Nasz dziennikarz wcielił się na jeden dzień w "klawisza". "Tu się nie wolno bać"

Piotr Rąpalski
W areszcie przy ul. Montelupich w Krakowie zjawiam się o 7.30. Miła pani w niebieskim mundurze odbiera mi telefon, laptop, spisuje z dowodu, przepuszcza przez bramkę jak na lotnisku i wydaje przepustkę. Ważna rzecz, bo bez niej nie dość, że nie wejdę, to jeszcze będę miał trudności z wyjściem...

Odprawa z dyrygentem
Idę do pokoju odpraw, połączonego z wartownią. Tu znajduje się szereg monitorów pilnujących tego, co dzieje się w więzieniu. Mój wzrok przykuwa coś przypominającego głośnik. To jednak wielkie pudło, do którego należy celować, sprawdzając broń. Często na odprawach dowódca testuje z jej obsługi wybranego strażnika. Tu też wybrańcy dmuchają w alkomat.

Szafa z naklejką "Środki ochrony indywidualnej dla strefy niebezpiecznej". W niej pałki, kamizelki nożoodporne, tarcze, hełmy. Strażnicy zaalarmowani o agresywnym więźniu lub o buncie potrafią w kilka minut pobrać sprzęt i popędzić na blok, aby opanować sytuację. Takie akcje się filmuje, a do momentu przybycia posiłków strażnik prowadzi negocjacje.

Na wartownię, za drzwiami z niewielkim okienkiem, mnie nie wpuszczą. Tam jest magazyn broni i jej depozyt dla policjantów, którzy przywożą więźniów.

Czytaj też: Daliśmy się zamknąć na Montelupich

Pojawia się dowódca zmiany. Staje za pulpitem jak dyrygent orkiestry. Za nim wchodzi sześciu funkcjonariuszy, ustawiają się w rzędach na baczność. Najpierw informacje o dniu wczorajszym. Mowa o pseudokibicu Wisły, jednym z grupy oskarżonych o zabójstwo "Człowieka", przywódcy bojówki Cracovii. Przyjechał dzień wcześniej. Dowódca zmiany nakazuje zwrócić na niego szczególną uwagę. Izolować od kibiców "Pasów". - Zobaczymy, czy będzie grał twardziela, czy współpracował - zastanawia się dowódca.

Dalej uwagi na temat "dobrze wam znanej pani", która zachowuje się agresywnie wobec funkcjonariuszy. Inny więzień sam, specjalnie, wbił sobie coś ostrego w stopę. - Nic poważnego, ale osadzony prawdopodobnie zaburzony, będzie widzenie z psychiatrą - kontynuuje dowódca.

Zapoznajemy się też ze sprawami z więzień w całej Polsce, aby czerpać doświadczenie od innych kolegów. Dowódca podaje, że ktoś ukrył w sprytny sposób telefon komórkowy w wentylacji, a inny w prowadnicy drzwi narkotyki. Prowadzący odprawę uczula jeszcze, aby jednego z osadzonych nie kontrolować wykrywaczem metali, bo ma rozrusznik serca.
Dowódca przepytuje jeszcze jednego z mundurowych ze środków przymusu bezpośredniego. Wytypowany strażnik wylicza jak z karabinu punkty ustawy. Odprawa kończy się hasłem dowódcy: "Zdrowi, zdolni, baczność, spocznij, rozejść się!".
Najpierw będę pracował z chorążym Bartoszem. Od razu pytam , o co chodzi z tym hasłem dowódcy. - Chodzi o to, żeby przystępować do pracy wypoczętym, zdrowym, zdolnym, ale też bez problemów z domu, które mogą wpływać na pracę. Kto od początku ma złe nastawienie, za dużo myśli, gdzie jest i z kim, szybko się wypali - mówi oficer.

Idziemy do pokoju inspektorów. Po drodze aż pięć zakratowanych drzwi. Chorąży jest koordynatorem oddziału penitencjarnego II z mniej więcej 350 osadzonymi. Takie oddziały są dwa. W areszcie znajduje się około 700 więźniów. W pokoju inspektorów ustala się m.in. plan spacerów, widzeń, rozmieszczenie więźniów, rozpatruje ich prośby i inne sprawy.

