiałam wydać wszystkie oszczędności - wspomina. Fundacja "Kolorowy start" działa dopiero od początku tego roku. Przez całe życie zainteresowania pani Małgosi oscylowały między sztuką a psychologią. I tym właśnie ma zajmować się "Kolorowy start".

Fundacja swoje projekty prowadzi na zewnątrz, nie tylko na Żoliborzu. Kieruje je również do młodzieży z problemami z domów dziecka. Zajęcia będą prowadzone równocześnie przez psychologa i artystę. Psycholog, żeby młody człowiek poradził sobie z wykluczeniem, artysta, żeby się otworzył i potrafił opowiadać o swoich emocjach. A prace tych dzieciaków będą wystawione w prawdziwych galeriach w Warszawie. Pierwsze zajęcia już są prowadzone na oddziałach hematologii i onkologii Szpitala Dziecięcego na Litewskiej. A fundacja przygotowuje następne, dla nastolatków z długoletnimi wyrokami.

Pacjenci wykorzystują w swej twórczości różne techniki plastyczne: rysunek, malarstwo, rzeźbę, tkanina by wyrazić różnorodne emocje, nawet te z głębi podświadomości

- Obawiałyśmy się trochę, że nikt się naszymi pomysłami nie zainteresuje, a tu proszę, gdzie nie przychodzimy, witają nas z otwartymi ramionami - mówi Barbara Karniewska.
Kretkowska i Kapłan mają też wiele pomysłów, jak łączyć pokolenia. - Dzisiejsze trzydziestolatki, czyli pokolenie, któremu odebrano ustawowo zajęcia plastyczne, żyją często bez rodzin, pracują po kilkanaście godzin dziennie i nadużywają alkoholu. Tak ma to wyglądać? Dlatego dla nich wymyśliłyśmy weekendowe warsztaty odpoczynku. Będziemy malować, tańczyć, słuchać muzyki. W tym świecie potrzebujemy zatrzymania - mówi Karniewska.

- Ludzie, którzy nigdy nie malowali, nawet twarze inaczej oceniają. Dla nich są tylko brzydkie albo ładne. Oni nie widzą rysów, zmarszczek, wszystkiego, co na twarzy zapisują emocje. "Kolorowy start" chce to zmienić.

Swoją drugą pasją - psychologią pani Małgorzata na poważnie zajęła się w 1996 roku. Zdała wtedy na brytyjską uczelnię Goldsmiths College, gdzie uczyła się o terapii przez sztukę. - Jak zaczyna się coś robić, a nie siedzi z pomysłem w domu, to pojawia się nagle łańcuch ludzi dobrej woli - wspomina. Na jakimś bankiecie poznała inną Basię - Barbarę Karniewską i wspomniała jej o pomyśle. A ta natychmiast go podchwyciła. Teraz Barbara Karniewska jest wiceprezesem Fundacji Terapii przez Sztukę "Kolorowy start".

- Diament powstaje z bryły węgla, na którą działają niesamowite siły, i tak samo jest z człowiekiem. Szlifują go różne przeciwności. Nie wiem, czy gdybym osiągnęła sukces artystyczny - stała przed sztalugami i sprzedawała te moje obrazy za duże pieniądze i tylko to dawałoby mi szczęście - przyszłoby mi do głowy założenie fundacji. Kiedy człowiek nie napotyka trudności, to jego wyobraźnia nie idzie w takich kierunkach. Boi się wypłynąć na szerokie wody - mówi Małgorzata Kapłan.

"Kolorowy start" planuje też projekt dla całego Żoliborza. Fundacja chce zintegrować ze sobą różne pokolenia. Dzisiejsze trzydziestolatki, dzieci i starsze pokolenia. Bo w pracowni malarskiej przy Krasińskiego spotykają się też żoliborscy seniorzy, osoby, które po przejściu na emeryturę nie mają co zrobić z wolnym czasem lub chcą sprawdzić się w czymś nowym. Jest wśród nich pani Barbara Świderska, która przez całe życie była księgową. Nigdy nic nie malowała, co najwyżej oko Boga w zeszycie od religii swoich dzieci albo jakieś laurki dla ich ulubionej nauczycielki.

