23-letni Jordan Rivera był w nocy z 20 na 21 maja na imprezie w barze Fort Meyers na Florydzie. Nad ranem potrzebował pójść za potrzebą fizjologiczną. Kolejka do toalety była długa, a młodzieniec niezbyt cierpliwy. Postanowił załatwić się do stawu. Wpadł do niego, a tam dopadł go aligator.
"Straciłem ramię, nie życie". Dojrzałe podejście 23-latka do pogodzenia się z tragedią
„Kiedy tam szedłem, coś się stało. Potknąłem się albo ziemia się pode mną zapadła. Wpadłem do wody. To jest dosłownie ostatni moment, który pamiętam – powiedział Rivera w rozmowie z WBBH-TV.
Jak się okazuje, nie pamięta ataku zwierzęcia. Odgryzł on Riverze dużą część ręki. 23-latek dowiedział się o tym, gdy obudził się w szpitalu.
„Czuję się trochę tak, jakby nadal tu była, choć wiem, że już jej nie ma. To szalona sprawa, coś jak film – kontynuował Rivera rozmowę z WBBH-TV.
Życie uratowali mu przechodnie. Jego matka nazwała tych ludzi już „aniołami”. Młodzieniec też jest im wdzięczny. - Straciłem ramię, nie życie. To nie koniec świata – powiedział.
„Prawdopodobieństwo, że na miejscu znajdzie się ktoś z opaską uciskową, było tak niewielkie, iż ten ratunek uznaję za cud” – powiedziała matka mężczyzny.
Źródło: WBBH-TV