Do której celi?
Najtrudniejsza robota to chyba rozdzielanie więźniów po celach. Po pierwsze trzeba oddzielić tych z grup przestępczych lub skonfliktowanych, np. kiboli, "niebezpiecznych", od "petek" (pierwszy raz "na odsiadce"). Recydywistów od młodocianych, palących od niepalących. Trzeba też dobrze dobrać "grypsujących", czyli uczestniczących w podkulturze więziennej i mających posłuch wśród pozostałych, z innym więźniami. Ponadto chronić skazanych za przestępstwa na tle seksualnym, osadzonych funkcjonariuszy policji i innych służb mundurowych, tymczasowo aresztowanych. - Bez tego proces resocjalizacji nie miałby sensu - mówi chorąży. Kto jest kim, wynika z dokumentów, wiedzę tę poszerzają tzw. wychowawcy podczas rozmów z nowo przybyłymi.

Ale przecież na tych rozmowach więźniowie mogą oszukiwać. Jak więc rozpoznać "grypsującego" czy kogoś kto pod celą dostaje "łomot"? Okazuje się, że można to zrobić np. analizując kolejność odbierania posiłków przez więźniów. Ważniejsi biorą pierwsi. Zasadą jest też, że "grypsujący" nie dotknie przedmiotu, którego dotykał wcześniej strażnik. Oczywiście nie można wszystkich rozdzielić, bo areszt to nie hotel, dlatego np. stosuje się zasadę proporcji. Do celi z dwoma "grypsującymi" daje się np. czterech "niegrypsujących" i jest przeciwwaga. - Kiedyś rozpoznawało się też po tatuażach, robili sobie stopnie wojskowe. A jak ktoś "przy misce" siedzi w kącie, to możliwe, że coś się dzieje w celi - tłumaczy chorąży.

Nauka grypsery

Śniadanie już było - od 7.15 do 7.55. Obiad będzie o 12.15. Ale nie wygląda to jak na amerykańskich filmach, że Latynosi siedzą przy jednym stoliku, czarnoskórzy przy drugim, a chińska mafia przy trzecim. Tu posiłki dostaje się do cel. - Jadą "kalifaktorzy" z dwoma wózkami i wydają - opowiada chorąży.

- Kto? - pytam. "Kalifaktorzy" w slangu więziennym to więźniowie funkcyjni, tacy, którzy są zatrudniani do różnych prac. To nagroda dla tych dobrze się sprawujących - praca pozwala się oderwać od monotonii odsiadki.

No, ale skoro mojemu szefowi wymknęła się "grypsera", to proszę o krótką lekcję: fikoł - taboret, lipo - okno, szkiełko - telewizor, buzała - grzałka, strażnicy - gady, klawisze, mandżur - zestaw dla osadzonego (materac, pościel, menażki itd.).
Nagle pisk w krótkofalówce chorążego. Taki sygnał pojawia się co 30 minut. Strażnik ma 10 sekund, żeby go wyłączyć. Jeśli tego nie zrobi, podniesie się alarm na wartowni. To w razie np. ataku osadzonych lub gdyby strażnik zasłabł. Ktoś podbiegnie, sprawdzi.
Na ścianie notka dotycząca więźnia, który chciał wysadzić Sejm. Uznany za niebezpiecznego, miał być sprawdzany co dwie godziny w dzień, co jedną w nocy.Inna notka o trudnej osadzonej. W różnych więzieniach już była, wielokrotnie karana dyscyplinarnie, aż 56 razy. Siedzi za zabójstwo. Dwa razy napadła na funkcjonariuszy. Notka nakazuje, by kiedy gdzieś idzie, towarzyszyło jej zawsze dwóch strażników, kontrola osobista z dwiema funkcjonariuszkami.

Młotkiem po kratach

Idziemy do dyżurki oddziałowego. Obok niej trzy skrzynki na listy. Na te do organizacji międzynarodowych, których władzom więziennym nie wolno otwierać, na te do księdza i na prośby do władz więzienia. W dyżurce stoi akwarium z rybkami, a na ścianach grafiki, kobiece akty namalowane przez więźniów.

Na służbie starszy kapral Marcin. Idziemy sprawdzić cele. Wchodzimy do każdej kolejno. Zawsze wcześniej patrząc przez "judasza" co się dzieje w środku. Dla bezpieczeństwa. Strażnik patrzy do szafek, pod materace, drewnianym młotem opukuje kraty. Czy nie nadpiłowane.

