Bohaterem Szwecji w ostatnich dniach jest Robin Quaison. 26 grudnia napastnik Al-Ettifaq w meczu ligi saudyjskiej źle stanął. Noga wylądowała w gipsie i piłkarz został przewieziony na wózku inwalidzkim do samolotu, który zabrał go do Szwecji na rehabilitację. Mimo że nie wrócił do regularnej gry, selekcjoner Janne Andersson powołał go na baraże o udział w mistrzostwach świata. Przeciwko Czechom wszedł na boisko w 62. min. W dogrywce, w 110. min, strzelił zwycięskiego gola.
- Cenię jego piłkarskie cechy - chwalił napastnika asystent selekcjonera Peter Wettergen. - Jestem niesamowicie szczęśliwy, że to właśnie on mógł przesądzić o losach meczu. Zdobył decydującą bramkę także przeciwko Rumunii w eliminacjach Euro 2020, która dała nam awans.
Przy tym ostatnim goli asystę zaliczył Alexander Isak, przyjaciel Quaisona poza boiskiem. - Tak, absolutnie! Jeden może liczyć na drugiego, nie tylko na boisku - przekonywał napastnik Realu Sociedad, który docenił także udział pomocnika Lecha Poznań w bramkowej sytuacji.
O ile nastroje w kadrze są dobre, o tyle media ich nie podzielają. Także jeśli chodzi o ofensywę. Zwracały uwagę, że choć reprezentacja ma w ataku młodych graczy, którzy uznawani są za jedne z największych talentów w Europie, to przeciwko Czechom nie udowodnili, że zasługują na zaufanie. Pierwszy celny strzał zespół Andersona oddał dopiero w 75. min.
Z kolei dziennikarz „Aftonbladet” Simon Bank niemal kpił: „Jedziemy na finał do Chorzowa, gdzie zagramy przeciwko Robertowi Lewandowskiemu, który jest w świetnej formie i 54 tys. polskich kibiców. Co mamy po swojej stronie? Pierra Bengtssona i Jespera Karlstroema oraz środkowego obrońcę nieogranego na prawej stronie”.
Polska = Lewandowski
Reprezentacja Polski nosi w Szwecji imię Lewandowskiego. Reszta zespołu oceniania jest jako solidna. Niepokój mediów przede wszystkim spowodowany jest niespodziewaną i rozczarowującą grą drużyny Anderssona z Czechami. Wyglądała ona inaczej niż przyzwyczaiła w ostatnich latach. Wolne konstruowanie akcji, atak pozycyjny i wysoki pressing w pierwszym kwadransie, co sprawiło, że miejscowi przecierali oczy ze zdziwienia. Co prawda Szwedom daleko do europejskiej czołówki, ale zwykle grała szybko, z pierwszej piłki i uważne w defensywie. Zwłaszcza u siebie, bo na wyjazdach gra zdecydowanie gorzej i w ostatnim czasie przegrała m.in. z Gruzją czy z Grecją.
System zaczął tworzyć się w 2016 r., gdy selekcjonerem został Andersson. W grupie eliminacjach mistrzostw świata Szwecja zajęła drugie miejsce - za Francją, przed Holandią. W barażu pokonała Włochów. Natomiast w Rosji wygrała grupę. W tyle zostawiła Meksyk, Koreę Południową i Niemcy, na tamten czas mistrza świata. W 1/8 finału ograła Szwajcarię. W ćwierćfinale zatrzymała ją Anglia. Na Euro 2020 Szwedzi też wygrali grupę, przed Hiszpanią, Słowacją i Polską (3:2). Jednak już w 1/8 finału po dogrywce wyeliminowała ich Ukraina.
Od początku kadencji Anderssona kadra gra w tym samym systemie 1-4-4-2. Do i w trakcie turnieju w Rosji pomysł na grę - w dużym uproszczeniu - sprowadzał się na długich podaniach do Marcusa Berga. Jednak dziś to zespół płynnie przechodzący do gry z trzema obrońcami i zagęszczający środek pola. Gdy nadarza się okazja do ataku, jeden z pomocników dołącza do napastników, tworząc trzyosobowy napad.
Wprawdzie Andersson niemal co spotkanie jest krytykowany za styl, co w Polsce brzmi jakoś znajomo, ale nieprzychylnymi opiniami się nie przejmuje. Bronią go wyniki, a drużyna jest skuteczna. Przede wszystkim w defensywie. Jednak nie ma mowy o murowaniu bramki, a naciskaniu na rywala z dala od niej. Ponadto kluczowa jest gra w powietrzu, a kluczowy w tej układance system przechwytywania tworzą Kristoffer Olsson i Albin Ekdal, których należy spodziewać się w pierwszym składzie w Chorzowie.
Zresztą jeśli chodzi o zestawienie, to na przestrzeni lat zachodzą w nim kosmetyczne zmiany. Wynikają głównie z absencji spowodowanych kontuzjami lub kartkami. Z powodu tych pierwszych we wtorek nie zagra prawy obrońca Martin Olsson. W meczu z Czechami zastąpił go Pierre Bengtsson. Natomiast występ lewego - Ludwiga Augustinssona - stoi pod znakiem zapytania. Za to wraca Zlatan Ibrahimović.
Batman zamiast Zlatana
40-letni napastnik z Czechami nie grał za kartki. Z Polską spodziewany jest na boisku, ale - jak tłumaczył selekcjoner - na kilkanaście, może kilkadziesiąt minut, ponieważ nie jest już piłkarzem gotowym na pełny dystans. W kadrze pełni też rolę nieformalnego asystenta. Nie tylko oczekuje tego od niego trener, ale sam napastnik AC Milan w pełni rozumie i akceptuje swoją rolę. Natomiast piłkarze - przynajmniej po tym, co opowiadają w mediach - doceniają i biorą sobie do serca jego rady.
- Ma ogromne doświadczenie i charakter - zaznaczył Andersson. - Cieszę się, że mam blisko siebie kogoś z takim podejściem do sportu. Jego rozmowy z zawodnikami zarówno przed, podczas przerwy, jak i po, dają drużynie dużo pozytywnej energii. Zlatan ma wkład w grę drużyny nawet wtedy, gdy nie gra.
W Szwecji w minionym tygodniu premierę miał fabularyzowany dokument „Ja, Zlatan”, opowiadający historię Ibrahimovicia. Kadra w sobotę poszła do kina, jednak nie na film o swoim koledze. - Wybieraliśmy między „Batmanem” a „Uncharted”. W głosowaniu wygrał ten pierwszy. Nie jestem fanem, trwa trzy godziny, więc nie wiem, czy nie zasnę - śmiał się jeszcze przed seansem Isak.
