Lew zawodowiec

Andrzej Dworak
Profesor Zbigniew Lew-Starowicz od lat mówi i pisze o seksie. Dla Polaków stał się symbolem otwartego i świadomego podejścia do spraw uważanych często za wstydliwe. W rozmowie z nami ujawnia, co decyduje o męskości i jakie są prognozy na temat przyszłości sztuki kochania w Polsce.

Statystyczny Europejczyk woli obejrzeć mecz piłki nożnej, niż uprawiać seks. Profesor Lew-Starowicz nie ma wątpliwości, że w tej kwestii nie podzielamy gustów Hiszpanów i Włochów. I to nie tylko dlatego, że Orły Beenhakkera na Euro wypadły gorzej niż La Furia Roja czy Azzurri. Po prostu seks wciąż ma dla nas kuszący smak zakazanego owocu...

Czy jest coś, czego Pan nie wie o seksie?
Nie sądzę.

Czy ta wiedza pomagała Panu jako mężczyźnie?
No, wie pan... Zawsze dobrze jest wiedzieć. Dzięki wiedzy lepiej dajemy sobie radę. Trzeba tylko pamiętać, że ludzie są sobą. Nawet seksuolog nie jest tylko chłodnym profesjonalistą, kiedy trzyma dziewczynę za rękę, patrzy jej w oczy lub kiedy oboje podziwiają księżyc. Jest wtedy zwykłym mężczyzną i reaguje nie naukowo, tylko normalnie.

A wiedza o technice jest ważna w sztuce kochania?
Przydaje się. Wiadomo, że kobieta ma punkt G, punkt A, punkt U, i pan wie, że pana partnerka ma taką, a nie inną strukturę budowy, i jeśli się zna technikę seksualną, to można ją wykorzystać do wyboru czegoś pożytecznego. Tu wiedza przydaje się na pewno. Albo jeśli ona i on przed pójściem do łóżka przeczytają podręcznik pocałunku, łatwiej będzie im odkryć pocałunki optymalne...

Co to jest pocałunek optymalny?
Optymalny dla potrzeb, oczekiwań i zmysłowości drugiej osoby. Na przykład - kobieta nie powie panu, że jest dla niej przykre, że pan się ślini podczas całowania. Może też uznać, że całuje pan za ostro albo źle, ale tego panu nie powie. Tymczasem pocałunek jest bogatą umiejętnością i sztuką. Jedni gryzą w wargi, inni wolą delikatne muśnięcie, jedni się wpijają w usta, inni wykorzystują ruchy ust w wielu kierunkach... Chodzi o to, żeby trafić w potrzeby drugiej osoby.

Czy liczą się męskie rozmiary?
Liczy się grubość, nie długość. Teraz wiemy o tym, gdyż umożliwiły to badania z zastosowaniem specjalnych technik - rezonansu magnetycznego, fotografii. Dopiero one ujawniły, że chodzi o grubość. Wcześniej to były tylko gdybania. Nie mieliśmy odpowiednich instrumentów naukowych.

Jakie to instrumenty?
Aparatura badawcza...

Do której się podłącza kobietę i mężczyznę?
Podłącza się kobietę, a metody obrazowania mózgu stwierdzają, czy jest podniecona, czy dochodzi do orgazmu, a jeśli tak, na drodze jakich stymulacji. Dosłownie widać, w jakim zakresie to się dzieje z kobietą. Bezwzględna analiza naukowa, umożliwiona przez aparaturę, wykazała, że chodzi o grubość.

Jest jakiś ratunek dla cieniasów?
Udane współżycie polega na odczytaniu potrzeb, pragnień i oczekiwań drugiej osoby. Centymetry mają mniejsze znaczenie niż poznawanie mapy ciała. To jest jak wyprawa na nieznaną ziemię. Trzeba ją odkryć, a każda kraina jest trochę inna... Bardzo ważne jest oswojenie ze słowem, operowanie nim, ponieważ ono działa. Niech między partnerami zapanuje pogodny klimat. Niech to nie dzieje się w ciszy. Niesłychanie ważne jest, żeby druga osoba czuła się podmiotem.

Pan Profesor jest zwolennikiem środków wspomagających?
Chemii?

Tak.
Kiedy jesteś chory, to nie da rady inaczej. Są dwa typy takich środków: jeden stosuje się w przypadku ewidentnej choroby. Chodzi o zanik popędu czy zaburzenia erekcji, zaburzenia wytrysku... Nie ma wyjścia, trzeba stosować leczenie wczesne. Drugi typ stanowią środki zapobiegające - mikroelementy, afrodyzjaki pochodzenia ziołowego, które mają działanie ogólnie stymulujące. Tutaj też jestem za. Niczym nie różni się to od próby przedłużenia dobrej pamięci za pomocą leków, które rozszerzają naczynia krwionośne mózgu.