Jej rodzice chcieli, żeby zdobyła konkretny zawód. "A artystka to takie fiu-bździu". Dziś maluje i rysuje, zachwycając swoje nauczycielki. Jest bardzo skromna. Na pytanie i jednocześnie prośbę, czy wystawiłaby swoje prace w galerii, odpowiada, że jest tylko odtwórczynią. - Po prostu przenoszę to, co widzę. Co to za sztuka namalować martwą naturę? - pyta.

Jesienią ma ruszyć też inna akcja. Dzieci z pracowni mają przygotować dla seniorów prezenty plastyczne. Dzięki pomocy zaprzyjaźnionej z fundacją aktorki nauczą się też "Lokomotywy" Juliana Tuwima i stepowania. Zaprezentują je potem na spotkaniu z seniorami. Ci natomiast opowiedzą o tym, jak wyglądały gry i zabawy w ich dzieciństwie. W towarzystwie antropologa kultury, socjologa i psychologa oba pokolenia będą opowiadać o swoich marzeniach. - Dzięki temu dowiemy się, jak wyglądają one na starcie i na końcu życia - mówi Małgosia Kapłan. Projekt nosi roboczą nazwę "Lokomotywa marzeń".

Arteterapię stosuje się w profilaktyce i leczeniu uzależnień, anoreksji i bulimii, nerwicach i w pracy z ludźmi nieprzystosowanymi i konfliktowymi, w terapii osób starszych i przewlekle chorych

Barbarę Kretkowską i Małgorzatę Kapłan napędza wewnętrzna pasja. Najmłodsi artyści często są kapryśni, trudni we współpracy, ale też bardzo wdzięczni. - Kocham to, co robię. To prawdziwe szczęście pracować z dziećmi - wyznaje Barbara Kretkowska. - Dzięki nim uczę się cieszyć z życia. Dzieci w nieskrępowany sposób potrafią okazywać tę radość i robią to tak naturalnie. Małgorzata Kapłan zwraca też uwagę na inny aspekt swojego zajęcia.

- Jak patrzę na znajomych, jak się użerają w firmach, to się cieszę, że pracuję z dziećmi - mówi. - Dzięki temu sama wciąż maluję i nie przestaję marzyć, tzn. mam dobry kontakt ze swoim wewnętrznym dzieckiem. I pani Basia, i pani Małgosia przyznają, że ta praca daje im prawdziwy zastrzyk młodości. To dzięki niej są ciągle spontaniczne. Jak dzieci zachowują się również rodzice maluchów. Licytują na aukcjach prace powstałe w pracowni tak zacięcie, że nie zważają na pieniądze. Chcą za wszelką cenę kupić pracę swoich dzieci. Nic dziwnego. Wielu z nich to przecież byli podopieczni pań z Krasińskiego.

Pracownia Fundacji Terapii przez Sztukę "Kolorowy start" czeka na swój remont. Część z prac, które zdobią ściany, zostanie na trwale zamalowana. To te, które już się kruszą lub niszczeją. Inne, jak reprodukcje obrazów Paula Gauguina namalowane przez dzieciaki, zostaną zakryte, aby uchronić je przed pędzlem malarza pokojowego. Pani Basia i pani Małgosia będą czuwały, aby nic się z nimi nie stało. Sala bardzo się jednak nie zmieni.

- Właściwie nie mamy środków na wyposażenie pracowni. A to już nie są czasy, gdy lepiło się coś z gazety i ze śliny - mówi Małgosia Kapłan. - Chciałybyśmy kupić dzieciakom nowe pędzle, farby - dodaje. Pomaga im spółdzielnia. - Nasz prezes jest bardzo udany: młody, dynamiczny i podczas wakacji chce pracownię odnawiać - mówi pani Małgosia. - Najważniejsze, żeby problem rozwiązać systemowo, a nie tylko łatać dziury. Nawet 5 groszy z metra już by pomogło - mówi Robert Poszwiński, prezes żoliborskiego WSM.

Cytaty z artykułu Małgorzaty Kapłan dla pisma "Remedium".

Wróć na i.pl Portal i.pl