Polska też bywa przedziwna, czyli o podróży bez GPS

Anna Piątkowska
Anna Piątkowska
Piotr Marecki w upalne lato 2019 ucieka z dusznego Krakowa w niezwykłą podróż po Polsce poza utartymi szlakami, bez GPS-a, odwiedzając miejsca, które nie zostały jeszcze zunifikowane, a lokalne atrakcje istnieją wyłącznie w jednym egzemplarzu. Relację z podróży zapisał w książce „Polska przydrożna”. / fot. archiwum autora
Piotr Marecki w upalne lato 2019 ucieka z dusznego Krakowa w niezwykłą podróż po Polsce poza utartymi szlakami, bez GPS-a, odwiedzając miejsca, które nie zostały jeszcze zunifikowane, a lokalne atrakcje istnieją wyłącznie w jednym egzemplarzu. Relację z podróży zapisał w książce „Polska przydrożna”. / fot. archiwum autora
Zaczyna się majówka, a planowanie wakacji zagranicznych jest co najmniej ryzykowne. Ale spokojnie, Polska też bywa egzotyczna i zadziwiająca. Wystarczy omijać modne kurorty, główne drogi i przyglądać się temu, co spotykamy „po drodze” i „przy drodze”. Przekonał się o tym Piotr Marecki, kulturoznawca, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, który napisał książkę „Polska przydrożna” - relację z podróży po innej Polsce.

Swoją podróż przez Polskę odbyłeś na długo przed epidemią, ale najprawdopodobniej w najbliższym czasie to właśnie w ten sposób będziemy podróżowali.
- Mówi się, że jedną z dziedzin naszego życia, które się zmienią po pandemii i społecznej izolacji będzie właśnie podróżowanie, rozumiana tradycyjnie wielka turystyka, kolorowe prospekty, bukowanie lotów i hoteli. Wiele osób będzie przez najbliższe miesiące i lata bardzo nieufnie podchodzić do takiego stylu życia, jaki prowadziliśmy do tej pory. Ale ludzie potrzebują bodźców związanych z przemieszczaniem się, więc w sytuacji, kiedy granice są zamknięte i nie wiadomo, kiedy zostaną otwarte najprawdopodobniej będziemy się skupiać na perspektywach lokalnych. Pojawił się już termin mikroturystyka, to właśnie taki sposób podróżowania będziemy uprawiali w najbliższym czasie. Nie twierdzę, że książka, którą napisałem rok temu będzie jakimś przewodnikiem, ale ona pokazuje właśnie rodzaj takiej mikroturystyki. Zwraca również uwagę na lokalne dziedzictwo kulturowe, oddolne, dziwne, powstające przy drogach.

Żeby odkryć to lokalne dziedzictwo kulturowe, o którym mówisz, odrzuciłeś sposób przemieszczania się po Polsce, który prowadzi z miasta A do miasta B wytyczoną przez GPS trasą.
- Spędziłem w podróży po Polsce dwa tygodnie, przejechałem blisko 5 tys. kilometrów, pokonując dziennie mniej więcej 200-300 km najczęściej małymi drogami. Jeśli miałem do wyboru dużą drogę, mniejszą albo rozwaloną, leśną czy nawet lokalną, którą mogą się poruszać tylko miejscowi – to właśnie taką wybierałem. To była główna zasada w tej podróży. Celowo nie używałem GPS-a, wymyśliłem sobie, że będę jechał przez Polskę inaczej niż zazwyczaj. Na co dzień mieszkam w centrum Krakowa, skąd często udaję się do Lublina, Wrocławia czy Łodzi. Zazwyczaj wówczas ustawiam sobie w GPS-ie adres miejsca, do którego mam dojechać i GPS optymalizuje moją drogę, czyli prowadzi tam, gdzie mam dojechać drogą, którą znamy wszyscy. Ta Polska, która mijam jadąc w ten sposób jest bardzo zestandaryzowana: są dobre drogi, takie same sieciowe sklepy, restauracje przydrożne, stacje benzynowe. W tej podróży jechałem tylko małymi drogami.

