Ogień przychodzi po cichu. Historia pożaru we wsi Posielanie

Materiał informacyjny LINK4
W pożarze we wsi Posielanie spłonął budynek gospodarczy. Dzięki błyskawicznej reakcji ubezpieczyciela dziś na miejscu dawnej konstrukcji stoi nowy.
W pożarze we wsi Posielanie spłonął budynek gospodarczy. Dzięki błyskawicznej reakcji ubezpieczyciela dziś na miejscu dawnej konstrukcji stoi nowy. LINK4
Nieszczęście nigdy nie czeka na dobry moment. Przychodzi nagle, bez uprzedzenia. Tak właśnie zaczęła się dramatyczna historia pożaru w gospodarstwie rodziny z Podlasia. Wystarczyło kilka minut, by państwo Pietrulińscy odczuli siłę groźnego żywiołu. Inni, po takich dramatach, zadają sobie pytania: Co można było zrobić? Jak się przed tym uchronić? Oni — wiedzą. Mieli tarczę, która pomogła im walczyć z przeciwnościami losu.

Zbigniew Pietruliński, sołtys wsi Posielanie w gminie Augustów i pracownik firmy zajmującej się produkcją jachtów, spędzał wieczór na podwórku razem z rodziną. Letnia noc była bardzo ciepła. W oddali słychać było świerszcze i rechotanie żab. Nikt nie przeczuwał, że za kilka minut ogień sięgnie dobytku gospodarzy — i że syn, strażak ochotnik, będzie ratował nie cudze, a własne podwórko.

Od czego zaczął się pożar?

— Było już po pierwszej w nocy. Żona wstała napić się wody. Spojrzała przez okno i zobaczyła łunę — jakby drzewo się zaświeciło — wspomina pan Zbigniew. — Sekundę później usłyszeliśmy krzyk szwagierki: „Pali się!”. To piorun uderzył wprost w drzewo na podwórku, bez grzmotu, w całkowitej ciszy.

Zbigniew Pietruliński wybiegł z domu razem z synem Szymonem — strażakiem ochotnikiem z OSP. Młody mężczyzna opanował emocje i zareagował natychmiast: wezwał służby, przestawił samochody, odgrodził teren. 

Ojciec — w szoku — próbował ustalić, co się dzieje.

— Palił się nasz budynek gospodarczy. Z blachą na dachu i wszystkim, co w środku — opowiada pan Zbigniew. — A z tyłu... z tyłu stał słup ognia. Wysoki, na jakieś osiem metrów!

Ogień w budynku gospodarczym

Gospodarz wspomina, że słup ognia rósł jak drzewo, a jego żółto-pomarańczowe języki rozgałęziały się na górze jak korona. Takiego widoku się nie zapomina.

W środku wszystko już płonęło. Krokwie, łaty, poddasze. Blacha nagrzała się do ogromnej temperatury, szyby w oknach z hukiem pękały jedna po drugiej.

Nie dało się podejść bliżej niż na 15 metrów. Gorąc topił elewacje na sąsiednich budynkach. Rynny były miękkie jak wosk.

– Gdyby ogień sięgnął dachu naszego domu, który stoi tuż obok, nie dałoby się go już zatrzymać – mówi pan Zbigniew. – Trzeba by było zrywać pokrycie i lać wodę od góry. A wtedy dom byłby całkowicie zniszczony. Nie do zamieszkania.

Właściciel próbował coś ratować. Udało się wyprowadzić przyczepkę.

– A co z resztą sprzętów? – wkrętarka, szlifierka? Ryzykować życie? Nie warto.

Po wszystkim, kiedy ostatnie wozy strażackie zniknęły za zakrętem i w powietrzu został tylko dym, rodzina została na podwórku. W ciszy patrzyli na zgliszcza i  na to, co kiedyś było budynkiem.

Szymon Pietruliński, syn właściciela, do dziś nie może mówić o tym ze spokojem, wciąż ma przed oczami te dramatyczne chwile. Jako strażak ratownik wie, jak groźna była sytuacja.

O pożarze trudno zapomnieć. Dobrze mieć jednak ubezpieczenie, dzięki któremu konsekwencje będą nieco mniej bolesne.
O pożarze trudno zapomnieć. Dobrze mieć jednak ubezpieczenie, dzięki któremu konsekwencje będą nieco mniej bolesne. fot. LINK4

– Wystarczyło pięć minut. Od małej iskry do ognia, który pochłonął wszystko. Nasz dom i dwa budynki członków naszej rodziny stoją blisko siebie, było ogromne ryzyko, że ogień się przeniesie. Na szczęście strażacy przyjechali w ciągu dziesięciu minut. Łącznie sześć wozów.

To nie była zwykła akcja. Nikt nie zostawił garnka na kuchence. Nikt nie zgubił niedopałka. To nieprzewidywalna siła natury – piorun, cichy jak zjawa. Spadł z nieba i objawił się w całej swojej brutalnej, niszczycielskiej sile. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Nikt nie został ranny. Ale straty materialne były dotkliwe. Bardziej, niż ktokolwiek się spodziewał.

Pomoc ubezpieczyciela

Następnego dnia pan Zbigniew zgłosił zdarzenie. Od 15 lat miał polisę w LINK4. Nigdy wcześniej nie korzystał z odszkodowania. Nie wiedział, czego się spodziewać.

— Wszystko poszło błyskawicznie — mówi. — Zadzwoniłem do mojego agenta. Likwidator przyjechał, zrobił zdjęcia, spisał notatki. Nie musiałem przedstawiać żadnych dodatkowych dokumentów.

Wkrótce przyszła informacja od ubezpieczyciela: „Szkoda została uznana”. Wycena? Rzetelna. Po dwóch tygodniach pieniądze były na koncie. A dziś na miejscu dawnej konstrukcji stoi bezpieczny blaszany budynek gospodarczy.

emisja bez ograniczeń wiekowych

Płomień zostaje w pamięci

Dziś nie ma już ognia. Nie ma też spalonego budynku. Zostało tylko zdjęcie — zrobione sześć kilometrów dalej, w Jabłońskich — na którym widać słup ognia unoszący się nad wsią. Ale to nie fotografia zostaje w pamięci. Zostaje tamten widok: ognia, który biegnie po twoim dachu. I ta bezradność, która ogarnia cię, kiedy wiesz, że niczego nie uratujesz.

Dlaczego warto się ubezpieczyć?

– Skutki nieszczęśliwego zdarzenia, takiego jak pożar, mogą być dotkliwe. Często tracimy miejsce do życia, które chcemy jak najszybciej odbudować. Nie ma chwili do stracenia, dlatego niezwłocznie kontaktujemy się z klientem i oferujemy mu pomoc. Może ona polegać na zorganizowaniu lokalu zastępczego i pokryciu kosztów jego wynajmu. Dodatkowo możemy zaproponować zaliczkę, czyli kwotę, która pozwoli zabezpieczyć mienie po szkodzie oraz kupić najbardziej potrzebne rzeczy. Bardzo ważne jest, by proces likwidacji szkody zakończył się jak najszybciej wypłatą świadczenia, co pozwoli klientowi odbudować dom – mówi Agnieszka Mac, kierownik Zespołu Merytorycznej Likwidacji Szkód LINK4.

Wideo
Wróć na i.pl Portal i.pl