Więźniowie stoją przy pryczach. Ziewają. Przeszukanie nie robi na nich wrażenia. - Raczej nie kryją nic. Ostatnio pół roku temu śrubokręt znalazłem - wspomina kapral. Taka kontrola zabezpieczeń odbywa się raz w tygodniu. Dokładniejsze średnio co 10 dni. Sprawdza się też, czy więźniowie nielegalnie podłączyli się do sieci elektrycznej. Ale to im i tak niewiele da, bo między godz. 9 a 13 wyłączane jest napięcie. Inaczej osadzeni mogliby zbytnio wywindować rachunki aresztu. Mogą mieć w celach czajniki, telewizory. A cel jest 158.

Każda cela ma telefon połączony z dyżurką. - Dzwonią, czasem śpiewają, robią sobie jaja - śmieje się kapral.
Dyżurny też jest ciągle kontrolowany sygnałem z krótkofalówki. Ale w nocy po cichu. Zapala się czerwona lampa na ścianie. Musi wtedy nacisnąć guzik lub powiedzieć, że czuwa, przez telefon. Taki "alarm" włącza się nie mniej niż pięć razy w ciągu nocy. Do tego dyżurki "patroluje" jeszcze dowódca. Dyżurny pracuje 12 godzin. Później tyle samo odpoczywa.

Jeden więzień właśnie jest przenoszony. Kontrola. Osadzony rozpakowuje "mandżur", torbę, w niej dekoder do TV, koc, teczka z dokumentami, woda mineralna. Na rozkaz strażnika składa wszystko z powrotem. - Gdzie jadę? - pyta kaprala. - Nie wiem, dowiesz się w dyliżansie - słyszy w odpowiedzi. Na czas kontroli osobistej wychodzę z dyżurki.

W nocy jest w niej dwóch strażników. W ciągu dnia jeden. Na oddziale jeszcze dwóch. A więźniów ze 160 do upilnowania. Strażnicy broni mieć nie mogą, najwyżej gaz. Czy się nie boją? - pytam. - Strach to jest się bać! Tu się nie wolno bać - odpowiada jeden z funkcjonariuszy.

Spacerek pod kratą
Wyprowadzamy więźniów na spacerniak. Jeden duży jest na dachu, ale idziemy na te bliżej cel. Mały pokoik ze strażnikiem w środku rozdziela dwa spacerniaki. Liczą jakieś 30 mkw. Więźniów od nieba i wolności oddziela krata zamiast sufitu. Obserwujemy ich przez okna dyżurki. Osadzeni nas nie widzą, bo okna są pokryte od ich strony folią działającą jak lustro. Dochodzą pod samą szybę.

Między mną a skazanym, nie wiem za co, jakieś 30 cm. Dwóch chodzi tam i z powrotem na środku spacerniaka. Powoli. Dwóch kolejnych krokiem Korzeniowskiego zasuwa w kółko. Na kolejnym spacerniaku piątka maszeruje po okręgu przy ścianach. Mogą też tu ćwiczyć, ale nie mogą się wieszać na kracie czy kopać w ściany. W ciągu dnia przysługuje tylko jedna godzina spaceru.
Biorąc więźniów strażnicy krzyczą "Idzie spacer!", żeby nie wypuszczać wtedy z cel innych. Mogłoby dojść do konfliktów na korytarzu lub wymiany informacji, przedmiotów.

Po drodze na jednym z oddziałów zauważam... prezydenta Tarnowa Ryszarda Ś. Wraca ze spacerniaka z dwoma kolegami spod celi. Nie wyglądają na zawadiaków. Starsi panowie.

Parapet musi lśnić

Wkręcam się do komisji sprawdzającej czystość w celach. Idziemy z pielęgniarką, dyrektorką więziennego szpitala i oddziałowym. Panie szczególną wagę przywiązują do parapetów, gdzie między oknami osadzeni trzymają jedzenie. Szczególnie, że parapety paskudzą gołębie. - Wymyć, posprzątać, przecież później to jecie - tłumaczy osadzonym w pierwszej celi pielęgniarka. - Tak trzeba. Jak wyjdą, to żonę znajdą, gdy się porządku nauczą - mówi do mnie.

