Koooocham cię - mówi dwuletnia Wika, ciągnąc za łapy wielkiego marmurkowego maine coona. Wlecze kocim ciałem po podłodze i co chwilę kuca, by pocałować Jasia w wąsaty pysk. Jasiek znosi to bez sprzeciwu. Pokaźne pazury schowane ma w poduszkach łap. Wie, że ma do czynienia z dzieckiem. Wika to ulubienica pięciu maine coonów cioci Kasi. Pierwszy raz przyjechała do nich jako dwumiesięczne niemowlę.
Mela, Czesia, Bajka i Baby otoczyły nosidełko i zaczęły mruczeć. Chwilę później siedziały już w środku, łapami obejmując niemowlę. Pachniało im noworodkiem, nieważne - kocim czy ludzkim. Kiedy po godzinie małej zaczęło brakować mamy, pobiegły do drugiego pokoju, żeby ją wezwać: - Wskoczyły nam na kolana z dziwnym, niespotykanym wcześniej miauczeniem.
Takim, którym kotka nawołuje swoje małe. A potem dosłownie zaprowadziły do Wiki - wspomina Katarzyna Biernacka, właścicielka całej piątki, jedna z pierwszych hodowczyń kotów rasy maine coon w Polsce.
Opowiadając, raz po raz zagląda do dwutygodniowych kociąt Bajki, wszystkich zamówionych jeszcze przed narodzinami. Już dziś wie, że ruda pręgowana kotka będzie zdobywać medale za oryginalny rysunek. Po 15 latach hodowania main coonów i kilku pracy w zarządach związków felinologicznych oko jej nigdy nie myli. Ale największą satysfakcję ma z samego obserwowania mainecoonowej rodziny - współpracującej jak włoska mafia, ale o wiele mniej temperamentnej.
Dzisiaj swoje doskonałe genetycznie koty chętniej oddaje do domów z dziećmi niż do hodowli. Po sąsiedzku ma parę, którą maine coony zachęciły do posiadania dzieci: - Pan domu wziął ode mnie kotkę na pocieszenie po nieudanym związku. Po roku wrócił już z nową narzeczoną po kolejną maine coonkę. Oświadczył, że chcą przejść po kolei wszystkie etapy: dom, kariera, koty, dzieci.
Dzisiaj dwójka maluchów chowa się z kotami - opowiada ze śmiechem Katarzyna Biernacka. Ani przez chwilę nie obawiała się, że jej kotki staną się zabawką w rękach dzieci. - Maine coony są jak psy, łakną kontaktu z człowiekiem, wszędzie za nim chodzą i nie mają w sobie agresji. A w stosunku do dzieci są wyjątkowo cierpliwe, jak do swoich kociaków. Wybaczają kilkulatkom to, za co każdy dorosły oberwałby łapą - tłumaczy.
Wierzy, że koty odegrały kluczową rolę w wychowaniu jej własnego syna. Radek Biernacki, dziś 25-latek, utalentowany kucharz, nigdy nie eksperymentował z narkotykami, nie znikał też z domu na całonocne imprezy. Piwo z kolegami wchodziło w grę tylko wtedy, gdy oporządził koty - dał im jeść, wyczyścił kuwety, wygłaskał.
- Myślę, że kontakt z kotami pozwolił synowi lżej przejść nasze rozstanie z mężem. Koty katalizowały jego lęki, miał przyjaciół, którzy o każdej porze dnia okazywali mu bezwarunkową miłość - uważa Katarzyna Biernacka. Po rozwodzie rodziców przy Radku była pers Hopi. Potem pojawiły się pierwsze olbrzymy. W ciągu piętnastu lat po raz drugi zaczęła hodowlany alfabet, zgodnie z którym każdy miot oznaczany jest kolejną literą alfabetu, a każdy kociak w tym miocie nosi imię zaczynające się na tę literę. To daje około 40 miotów.
Wrażliwość po kocie
Jest pewna, że wrażliwość na cudzą krzywdę i niespotykaną empatię wykształciły w Radku właśnie koty, rozmawiające z człowiekiem własnym językiem, tęskniące, domagające się uwagi. I odwdzięczające się na najbardziej niespodziewane sposoby: - Kiedy Radek był nastolatkiem, przez nasz dom nieustająco przewijały się tabuny dziewczyn. Nie ma skuteczniejszego podrywu niż na małe kotki - tłumaczy.
Dziś Radek cieszy się powodzeniem u samic obu gatunków. Kiedy przychodzi do domu, wszystkie kocice przeprowadzają się natychmiast do jego pokoju. Zostaje tylko Jasiek, siedmiomiesięczny i już blisko dziesięciokilowy "facet". Katarzyna Biernacka wie, że w konkurencji z synem nie ma szans. - Tu, jak w świecie ludzi, wybiera się płeć przeciwną. Dlatego kotki zawsze lgną do mężczyzn, a kocury zakochują się w pani. Tylko w stosunku do dzieci nie robią rozróżnień - wyjaśnia.