Pana afrodyzjakiem jest blues...
To prawda. Jestem zakochany w muzyce. Nie ma dnia, żebym nie żył muzyką, a blues dla mnie miał od początku charakter erotyczny. Są tacy, których ta muzyka nastraja depresyjnie, a dla mnie jest ona głęboko zmysłowa, szczególnie kiedy brzmią w niej instrumenty dęte.

Blues to zmysły, a czym jest dla Pana inny rodzaj muzyki?
Mam różne upodobania muzyczne. Jednym z nich jest muzyka latynoamerykańska we wszystkich jej odmianach. Też ma rytmy poruszające zmysły, jest żywiołowa i pogodna, a ja byłem w niej zakochany od dzieciństwa, od przedszkola. Słucham także muzyki sakralnej, która pomaga mi poznać różnice między kulturami. Muzyka pop jest wszędzie podobna do siebie, a sakralna jest tworzona długo i odzwierciedla charakter danej kultury. Jaka bogata jest muzyka cerkiewna - grecka, rosyjska...

Jaki wpływ Pana zdaniem ma religia na zachowania seksualne? Jak pod tym względem wpływa na nas katolicyzm?
Miał i ma bardzo duży wpływ na nasze zahamowania. Dziś słyszę wypowiedzi, że Kościół zawsze stał na straży godności kobiety, ba, że w istocie był pionierem feminizmu, że bronił pozycji małżeństw w społeczeństwie. Tymczasem historia Kościoła katolickiego mówi, że był antyfeministyczny, antyseksualny, krępujący ciało, wywołujący kompleksy, zahamowania i bariery. Taka jest rola dziejowa Kościoła w tej dziedzinie - rola wszystkich wielkich religii jest tu zresztą podobna. Islam też jest bardzo ograniczający, choć bardziej proseksualny. Można powiedzieć, że religie regulują życie człowieka w łóżku.

Jak Pan ocenia książkę Karola Wojtyły "Miłość i odpowiedzialność"?
Dla mnie "Miłość i odpowiedzialność" była dużym przełomem w teologii. Bardzo pozytywnym. To była pierwsza książka pisana innym językiem, w innym stylu niż teksty teologów z klapkami na oczach, którzy w tym kontekście, o jakim rozmawiamy, poruszali głównie problem grzechu i tylko straszyli. Wojtyła wniósł powiew czegoś świeżego i bardzo mnie zaskoczył. Spodziewałem się, że ta rewolucja pójdzie dalej, ale on później zawrócił z tej drogi. Niektórzy mówią, że Kościół przestraszył się, że w sprawach seksu idzie za daleko, i cofnął się w stosunku do tego, co zawierała "Miłość i odpowiedzialność".

Czeka nas w związku z tym kolejna rewolucja obyczajowa?
Nie. Ukształtowało się u nas kilka społeczeństw i każde inaczej traktuje sprawy seksu. Są w Polsce Kaszubi, Ślązacy...

Kim są seksualni Kaszubi?
Zaraz, zaraz. Są takie mniejszości narodowe, jak Białorusini, Niemcy...

Jeszcze lepiej - kto jest u nas seksualnym Niemcem?
Dobrze brzmi, ale jednak nie o to chodzi. Mamy po prostu w Polsce podział podobny do etnicznego - na grupy, które bardzo różnie podchodzą do spraw erotyki. Jedną jest społeczność skupiona wokół konserwatywnego katolicyzmu. W tej grupie mocno piętnuje się grzechy związane z seksem. Inny jest świat ludzi żyjących w hipokryzji. Co innego mówią, a co innego robią. To potężna grupa ludzi żyjących w osobistej i społecznej schizofrenii. W Sejmie, z ambony i w mediach głoszą coś, co niewiele ma wspólnego z ich postępowaniem. Biorą publicznie udział w zacnych ruchach czy krucjatach…

A w hotelu sejmowym...
Lub w innym zaciszu ulegają pokusom. Tych z reguły unikają spokojni, uczciwi i przeciętni osobnicy, trzecia grupa, ale nie dlatego, że taka jest ich świadoma postawa, tylko z wygody, lenistwa i braku większych ambicji. To jest nawet OK. Wolno im żyć w tym świecie nieskomplikowanego, mało wymagającego seksu. Inni z kolei są uzależnieni od seksu - eksperymentują, zmieniają wciąż pozycje i partnerów, stają się mistrzami w tej dziedzinie życia, aż... ich siły biologiczne słabną i jest po eksperymentowaniu. Gorzej jest z następną grupą - mężczyzn uzależnionych od seksu w internecie - i jeśli pan pytał o rewolucję, to tutaj mamy nowe zjawisko, i to bardzo groźne.