Kolejna cela. - Strasznie napalone, wywietrzyć. Podłogę moglibyście też przemyć - poleca pielęgniarka.
Cela trzecia. Osadzony z kozackim wąsem wita komisję szerokim uśmiechem. - U nas pięknie jest, jak widać na załączonym obrazku - mówi niemal radośnie. I faktycznie, cela lśni. W innej pod sufitem suszą się ubrania. W niektórych celach obrazy, głównie motywy morskie, pejzaże, żaglowce, wszystko za zgodą władz aresztu. "Gołych bab" nie wolno wieszać. W większości cel więźniowie jednak nie garną się do porządków.

Osadzeni są małomówni. Dyrektorka szpitala tylko z jednym wchodzi w krótki dialog. Chudy mężczyzna w okularach, w ręku trzyma księgę "Wojny punickie". - Bez tego bym zwariował - mówi. Obok niego chłop wielki na 2 metry. Wygolony do zera, z tatuażami i groźnym wzrokiem. Ale w celi spokój. Na ścianie portret Jana Pawła II.

Żarty się trzymają
Kolejny front pracy. Trafiam do starszego sierżanta Marka, tam gdzie przyjmuje się nowych więźniów lub wypuszcza ich np. do sądu. - Jest robota, redaktorze. Trzeba przyprowadzić jednego, bo dwóch milicjantów chce go przesłuchać - mówi strażnik. - Ale milicji już nie ma! - zauważam. - Tak? Cholera, za długo tu "siedzę" - śmieje się mój nowy szef. Typ żartownisia. - 20 lat tu pracuję. Ojciec też był klawiszem. W kryminale przecież najbezpieczniej - mówi strażnik.

Na emeryturę mu się nie spieszy. Ta przysługuje już po 15 latach pracy, ale dostaje się tylko 40 proc. zarobków. Każdy rok to więcej o 2,6 proc. I tak można dociągnąć do 75 proc. pensji. A np. kapral z 3-letnim stażem zarabia na rękę ok. 2200.

- Co, mam w domu siedzieć? Ze złodziejami ciekawiej - żartuje dalej sierżant. W jego gabinecie cztery obrazy z żaglowcami, namalowane przez osadzonych. - Niektórzy już na wolności, na osiedlu mówią mi "dzień dobry" - twierdzi strażnik. Przyznaje ponadto, że czasem jak do domu wraca, to zagląda najpierw przez judasza do wewnątrz. Takie zawodowe zboczenie
Idąc po osadzonego mijamy grupę więźniów z ręcznikami na ramionach - Gdzie idziecie? - pyta sierżant. - Na basen! - odpowiadają chórem. - Czepki gdzie macie? - kontynuuje strażnik. - Następnym razem! - odpowiadają. Oczywiście więźniowie idą się kąpać. Kąpiel przysługuje raz w tygodniu.

Poszukiwany przez nas więzień zostaje doprowadzony na dyżurkę. Ma tylko teczkę z dokumentami. Zostaje przeszukany. - Wyprany i wykąpany jestem. Wczoraj byłem na mszy świętej. Wcześniej u psychiatry - chwali się. Po drodze przyznaje, że jest z afery łapówkarskiej w ośrodku ruchu drogowego w Tarnowie. Pytam wprost, czy jest winny. - Tu niewinnych nie ma, ale kłopoty mam za życzliwość, nie korupcję - odpowiada. Zostawiamy go w pokoju przesłuchań z dwoma policjantami.

Nowi na "sieczkarnik"

Zjawia się nowy więzień. Mocno pokiereszowany na twarzy. Kuleje. Pilnuje go policjant. Najpierw musimy go zaprowadzić do magazynu w podziemiach, gdzie zda telefon komórkowy. W magazynie za okienkiem uwijają się wytatuowani więźniowie. Sprzątają zdane "mandżury". Strażnik bierze telefon, policjant się żegna, bo tu jego rola się kończy. - Na ile? - pytam osadzonego. Złowrogo mierzy mnie wzrokiem. Nic dziwnego. - Dwa lata - mruczy.

Dalej trafia na tzw. "sieczkarnik". Paskudna nazwa. Tu więźniowie oczekują, aż dział ewidencji sporządzi im dokumenty w dwóch teczkach. Akta A - standardowe dane, kto, skąd i za co, wyrok, inne papiery. Akta B - profil osadzonego i jego dokonania w więzieniu.

Policjanci od przesłuchań jednego więźnia oddają, biorą jego wspólnika. Okazuje się, że więźniowie to włamywacze. Ukradli papierosy za 14 tys. zł.