Maine coony, amerykańska rasa rodem z zimnej Nowej Anglii, cieszą się coraz większym powodzeniem wśród warszawiaków. Hodowle w całym kraju są oblegane przez mieszkańców stolicy. Imponujący rozmiar (waga kocura nawet do 15 kilogramów), piękne długie futro i łagodne usposobienie zjednują sobie serca nie tylko kociarzy, ale i psiarzy, którzy decydują się na "psa w kociej skórze", by nie wyprowadzać go na dwór.
Hodowcy podejrzewają jednak, że za ostatnim boomem na kocich "jankesów" stoi reputacja kotów rodzinnych. Pary decydują się na nie, bo wiedzą, że gdy pojawi się dziecko, kota nie trzeba będzie oddawać babciom. Podczas wystaw czy obchodów Dnia Kota, których jest dyrektorem artystycznym, Katarzyna Biernacka spotyka coraz więcej kocich neofitów. Osób, które na koty nawróciły się dopiero pod wpływem kontaktu z maine coonem i teraz łakną kontaktu z innymi miłośnikami tej rasy. W czasach, gdy w pracy spędza się kilkanaście godzin dziennie, najlepiej sprawdza się zwierzę samowystarczalne - niewychodzące na spacer, potrafiące zająć się sobą podczas długiej nieobecności właściciela. A jednocześnie dające mu bezgraniczną miłość i przywiązanie takie jak psy.
Łagodny "rosjanin" nie fuka na doktora
Doktor Robert Żurawski z ursynowskiej lecznicy MaxiVet podziela opinię Katarzyny Biernackiej na temat największych kotów domowych: - Są łagodne i bezkonfliktowe. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby jakiś maine coon mnie ofukał, co w przypadkeu dachowców i innych ras jest na porządku dziennym - mówi. Spośród kotów "rodzinnych" poleca też rosyjskie niebieskie. Jak są łagodne, przekonał się na przykładzie swojego Borysa - najlepszego przyjaciela synów.
Sam leczy coraz więcej zwierząt "rodzinnych". - Popularnością cieszą się maine coony i koty rosyjskie niebieskie. A wśród psów niezmiennie od lat golden retrievery i labradory. Właściciele chwalą je jako łagodne i przyjazne. W sam raz do domu z małymi dziećmi - mówi Robert Żurawski.
Sympatyczny biszkopt
Moda na biszkoptowe goldeny, uważane za najsympatyczniejsze wśród psów, dotarła do Polski dekadę temu. Dziś uśmiechnięty długowłosy pies jest niezbędnym dodatkiem do modne- go wózka dziecięcego marki MacLaren, zadbanej żony i dorodnego niemowlaka. Andrzej Serafin, 30-letni lekarz, swoją Daisy kupił dwa lata przed narodzinami pierwszej córki. Uznali z żoną, że zanim pojawią się dzieci, pies musi mieć za sobą etap szczeniaka. Miał być cierpliwy, alarmować ich, kiedy niemowlę zacznie płakać. I nie wymagać długich spacerów z bieganiem i rzucaniem kijka. A jednocześnie komponować się w całość z wózkami, dobrym rodzinnym samochodem i alejkami nowoczesnego ursynowskiego osiedla.
Nie zawiedli się. Daisy najpierw zaskarbiła sobie względy całej okolicy, pozwoliła nawiązać kilka ciekawych znajomości, wreszcie zapokoiła pierwszy głód rodzicielstwa. A kiedy na świat przyszła Ola, z psiej jedynaczki szybko przemieniła się w strażniczkę najmłodszego członka stada. Dawała sobie wkładać rękę do gardła, wyrywać kępkami kręcone włosy, a nawet gryźć w ucho. Ludzkie dziecko potraktowała jak własnego szczeniaka. W zamian dostawała więcej miłości niż rodzice Oli .
- Czasem mieliśmy wrażenie, że przejęła całą należną nam dawkę przytulania. Zamiast wejść któremuś z nas na kolana, Ola schodziła na dywan, owijała się Daisy wokół szyi. I całowała w sam środek nosa, dając nam do zrozumienia, że do przytulania to tutaj jest pies - śmieje się Andrzej.
Golden z nosem w dziecięcym wózku
Nigdy nie bał się, że pies może stracić cierpliwość i zrobić dziecku krzywdę. - Skonsultowałem się z paroma treserami, rozmawiałem z koleżanką prowadzącą dogoterapię. Upewnili mnie, że Daisy jest egzemplarzem o anielskiej cierpliwości. Więc nie zabraniałem jej podchodzić do wózka - przyznaje.
Kiedy na świat przyszła Zośka, Daisy sprawiedliwie podzieliła miłość między dwie dziewczyny. A Serafinowie nie mogą wyjść z podziwu nad psią inteligencją: - Do każdej z dziewczyn suka odnosi się inaczej. Zośce pozwala na więcej, Oli nie pozwala na takie tortury jak kiedyś. Po prostu odchodzi, odmawia współpracy. Na swój psi sposób pokazuje jej, że skoro jest starsza, powinna też być mądrzejsza - uważa pan Andrzej.