Dlaczego?
Ci mężczyźni wolą kliknąć myszką i mieć rozbudowany seks z ekranu, niż zajmować się partnerką. Tak naprawdę jest im ona niepotrzebna. Nie ma dnia, żeby w moim gabinecie nie pojawiała się para dotknięta tym zjawiskiem. Ona jest w sypialni, a jemu się w ogóle nie spieszy, siedzi przed ekranem komputera i ma dużo bardzo różnych atrakcji, do których wystarczy mu ruch palcem. Nawet kiedy się w końcu pobudzi, to sam osiąga satysfakcję. Woli to od wysiłku zajmowania się partnerką. Zgubi nas ta grupa wirtualnych onanistów.

Zagraża nam wirtualny świat?
W zakresie, o jakim rozmawiamy, tak. To gorsze od przesiadywania przed telewizorem w czasie Euro. Tam przynajmniej na trybunach siedzą śliczne dziewczyny, które dopingują swoich ulubieńców, i od razu każdy widz chce zostać ich bohaterem.

Rośnie pokolenie ludzi słabo aktywnych seksualnie?
Oni są aktywni seksualnie, tylko inaczej. Mają wielką szansę znalezienia się w grupie wygodnych, leniwych klikaczy. Mnie ich przyszłość martwi, ale ich może nie.

A w domu rozmawia się o seksie?
Nie, wszyscy mamy dość gadania na ten temat. Ale dzieci zawsze mogły na mnie liczyć, gdy w grę wchodziła jakaś porada ojca seksuologa. Czasem wysyłają do mnie nawet kolegów czy koleżanki.

Był Pan wierny w związkach?
Jako terapeuta nie tylko nie robię takich deklaracji, ale także jestem apolityczny i areligijny. Staram się nawet, żeby nikt nie kojarzył mnie z jakąś określoną konwencją życia społecznego. Jako terapeuta jestem człowiekiem - fachowcem - bez właściwości. Prywatnie jestem sobą. Religijny jestem też prywatnie.

Czy mógłby Pan żyć bez seksu?
Gdybym bardzo się postarał i użył do tego farmakologii, to pewnie mógłbym, tylko po co?

W przypadku dłuższej wstrzemięźliwości seksualnej trzeba wesprzeć się farmakologią?
Przecież seks jest czymś naturalnym... Jest naturalną potrzebą, naturalnym popędem, przejawem zdrowia i normalności. Jeśli więc wyzbywamy się seksu, to rezygnujemy z czegoś, co jest częścią naszej biologii, nie tylko psychiki. Ale jeżeli już decydujemy się na brak seksu, to trzeba ten stan regulować farmakologicznie. Chyba że mamy do czynienia z kimś, kto choruje na zanik potrzeby uprawiania seksu. Ale teraz chyba mówimy o ludziach zdrowych…

Ma Pan hobby?
Zbieram fajki.

A w taki dzień jak dziś, w piątek, nie myśli Pan już o tym, żeby skończyć ten wywiad i oddać się jakiemuś ulubionemu zajęciu?
Proszę pana, już czeka na mnie asystentka i choć to piątkowy wieczór, to za chwilę będę miał spotkanie ze studentami, a jeszcze później będę pisał opinię sądową. Bardzo późno zjem kolację i może obejrzę jakiś film.

Czy jako biegły sądowy spotyka się Pan Profesor często z przestępstwami na tle seksualnym?
Nie ma tygodnia, żebym nie badał takiego przypadku. Dominują przestępstwa seksualne w stosunku do dzieci. Dotyczy ich 90 proc. spraw. To one powodują, że jeżdżę wciąż po Polsce i dokładam do tego interesu. Dlatego biegłych jest coraz mniej. My dopłacamy do pracy w roli biegłych sądowych.

Swoim czasem?
Pieniędzmi! O czasie nie mówię! Gdybym ten czas poświęcał pacjentom w przychodni, zyskałbym trzy razy tyle i płacił mniejszy podatek. Moja księgowa wyliczyła mi, że przez kilka tygodni w roku pracuję dla sądu za darmo. To chyba nie jest normalne, ale mam takie niekomercyjne podejście.

Jednak Pan nie rezygnuje.
Bo jestem głupi!

Prof. dr hab. Zbigniew Lew-Starowicz, lekarz psychiatra i seksuolog, absolwent WAM w Łodzi, od 1995 roku profesor nadzwyczajny AWF w Warszawie, dziekan Wydz. Rehabilitacji i kierownik Katedry Psychospołecznych Podstaw Rehabilitacji, wykładowca na Wydziale Psychologii WSFiZ w Warszawie, autor licznych prac naukowych i popularno-naukowych

Wróć na i.pl Portal i.pl