Swoją działalność zaczął Andrzej K. zaczął w 2008 roku. Bardzo szybko zainteresowała się nią prokuratura – zawiadomiona przez jednego z klientów. Ale aż do 2012 roku „przedsiębiorca” nie niepokojony przez nikogo brał od ludzi pieniądze. Oferując ich zwrot z wysokimi zyskami. Znacznie większymi niż na bankowej lokacie. Firmę założył w Anglii. Przekonywał swoich klientów, że ma wieloletnie doświadczenie i 88 milionów funtów kapitału. To miała być gwarancja, że klienci przekazują swoje oszczędności wiarygodnej i bogatej firmie. W rzeczywistości nie było żadnych 88 milionów funtów. Ten „kapitał” był tylko „na papierze”.
Finroyal przekonywał, że pieniądze klientów są ubezpieczone. To też było kłamstwo – przekonuje oskarżenie. Tak jak opowieści o inwestowaniu pieniędzy klientów w zyskowne przedsięwzięcia. Były jakieś próby inwestowania, ale żadna z nich nie przyniosła zysku.
Dopiero w 2012 roku wyszło na jaw, że Finroyal to nie żadna wielka firma inwestycyjna o globalnym zasięgu. Prawdę ujawnili dziennikarze TVN. Po ich materiale zaczęła się panika wśród klientów. Wielu z nich – usłyszeliśmy dziś w końcowych przemówieniach oskarżenia – wpłacało oszczędności całego życia. Pani Anna – występująca jako posiłkowy oskarżyciel – wpłaciła pół miliona złotych. Pieniądze pochodzące ze sprzedaży posiadłości, która dla jej rodziny miała wartość sentymentalną. Bo była w niej od pokoleń. Adwokaci, reprezentujący oskarżycieli posiłkowych – zwracali uwagę na przypadki śmierci oszukanych klientów firmy.
ZOBACZ TAKŻE:
Obiecywał wielkie zyski, zrobił przekręt na 100 mln
Szef firmy Amber Gold Marcin P. zeznawał jako świadek na procesie we Wrocławiu. opowiadał o spotkaniach i rozmowach z szefem Finroyala. Zanim doszło do spotkania – mówił – departament bezpieczeństwa Amber Gold szukał specjalnych urządzeń do zagłuszania ewentualnego podsłuchu. Miały być zamontowane w pokoju przeznaczonym na miejsce spotkania obu panów. Szef Amber Gold pamięta dziś, że Andrzej K. opowiadał coś o tym, że ma „dostęp do służb specjalnych”. - Ale to chyba nie ma związku ze sprawą – skwitował świadek. Kontakty zaczęły się – relacjonował - od biznesowych rozmów o współpracy. Wreszcie w czasie któregoś z kolejnych spotkań kontrolujący firmę Finroyal biznesmen powiedział, że ma nóż na gardle. Pilnie potrzebuje 10 – 12 mln zł bo nie ma na spłatę zobowiązań.
Najwyższa możliwa kara, jaka grozi Andrzejowi K. to trzynaście lat więzienia i pięć milinów grzywny. Oskarżenie zażądało więc prawie najsurowszej kary. Dodatkowo oskarżony miałby być zobowiązany do zwrotu wyłudzonych pieniędzy.
Ława oskarżonych była pusta. Nie było żadnego obrońcy. - Andrzej K. był tylko na kilku rozprawach – zauważył jeden z pełnomocników pokrzywdzonych. - To manifestowanie pogardy dla wymiaru sprawiedliwości – dodał. Warto przypomnieć, że akt oskarżenia trafił do wrocławskiego sądu w 2015 roku. Było w tym czasie przeszło 90 rozpraw. Prokuratura chce by sąd aresztował mężczyznę gdyby uznał argumenty, że doszło do oszustwa i wydał wyrok taki, o jaki wnioskowano.
ZOBACZ TEŻ: