Spis treści
Dziennik elektroniczny - piekło na ziemi nauczycieli
Myśl o dzienniku elektronicznym budzi wszystkie moje najgorsze wspomnienia związane z pracą w szkole. I wcale nie dlatego, że nie zawsze miałam dostęp do komputera i musiałam sprawdzać listę obecności na małym ekranie smartfona.
W teorii miało być prościej. Rodzice mieli szybko i wygodnie otrzymywać wszystkie niezbędne informacje o postępach dziecka i życiu szkoły. W praktyce? Granice rozsądku zostały dawno przekroczone.

Zacznę od anegdoty. Trwa jedna z wielu lekcji, które prowadziłam. Lista obecności została sprawdzona. Na smartfonie, ta sala nie była wyposażona w odpowiedni sprzęt. Jeszcze zanim skończyłam wpisywać temat, w mojej skrzynce pojawiła się wiadomość. Okazuje się, że omsknął mi się palec i przez przypadek zaznaczyłam nieobecność ucznia, który jest w klasie. Mama informuje mnie o błędzie dosłownie kilka minut później. Świetnie, że jest uważna, ale czy naprawdę nie mogłabym sama skorygować pomyłki, gdybym tylko miała szansę spokojnie zajrzeć do dziennika – bez presji i bez 25 uczniów domagających się mojej uwagi?
Czasem dochodzi do kompletnie absurdalnych sytuacji. Nauczyciel powinien być w ciągłej gotowości: Dlaczego wpisała pani zagadnienia do sprawdzianu? Dlaczego ich pani nie wpisała? Dlaczego jest informacja o kartkówce? Dlaczego nie ma informacji o kartkówce?
Ustalmy jedno. Nauczyciele wpisują informacje do dziennika wtedy, kiedy mają czas. Nie po to, by rodzice natychmiast reagowali. Jeśli ktoś dodaje oceny o 22:00, to nie dlatego, że rodzic musi je zobaczyć w tym momencie, tylko dlatego, że dopiero wtedy nauczyciel ma chwilę, by się tym zająć.
Podczas lekcji nie da się jednocześnie prowadzić zajęć i odpowiadać na wiadomości od rodziców. Możemy robić jedno albo drugie. Jeśli spróbujemy robić obie rzeczy naraz – żadna nie będzie wykonana dobrze.
Przeczytaj też: Wielka afera o nic. CKE dementuje doniesienia o zmianach na egzaminie ósmoklasisty
Pozwólmy dzieciom uczyć się odpowiedzialności
Wróćmy do ocen ze sprawdzianu wpisanych w nocy. Rano, a czasem jeszcze przed świtem, pojawia się wiadomość: Co Krysia lub Franek zrobili źle? Skąd ta ocena? Ile punktów zabrakło? Kiedy poprawa? I jasne, nie ma w tym nic złego – rodzic się interesuje. To dobrze. Ale… czy przypadkiem nie odbieramy dzieciom odpowiedzialności za ich własną naukę?
Przecież nauczyciel na te wszystkie pytania odpowie – podczas omawiania sprawdzianów w klasie, razem z uczniami. Może więc warto byłoby najpierw porozmawiać z dzieckiem? Spróbować dowiedzieć się od niego, jak mu poszło, co było trudne, co poszło nie tak? Dopiero później – jeśli nadal są wątpliwości – zwrócić się do nauczyciela.
W przeciwnym razie dzieci nie mają potrzeby zapamiętywania tego, co mówi nauczyciel. Nie słuchają wskazówek, bo wiedzą, że rodzic i tak wszystkiego się dowie. Skoro ktoś inny za nich pyta, to po co się wysilać?
Zanim skorzystasz z dziennika, opanuj emocje
Ten problem dotyczy i nauczycieli, i rodziców: emocje, które wyrzucane są w dzienniku elektronicznym. Nie jeden raz widziałam bardzo emocjonalne wiadomości nauczycieli do rodziców na temat wydarzeń szkolnych. W szkole zdarzają się różne sytuacje, czasami uczniowie potrafią naprawdę narozrabiać i wzbudzić ogromną złość w nauczycielach, jednak zanim naciśniemy "wyślij" powinniśmy wziąć parę oddechów i poczekać, aż emocje opadną. Taka wiadomość nie przysłuży się nikomu, co czasami możemy obserwować, gdy rodzice udostępniają w sieci wiadomości, które otrzymali od nauczycieli.
Podobnie działa to w drugą stronę - zanim zechcemy zrównać nauczyciela z ziemią, odetchnijmy i wróćmy do tematu po opadnięciu emocji.
Jedną rzeczą, o której zapominamy podczas kontaktu przez dziennik elektroniczny jest to, że po drugiej stronie jest człowiek, który ma prawdziwe uczucia, nie robot. Brakuje nam zrozumienia dla obu stron. Zarówno dla rodziców, którzy mają prawo mieć gorszy czas, borykać się z problemami, być zmęczonymi, jak i dla nauczycieli, którzy są takimi samymi ludźmi.
Wirtualna smyczka
O wpływ dzienników elektronicznych na uczniów zapytałam psycholożkę dr Beatę Rajbę.
– Pomimo ze wirtualny dziennik to wspaniałe narzędzie usprawniające komunikację na linii nauczyciel-rodzic-dziecko, nasze dzieci, a już szczególnie nastolatkowie niestety go raczej nie lubią. Nic dziwnego, lepsza komunikacja nauczycieli z rodzicami oznacza też lepszą kontrolę – natychmiast wiemy, kiedy nasze dziecko poszło na wagary, dostało jedynkę, zapomniało stroju na WF czy zbroiło coś, co wymagało interwencji wychowawcy. Niechęć ta nie wynika tylko ze strachu przed konsekwencjami i reakcją rodzica, ale też z samego faktu bycia kontrolowanym, bo szczególnie w okresie nastoletnim bardzo nasila się potrzeba niezależności – wyjaśniła Strefie Edukacji dr Beata Rajba.
Wirtualne dzienniki zmieniły sposób, w jaki rodzice sprawują pieczę nad edukacją swoich dzieci. Dawniej to uczeń musiał samodzielnie mierzyć się z konsekwencjami swoich błędów, tłumaczyć się z gorszych ocen czy nieprzygotowania do lekcji. Dziś rodzic może zareagować natychmiast, nie dając dziecku szansy na samodzielne wyciąganie wniosków. Ta „wirtualna smyczka” może jednak nie tylko ograniczać poczucie autonomii ucznia, ale i osłabiać jego umiejętność radzenia sobie z trudnościami.
– Rodzice, w przeciwieństwie do dzieci, doceniają zazwyczaj tę możliwość szybkiego kontaktu i sprawdzenia, czy wszystko jest w porządku, a także liczne materiały i ciekawe artykuły, które oferują dzienniki - dodaje psycholożka. Jednocześnie wirtualny dziennik, przy całej swojej wygodzie, stanowi też czasem obciążenie psychiczne dla nauczycieli. Jeśli nie odnajdą oni zdrowego balansu miedzy praca a życiem prywatnym, mogą mieć tendencję do bycia cały czas zalogowanym, odpowiadania na maile i załatwiania spraw szkolnych również w godzinach wolnych od pracy. Dlatego tak ważna jest profilaktyka wypalenia zawodowego, wylogowywanie się z wirtualnego dziennika, gdy przychodzi pora na wypoczynek – podkreśla.
Ciągła dostępność, oczekiwanie natychmiastowych odpowiedzi i presja komunikacyjna mogą prowadzić do przeciążenia zarówno nauczycieli, jak i rodziców. Kluczowe wydaje się więc zachowanie zdrowych granic – i pozwolenie uczniom na większą samodzielność w zarządzaniu swoją edukacją.
Dr Beata Rajba, psycholożka, filolożka, terapeutka EMDR, dyrektorka Instytutu Psychologii Wyższej Szkoły Kształcenia Zawodowego we Wrocławiu.
Rozwaga - klucz dla rodziców i nauczycieli
Rodzice, z którymi rozmawiałam są zadowoleni z istnienia dzienników elektronicznych. Otrzymałam takie odpowiedzi:
– Zaglądam, bo mam włączone powiadomienia na telefonie i to jest bardzo przydatne. Moje dziecko chodzi do 3 klasy i często zapomina mi powiedzieć o klasówce lub wycieczce. Szybki i łatwy dostęp do kontaktu z nauczycielem. W komputerze nie używam - wyjaśniła jedna z mam.
– Ułatwia komunikację, jestem ze wszystkim na bieżąco, choć staram się udawać, że nie wiem wszystkiego, żeby dzieci miały co opowiedzieć po szkole i same pamiętały np. o pracach domowych (dla chętnych oczywiście)- mówi pani Katarzyna.
– Moim zdaniem e-dziennik to duża wygoda dla każdego. Kwestia kontroli i zaufania to sprawy odrębne, do ustalenia w domu. Jest to narzędzie, jak każde inne, które przede wszystkim usprawnia komunikację. Jako mama chcę mieć szybki dostęp do ocen, terminów, planu lekcji. E-dziennik ułatwia też komunikacje z nauczycielami. Trudno mi doszukać się wad. Znam rodziców, którzy zaglądają na e-dziennika kilka razy dziennie, znam takich, którym nauczyciele przypominali o założeniu konta jeszcze w grudniu. Ja korzystam według potrzeb: np. kiedy chcę się upewnić o której dziecko kończy lekcje, a nie mam pod ręką planu, odpisuję na wiadomości od wychowawcy, zaglądam do ocen rzadko - raz na tydzień lub dwa, bo po prostu dzieci opowiadają co się dzieje na bieżąco - powiedziała nam pani Barbara, matka dwójki nastolatków.
– Moja licealistka chętnie korzysta z e-dziennika, nauczyciele w jej szkole wpisują tematy lekcji, terminy i tematy sprawdzianów, więc jeśli czegoś nie zanotuje lub gdy nie ma jej w szkole, jeszcze zanim skontaktuje się z kimś z klasy, wie, jakie tematy musi nadrobić. Nie rozumiem argumentu, że rodzice mają nadmierną kontrolę. W czasach przed "e-dziennikiem" mieli takie samo prawo zajrzeć do ocen, sprawdzić dziecku zeszyty, aby zobaczyć co było przerabiane lub skonsultować się z nauczycielem w jakiejś sprawie. Jedni rodzice wiedzieli więcej, inni mniej. E-dziennik to tylko zmiana formy, w jakim zakresie z tego narzędzia korzystamy jest sprawą indywidualną i dowolną - przedstawia swoje stanowisko pan Łukasz, tata licealistki. Myślę, że w edukacji jest dużo więcej ważnych kwestii wymagających zaangażowania nauczycieli i rodziców np. forma nauczania, relacje uczniów z nauczycielami, problemy związane ze zdrowiem psychicznym dzieci, perspektywy dla uczniów po szkole w jej obecnej formie, niż dyskusja nad tematem zasadności e-dzienników.
W sieci wrze
Temat dzienników elektronicznych jest podejmowany w sieci dość często. Ostatnio wypowiedziała się na ten temat Gabriela Olszowska, małopolska kurator oświaty.
Pogubiliśmy się. Coś poszło nie tak. Już jako dorośli wpadliśmy w wielką rewolucję cyfrową i nikt nas nie nauczył, jak sobie z nią radzić. Rodzice, którzy natychmiast reagują na oceny swoich dzieci, nie są przecież źli, czasem cierpią, bo muszą natychmiast wiedzieć, co się stało. Chcą dobrze, ale dobrze nie wychodzi - czytamy słowa kuratorki w Gazecie Wyborczej.
Nauczyciele i rodzice wypowiedzieli się na ten temat na Facebooku:
- Nie ma to jak wiadomości od wychowawcy w nd o 20.00 !! Że coś się dzieje w pn 😜😁 w szkole u mojego młodszego syna bardzo częsty przypadek, albo brak jakiejkolwiek odpowiedzi od wychowawcy !!!
- Niestety to prawda. Nie tylko w SP ale w liceach też sie zdarzają tacy nadgorliwi rodzice
- A co z nauczycielami co mają manie wpisywania spr czy kartkówek w weekendy 😹 . I innych powieści rożnej treści . Nie zwalajcie wszystkiego na rodziców .
- Bardzo się cieszę, ze w Niemczech, gdzie mieszkamy, nie ma dzienników elektronicznych. Jest platforma gdzie są wpisane wszystkie aktywności, gdzie można usprawiedliwić dziecko z nieobecności, sprawdzić plan zajęć czy zbliżające się sprawdziany lub skomunikować się z nauczycielem. Ale nie ma żadnych ocen. O ocenach rodzic dowiaduje się 2x w semestrze 😎 gdzie dziecko przynosi do domu wydruk, który rodzic musi podpisać. W razie zagrożeń szkoła kontaktuje się z rodzicem wcześniej.
- Można wprowadzić system opóźnień, czyli informacje u rodzica pojawiają się kilka godzin później (max 1. doba). Względem informacji u ucznia. Wtedy uczeń ma szansę. A kolejną kwestią jest nadanie pewnej podmiotowości uczniom, ale to temat rzeka.
- Teraz rodzice kontrolują wszystko, przez dziennik czy są w szkole a przez telefon, gdzie są. Dziecko nie ma żadnej prywatności, swobody i odpowiedzialności. To rodziców trzeba wysłać na terapię.
- Brawo! Wreszcie! Może niech dziennik zostanie tylko dla nauczyciela...
- Racja, to zaczyna przypominać jakiś cyrk. Ledwo zdążę sprawdzić listę do końca, a już mam pytanie, dlaczego uczeń ma zaznaczone spóźnienie jak z domu wyszedł na czas? Najlepiej jeszcze zostawić w tym momencie prowadzenie lekcji i odpowiedzieć na wiadomość
- Można by poprawić oprogramowanie e-dziennika aby opóźniał wyświetlanie/powiadomienia.
Wygląda na to, że kluczem, który rozwiąże problem z dziennikami elektronicznymi jest zastosowanie umiaru. Jednak skoro do tej pory tego nie umieliśmy, czy kiedyś będziemy potrafili się do tego zastosować? Być może zmiana w oprogramowaniu dzienników elektronicznych przyniosłaby pozytywny skutek? Rodzice nie otrzymywaliby zbyt wcześnie informacji od nauczycieli i nie czuliby się w obowiązku, by na takie wpisy odpowiadać. Technicznie rzecz nie wydaje się taka trudna. Dlaczego więc nikt jeszcze jej nie zastosował?
Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź Strefę Edukacji codziennie. Obserwuj StrefaEdukacji.pl!