Pan Zbigniew: "zostałem uznany za zmarłego". Dlaczego doszło do pomyłki? Śledczy wyjaśniają

Bartosz Dybała
Bartosz Dybała
Krakowscy śledczy wyjaśniają, jak doszło do pomyłki
Krakowscy śledczy wyjaśniają, jak doszło do pomyłki pexels
- Wypisano mi akt zgonu. Zostałem uznany za zmarłego - mówi nam Zbigniew Alencynowicz. Jego rodzina otrzymała informację, że mężczyzna zmarł. Wcześniej miał trafić do jednego z krakowskich szpitali, gdzie był reanimowany. Życia pacjenta nie udało się uratować. Później okazało się, że zwłoki należą jednak do kogoś innego. Mało brakowało, a doszło by do ich skremowania. Kto popełnił błąd? Dlaczego pomylono tożsamość denata? - W komisariacie Policji 4 w Krakowie prowadzone jest postępowanie, które ma wyjaśnić m.in. okoliczności błędnej identyfikacji mężczyzny. Akta sprawy zostały przekazane do prokuratury - mówią nam krakowscy śledczy. Jako pierwsza sprawę nagłośniła telewizja Polsat.

"Dowiedziała się, że jej jedyny syn nie żyje"

Dramatyczną historię opowiada nam Dorota Mulawka z Jeleniej Góry, siostra pana Zbigniewa, który w niewyjaśnionych do dzisiaj okolicznościach został uznany za zmarłego. Przebieg wydarzeń ustalają obecnie krakowscy śledczy.

- Mój brat pracował w Niemczech, ostatnio wrócił do Krakowa, ma tam serdecznego przyjaciela, u którego zawsze znajduje dach nad głową. Perypetie, z których Zbyszek nawet nie zdawał sobie sprawy, rozpoczęły się 24 listopada - opowiada pani Dorota.

Z relacji kobiety wynika, że tego dnia do jej matki przyszła pracownica Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Jeleniej Górze - z tragiczną informacją: pani syn nie żyje. O rzekomej śmierci brata tego samego dnia dowiedziała się pani Dorota. Była załamana.

- Dla mojej matki to też była traumatyczna wiadomość. Dowiedziała się, że jej jedyny syn nie żyje. Nie taka powinna być kolei rzeczy. Dzieci nie powinny odchodzić przed rodzicami - opowiada pani Dorota.

Do kobiety docierały kolejne informacje. Dowiedziała się, że jej brat trafił do jednego z krakowskich szpitali w stanie wychłodzenia. Niestety jego życia nie udało się uratować.

- Z informacji, które do nas napływały, wynikało, że mój brat miał COVID-19, dlatego nawet nie mogliśmy go zidentyfikować. Pewnie gdyby była taka możliwość, serii kolejnych zdarzeń można by uniknąć. Stało się inaczej - mówi kobieta.

Otrzymała wiadomość, że brat został zidentyfikowany przez policję. - Był notowany za drobne wykroczenia, zatem uznaliśmy, że policjanci musieli stwierdzić jego tożsamość na podstawie danych ze swojej bazy, np. po odciskach palców. Cóż: pogodziliśmy się z informacją o jego śmierci i zaczęliśmy załatwiać formalności, związane z pogrzebem - dodaje.

W pierwszej kolejności trzeba było sprowadzić ciało Zbigniewa do Jeleniej Góry, gdzie odbyłby się pogrzeb.

- Otrzymaliśmy akt zgonu, ustaliliśmy termin kremacji i pogrzebu. Czekaliśmy - dodaje kobieta. Do kremacji miało dojść 28 listopada. Dzień wcześniej pani Dorota skontaktowała się z córką pana Andrzeja: to przyjaciel Zbigniewa z Krakowa, u którego często się zatrzymywał. Chciała ich poinformować, że Zbyszek nie żyje.

- Zadzwoniła do mnie córka. No i do mnie mówi: tato, wiesz, że Zbyszek nie żyje? Ja mówię: jak nie żyje, jak siedzi koło mnie? Co ty gadasz? No i dałem mu telefon - relacjonował Polsatowi pan Andrzej (to właśnie dziennikarze tej telewizji jako pierwsi nagłośnili sprawę).

Jeszcze tego samego dnia wiadomość, że pan Zbigniew jednak żyje, otrzymała pani Dorota. - Przeżyłam szok, podobny do tego, gdy powiedziano mi, że brat nie żyje - wspomina.

Ciało mężczyzny, który miał być moim bratem, zostało odesłane do Krakowa

Teraz rodzina mężczyzny chce się dowiedzieć, dlaczego doszło do mylnego zidentyfikowania pana Zbigniewa jako zmarłego.

- Dopiero wtedy sprawa będzie dla nas skończona. Bo perypetie trwają dalej. Gdy tylko dowiedziałam się, że brat żyje, zadzwoniłam do zakładu pogrzebowego. Zapytałam, czy już doszło do kremacji. Na szczęście nie. Ciało mężczyzny, który miał być moim bratem, zostało odesłane do Krakowa. Natomiast brat ma teraz same problemy. Akt zgonu został bowiem wystawiony. Zatem w dokumentach Zbyszek nie istnieje, nie może załatwić żadnych formalności, bo w papierach nie żyje - dodaje na koniec pani Dorota.