Ostatnio przyzwyczaja Olę do opieki nad Daisy. W ramach zabawy czesze długie psie futro, a popołudniami wychodzą na spacer wokół osiedla. Córka jeszcze nie do końca rozumie, czemu mają służyć te rytuały, ale Andrzej wierzy, że w ten sposób wpaja jej odpowiedzialność. - Chcę wyrobić w Oli zdrowe nawyki. Jak najwcześniej przekonać, że miłość oznacza też odpowiedzialność, a zwierzę to nie tylko tarmoszenie i przyjemności. I bez zbytniego dydaktyzmu uświadomić jej, że komuś, kto nam pomagał, należy się wdzięczność i opieka.
Wierzę, że w dziecięcej głowie przełoży się to na stosunki międzyludzkie. A Ola będzie uważała za naturalne opiekę nad babcią, mającym problem z chodzeniem dziadkiem - twierdzi pan Andrzej. Ma nadzieję, że za kilka lat nie będzie musiał przypominać córce o obowiązkowych spacerach. I wreszcie zacznie się wysypiać. Choć biszkoptowej niańce ufa jak żadnej ludzkiej, nie zostawiłby jej sam na sam z dzieckiem. W pokoju, na chwilę, owszem. Ale nie w domu. - To tylko zwierzę, nie wiadomo, jak i kiedy obudzi się w nim instynkt - uważa Andrzej Serafin.
Rodzinny znaczy wymagający
Agnieszka Potocka, dogo-terapuetka, która z labradorką Passi i shibą Perrą jeździ do ośrodków dla dzieci chorych i niepełnosprawnych w szpitalach i domach prywatnych, popiera taką postawę rodziców. Swoim psom ufa, ale nigdy nie zostawia ich sam na sam z małym pacjentem:
- Zwierzę jest zwierzęciem. Nie wiadomo, kiedy może zareagować agresją. Nawet rasy uważane za niezwykle łagodne mogą zachować się w sposób gwałtowny - tłumaczy. Rodzinom z dziećmi, obok labradorów i goldenów, doradza także beagle. Przy bardzo popularnych owczarkach niemieckich już by się zawahała.
Pies dziecka nie wychowa
Popiera ideę wychowywania dzieci w domu ze zwierzętami, ale nie przeceniałaby ich w tej roli : - To bajka, że jak się wrzuci do pokoju dziecko z psem, same się nawzajem wychowają - tłumaczy.
Dlatego kiedy rodzice niepełnosprawnych dzieci dzielą się z nią pomysłem kupna psa do domowej dogoterapii, stanowczo odradza: - To branie sobie na głowę dodatkowego kłopotu. Wtedy ma się niepełnosprawne dziecko i niewychowanego psa. A prawda jest taka, że i dziecko, i psa trzeba wychować samemu - mówi.
Przekonuje, że dogoterapia nie leczy, a jedynie pomaga osobom z defektem przebić się do świata zewnętrznego i choć przez chwilę poczuć w nim bezpiecznie. Nie można w niej jednak upatrywać lekarstwa. A w psie - opiekuna chorego dziecka, który zdejmie też z rodzica ciężar opieki.
W psie nie szukałaby też niańki do dziecka zdrowego. I lojalnie przestrzega, że pies "rodzinny" to nie tylko miłość i oddanie, ale ogromny obowiązek. - Takie zwierzę nie może być samo. Kiedy pana nie ma w domu, z frustracji potrafi zdemolować podłogi i meble. I przytacza opowieści o nieszczęśliwych beagle'ach, zmuszanych do codziennej kilkugodzinnej samotności.
- Zwierzę to odpowiedzialność. Trzeba je nakarmić, wyprowadzić na spacer, poświęcić mu czas. Ale też pamiętać, że należy mu się odpoczynek. Że całodzienne głaskanie może go wykończyć. Jeśli przekonamy o tym dziecko, osiągniemy skutek wychowawczy. Nauczymy je odpowiedzialności i empatii - sugeruje Agnieszka Potocka.
Goldeny, beagle i labradory to coraz częstsi pensjonariusze schronisk dla zwierząt. Ludzie oddają je, kiedy okazuje się, że pies przestał być miłą przytulanką i nie potrafi znieść całego dnia w pustym domu. Nie zawsze niszczy meble. Może po prostu spać, całą energię zachowując na moment, kiedy pan wróci z pracy. I nie zrozumie, że człowiek, który ostatkiem sił dowlókł się do łóżka, nie ma ochoty się z nim bawić.
Psy rodzinne porzucane są za zbyt nachalne lizanie po rękach, trącanie śpiącego pana nosem, wreszcie - uporczywe zasikiwanie podłogi. Rodzinne psy towarzystwa potrzebują jak oddychania. Dlatego dobrze czują się u osób starszych, bez przerwy siedzących w domu, poświęcających im maksimum uwagi. Towarzystwo potrafi im zrekompensować nawet brak harców.