Więzień skazany na dwa lata trafia do ambulatorium. Musi zostać przebadany, dostaje kartę zdrowia. Pielęgniarka pyta o zadrapania, rany, czy ma wszy, czy przywieziony z policyjnego "dołka", czy z domu lub ulicy. Po badaniu więzień trafia znów do magazynu, tam dostaje "mandżur". Później pod celę. Przejściową, na dwa-trzy dni. Tam rozmawiają z nim wychowawcy, aby go dobrze ulokować.

Pytam pielęgniarkę, czy więźniowie się sami kaleczą, by spod celi trafić do szpitala. Zaznać czegoś innego, niż zwykła odsiadka. - Jasne. Wbijają sobie gwoździe, igły, śruby, raz jeden połknął rączkę od wiadra. Udają wariatów, mało jest zdrowych. Jak 23 godziny siedzą pod celą, to niedziwne - mówi sanitariuszka.

A próbować uszkodzić się można na różne sposoby. Choćby przyborami do golenia. Te osadzeni dostają raz w miesiącu. Zdarzył się kiedyś przypadek, że więzień łyżką wydłubał sobie oko. Jest też sposób na "ubitkę" - rozwalenie sobie głowy, ale tak, żeby nie uszkodzić mózgu.

Idę wydawać obiad. Otwieramy cele, a osadzeni wychylają się z miskami. "Kalifaktorzy" ładują po cztery poężne łygi łazanek, nalewają zupę ryżową do kubków. To tzw. obiad "ogółu". Ci, którzy są na diecie, dostają zupę jarzynową i risotto. Jest też kompot, ale nie cieszy się popularnością. Kolejne cele, a ja zastanawiam się, z czym jest tajemniczy mniejszy garnek. Jeszcze nieotwarty. Z jednej cel ukazuje się w końcu obcokrajowiec, prawdopodobnie z Bliskiego Wschodu. Dostaje zieleninę z małego naczynia.
Jeszcze wizyta w szpitalu. Więźniowie śpią na łóżkach w celach. Na nowoczesnym oddziale psychiatrii też. Tu wszystko jest monitorowane. Strażnik pokazuje mi specjalny nóż z hakiem do szybkiego odcinania osób, które się powiesiły.
Mam dość. Czas kończyć służbę. Idziemy przez dziedziniec. - Czy możemy jeszcze pójść na wieżę wartowniczą? - pytam. Zgody nie ma, a bez tego "można zarobić kulkę". Na jakieś 20 metrów od muru wyznaczono linię strefy bezpieczeństwa. Przekroczenie jej bez towarzystwa dowódcy zmiany oznacza ostrzeżenie, strzał ostrzegawczy, a następnie ten, który już nam zrobi krzywdę. Bo z więzienia nie może dać się uciec. Na tym przecież głównie polega ta robota.

Areszt przy Montelupich

Jest jednym z 11 więzień należących do krakowskiego okręgu Służby Więziennej. Są one zlokalizowane na terenie Małopolski i Świętokrzyskiego. Może w nich przebywać nieco ponad 6 tysięcy osadzonych wszystkich kategorii. We wszystkich zakładach karnych i aresztach okręgu krakowskiego pełni służbę 1875 funkcjonariuszy. Z tej grupy 1630 osób ma staż poniżej 15 lat, a 1096 funkcjonariuszy posiada wykształcenie wyższe. 430 to oficerowie. W Służbie Więziennej jest kilkadziesiąt różnych stanowisk. W działach ochrony krakowskich i świętokrzyskich więzień pełni służbę 1100 funkcjonariuszy. Samych strażników i starszych strażników jest 410, a oddziałowych 553. Funkcjonariuszem może zostać osoba posiadająca m.in. obywatelstwo polskie i co najmniej średnie wykształcenie oraz odpowiednie warunki psychofizyczne, niekarana. Ponad 50 proc. funkcjonariuszy w polskiej Służby Więziennej ma wykształcenie wyższe. Więziennym wychowawcą może być tylko ten, kto posiada co najmniej tytuł magistra w określonym przepisami kierunku i specjalności.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Nasz dziennikarz wcielił się na jeden dzień w "klawisza". "Tu się nie wolno bać" - Gazeta Krakowska

Wróć na i.pl Portal i.pl