Rozmawiamy z panem Zbigniewem. Nie ukrywa, że popełnił w życiu trochę błędów, zdarza mu się żyć na ulicy, nieraz wystawiano mu mandaty, np. za picie alkoholu w miejscu publicznym. Zapewnia jednak, że stara się podejmować różnych prac. Jeździł na dorożkach, pracował też w stajni. W listopadzie miał wrócić do Niemiec, do pracy, ale sytuacja związana z błędną identyfikacją wstrzymała wyjazd.

W jaki sposób dowiedział się o całej sytuacji? - Byłem u mojego przyjaciela. Dostał telefon od swojej córki z informacją o mojej śmierci. Przyjaciel mówi, że jak to Zbyszek nie żyje, jak żyje, jest koło mnie. Dał mi do telefonu swoją córkę, która powiedziała: siostra twoja dzwoniła, mówi, że do Jeleniej Góry zostały sprowadzone twoje zwłoki. Myślałem, że to jakiś żart - wspomina mężczyzna.

Ostatnio w Polsce zjawił się jego znajomy, który miał zabrać pana Zbigniewa do Niemiec. - Ale nie udało się wyjechać. Wystawiono mi akt zgonu. Tożsamość mam, ale nie mam peselu, gdybym wyjechał, możliwe, że zostałbym z powrotem deportowany do Polski. W dokumentach widnieję jako osoba zmarła. Nie mogę nic załatwić. Nie wiem, co będzie dalej - opowiada nam mężczyzna.

Zapewnia nas, że szpital, w którym miał rzekomo umrzeć, ma dopełnić wszelkich starań, aby pomóc panu Zbigniewowi w powrocie do normalności. - Byłem tam na komisji. Usłyszałem takie zapewnienia - dodaje mężczyzna.

O mężczyźnie, który w nocy 23 listopada trafił wychłodzony do jednego z krakowskich szpitali, wiadomo niewiele. Pewne jest już, że to jednak nie pan Zbigniew. Natomiast w kieszeni jego kurtki - co potwierdza nam pani Dorota - znaleziono mandat karny, który miał być wystawiony na nazwisko właśnie Zbigniewa Alencynowicza. Do szpitala została wezwana policja.

- W czasie interwencji policjantów w szpitalu mężczyzna był reanimowany. Personel medyczny poprosił przybyłą na miejsce policjantkę o potwierdzenie danych mężczyzny, jednocześnie okazując blankiet mandatu, który osoba ta posiadała przy sobie. Dane z mandatu zostały wprowadzone do bazy danych, po czym wyświetliło się zdjęcie mężczyzny. Policjantka zwracała uwagę personelowi medycznemu, że według niej osoba wpisana na mandacie to nie ta sama osoba, która była w szpitalu - twierdzi w rozmowie z "Gazetą Krakowską" mł. asp. Piotr Szpiech, rzecznik prasowy Komendy Miejskiej Policji w Krakowie.

Patrol opuścił szpital, przy czym mężczyzna w chwili zakończenia interwencji jeszcze żył. - Po zakończonej interwencji policjanci zrobili zapis w notatnikach służbowych, z których jasno wynika, że nie potwierdzili jego danych. Policja nie była już informowana o zgonie mężczyzny i nie była też proszona o potwierdzenie danych osoby zmarłej, w związku z tym nie prowadziła procedury identyfikacji tej osoby. Krakowscy policjanci nie informowali bliskich o zgonie mężczyzny, co więcej, nie wiedzieli, że mężczyzna zmarł - dodaje Szpiech.

W komisariacie Policji 4 w Krakowie prowadzone jest postępowanie, które ma wyjaśnić m.in. okoliczności błędnej identyfikacji mężczyzny. Akta sprawy zostały przekazane do prokuratury.

Ze strony szpitala podjęto wszystkie możliwe czynności

Skąd mandat pana Zbigniewa w kieszeni kurtki denata? Alencynowicz twierdzi w rozmowie z nami, że przebywał w środowisku krakowskich bezdomnych, a część mandatów, które otrzymywał, po prostu wyrzucał. Możliwe, że mężczyzna, który zmarł w krakowskim szpitalu, to również bezdomny, który wszedł w posiadanie mandatu przez przypadek. Jak było naprawdę, zapewne wyjaśni to prokuratorskie postępowanie.

Skontaktowaliśmy się również ze szpitalem, aby przedstawił swoją wersję wydarzeń. Czekamy na odpowiedzi na nasze pytania. Dla Polsatu placówka wydała następujące oświadczenie: "Ze strony szpitala podjęto wszystkie możliwe czynności oraz dochowano wszelkich przewidzianych prawem procedur, aby ustalić tożsamość pacjenta. Personel SOR wystawił kartę zgonu w oparciu o tożsamość ustaloną w toku czynności przeprowadzonych przez funkcjonariusza policji wezwanego w tym celu i znajdującego się na terenie szpitala".

- Najbardziej zastanawiający w tej sytuacji jest fakt, że nie ma żadnego protokołu z identyfikacji mężczyzny, który trafił do szpitala. Ktoś popełnił ewidentny błąd, który nie powinien mieć miejsca. To są zbyt poważne sprawy, żeby móc pozwolić sobie na takie potknięcia - mówi nam Jan Kasia, dziennikarz Interwencji, autor reportażu o panu Zbigniewie.

Unieważnienia aktu zgonu może dokonać jedynie sąd.

FLESZ - Płaca minimalna pójdzie w górę

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Pan Zbigniew: "zostałem uznany za zmarłego". Dlaczego doszło do pomyłki? Śledczy wyjaśniają - Gazeta Krakowska

Wróć na i.pl Portal i.pl