Muzyka w świecie ciszy

Sonia Ross
Mama Olgi Bończyk, Irena Bocek, z mała Olgą i Mirkiem we wrocławskim mieszkaniu
Mama Olgi Bończyk, Irena Bocek, z mała Olgą i Mirkiem we wrocławskim mieszkaniu Archiwum prywatne
Na koncertach w szkole muzycznej mama siedziała na krześle i patrzyła na mnie. W kompletnej ciszy wyobrażała sobie, jak pięknie gram. Odtwarzała w wyobraźni dźwięki, bo słuch straciła mając 17 lat - mówi Olga Bończyk, aktorka i wokalistka

Wychowywałam się w niepełnosprawnej, jak sama pani powiedziała, ułomnej rodzinie. Rodzice byli niesłyszący. Ale ja nie odczułam z tego powodu żadnych braków. Przeciwnie. Teraz, z perspektywy czasu, oceniam, że … miałam lepiej niż inni. Mój dom nigdy nie był pusty, zimny, bo zawsze była w nim mama. Nie pracowała zawodowo, była na rencie. Życie mocno ją doświadczyło. Przez wiele lat, chorowała na raka. Żyliśmy w lęku przed nawrotami choroby. Bałam się, że umrze i zostawi mnie, kiedy jeszcze byłam dzieckiem.

A stało się tak dopiero, gdy byłam 18-letnią dziewczyną. Tak jakby czekała, żeby doprowadzić mnie do pełnoletniości. Miała tylko 50 lat. Ale zanim odeszła, zdążyła dać mi tyle wiary w to, że zawsze sobie poradzę, że nawet jak akurat nie jest różowo, to być może po to, żeby coś zrozumieć. Wyciągnąć wnioski na przyszłość. Często mówiła: "Pamiętaj córeczko, w życiu nic nikomu się nie należy". Sama nieustannie hartowana przez życie, i mnie chciała na nie uodpornić. Udało się jej, bo jako dorosła osoba wiem, że warto walczyć, ale nie za wszelką cenę.

Mama to spokój, stałość. Bezpieczeństwo. To ona mnie budziła i stawiała na stole śniadanie, robiła kanapki do szkoły, a kiedy z niej wracałam, w domu był już obiad. Gdy mi się coś nie udało, dostałam dwóję, miałam kłopoty, ona zawsze to widziała. "Co się stało?" - pytała. "Chodź opowiedz mi" - zachęcała. I kiedy tylko zjadłam obiad, ona siadała na wersalce, przykrytej zielonym kocem, a ja siadałam jej na kolanach "na żabkę". Przytulałam się mocno i opowiadałam, że źle poszedł mi sprawdzian, pokłóciłam się z Basią, podarłam rękaw kurtki. Mama zawsze wszystkiego spokojnie słuchała. A potem mówiła: "Nie martw się, poradzimy sobie z tym, pomogę ci".

To wspomnienie jest najsilniejsze. Tak ja zapach niedzielnego rosołu. Mama, z pochodzenia lwowianka, nie wyobrażała sobie, że mogłoby go zabraknąć. Tak samo jak ruskich pierogów. Albo na wiosnę, kiedy wszystko zaczynało kwitnąć i dojrzewać, zupy koperkowej na świeżych jarzynach. Do tego dużo śmietany. Do dziś przechowuję w pamięci ten niezwykły smak.Ale oprócz tego, że była ciepła i opiekuńcza, była także mądra. Kiedy okazało się, że zarówno mój starszy o 4 lata brat, Mirek, jak i ja, mamy talent muzyczny, co zauważyła przedszkolanka, nie przestraszyła się wejścia w świat, do którego przecież, jako osoba niesłysząca, nie miała dostępu.

Obydwoje poszliśmy do szkoły muzycznej. On do klasy skrzypiec, ja fortepianu. Ale ona nie mogła ocenić, czy gramy czysto, równo. Na koncertach w szkole muzycznej siedziała na krześle i patrzyła na mnie. W kompletnej ciszy pewnie wyobrażała sobie, jak pięknie gram. Odtwarzała w wyobraźni dźwięki, bo słuch straciła mając 17 lat, i świat muzyki, nie był jej zupełnie obcy. Nieraz widziałam, jak siedząc na widowni, wycierała z policzków łzy. Czasem było mi przykro. Inni rodzice słyszeli, moja mama nie. Ale wiedziałam, że słucha mojej gry inaczej. Sercem. I byłam jej wdzięczna, że zmierzyła się z tym, co było dla niej niedostępne.

Nie powiedziała; "Idźcie do normalnej szkoły, bo przecież wam w niczym nie pomogę". Chciała, żebyśmy szli własną drogą. I widziała w tym dodatkowo jakieś przesłanie, jaką życiową przewrotność: "Skoro Bóg sprawił, że jestem pozbawiona słuchu, dał go w darze moim dzieciom, więc muszę to uszanować, i zrobić co w mojej mocy, by wykorzystały swój talent" - mówiła. I chociaż nie słuchała naszych palcówek, a później już pełnych, coraz poważniejszych utworów, to jednak codziennie wlewała w nas wiarę, że jesteśmy dobrzy, świetni, wiele osiągniemy. Takie wsparcie było i mnie, i bratu bardzo potrzebne, bo nie pochodziliśmy z muzycznych, profesorskich rodzin. Było nam trudniej niż innym, ale ona zawsze przy nas stała.

Bardzo się o mnie bała. Miałam stalowy nakaz przychodzenia do domu nie później niż o 22. Mieszkaliśmy na peryferiach Wrocławia. Autobus tłukł się tam pół godziny z centrum. Brak telefonów, odludzie, sprawiło, że szczególnie się nad nami trzęsła. Wtedy mnie to strasznie irytowało. Wściekałam się. Byłam nastolatką, chciałam więcej wolności. Ale zasady w domu były jasne. Samodzielnie, pod namiot na Mazury, pojechałam dopiero, kiedy skończyłam 17 lat. To i tak dość wcześnie, jak na tamte czasy. Myślę, że mama miała do mnie zaufanie. Nie zawiodłam jej nigdy.

Wybrane dla Ciebie

Kim jest tajemniczy Zorro? Skradł show Rafałowi Trzaskowskiemu na wiecu w Tarnowie

Kim jest tajemniczy Zorro? Skradł show Rafałowi Trzaskowskiemu na wiecu w Tarnowie

Dania podniesie wiek emerytalny. Będzie najwyższy w Europie

Dania podniesie wiek emerytalny. Będzie najwyższy w Europie

Wróć na i.pl Portal i.pl