I tak hipster i profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, wykształcony mieszkaniec wielkiego miasta znalazł się w miasteczkach, których próżno szukać na mapie. Z centrum Krakowa, do którego przybywają turyści z najodleglejszych zakątków świata, by podziwiać kościoły, muzea, historyczne kamienice uciekasz na boczne drogi, by zobaczyć rzeźby z opon.
- Cel tej wyprawy jest taki, by doświadczyć takich właśnie miejsc w jednym egzemplarzu. Uciekam z krakowskiego symulakrum, które jest przygotowane dla turystów. Niemal wszystkie mieszkania w kamienicy, w której mieszkam są wynajęte pod Airbnb. To miasto jest stworzone pod turystów, zgentryfikowane. Jest symulakrum, symulacją, która udaje rzeczywistość. Kiedy idę do pizzerii, dostaję kredki, żebym sobie kolorował hipsterskie kolorowanki, idąc po bułki, mogę kupić herbatę The Hipster, u mnie na podwórku wiszą obrazy, a wieczorami palą się świece. Pali je szewc, wróć, shoemaker. To nie jest zaspokajanie potrzeb mieszkańców Krakowa, ale miasto zaplanowane pod turystów. Z takiego miejsca uciekam i jadę szukać miejsc, które są tylko w jednym egzemplarzu. Szukam oryginalnych szyldów, twórczości oddolnej, takich właśnie rzeźb z opon, palm, witaczy, ozdób przy bramach itd. Byłem w tej podróży w miejscach, gdzie najczęściej nie ma jeszcze turystów. Tam nie było też jeszcze Magdy Gessler, która powiedziałby jak ustandaryzować lokalną restaurację. To są miejsca zbudowane przez lokalnego nadawcę dla lokalnego odbiorcy. Na okładce książki jest szyld ze sklepu w Gutowie. Zatrzymałem się tam właśnie ze względu na ten szyld, zapytałem panią sklepową, kto go zrobił, ona odpowiedziała: „Same go zrobiłyśmy”. Istnieje więc tylko w jednym egzemplarzu. To jest hipsterstwo najwyższej rangi.

Korsze, woj. warmińsko-mazurskie/ fot. archiwum autora
Korsze, woj. warmińsko-mazurskie/ fot. archiwum autora

Skąd pomysł na taką podróż?
- Postanowiłem sobie wyrwać dwa tygodnie z takiego normalnego trybu życia: dedline`ów, pisania maili i konsekwentnie przez dwa tygodnie jechałem przez Polskę i zapisywałem relację z tej podróży. Mój bohater nauczył się tak podróżować w Stanach Zjednoczonych. Tytuł książki „Polska przydrożna” nawiązuje do przewodnika „Roadside America”, czyli Ameryka przydrożna - narzędzia i sposobu podróżowania po Stanach Zjednoczonych. Jednym z głównych środków komunikacji i przemieszczania się jest tam samochód, ludzie nie lubią jeździć komunikacją zbiorową. Kraj jest potężny, a dystanse dużo większe niż w Europie, powstała więc cała kultura przydrożna doskonale opisana i obfotografowana i dziesiątki książek na ten temat. Ja właśnie podróżowałem po Stanach z takimi książkami. To narzędzie Roadside America wskazywało mi takie właśnie atrakcje dziwne, bizarne, lynchowskie, jak Twin Peaks. To miejsce i sam serial, które wymykają się jednoznacznym interpretacjom. Nie wiem, czy w ogóle można zinterpretować Twin Peaks.

Poza miastem nie szukasz lokalnych atrakcji w rozumieniu przewodników, czyli szlaków architektury drewnianej, śladów pobytu znanych osobistości. Mówiąc dziedzictwo kulturowe, masz na myśli te właśnie przydrożne dziwactwa.
- Amerykanie używają takiego określenia „attractions and oddities”, atrakcje i dziwactwa na to, czego szukałem. Ta amerykańska kultura przydrożna jest traktowana właśnie jak dziedzictwo kulturowe, np. słynne drogi, które znamy z filmów, które są wykupowane przez lokalnych zamożnych ludzi, którzy zachowują je w takim stanie, w jakim były w latach 70., kiedy stanowiły ważny element kultury amerykańskiej. To są właśnie te dziwne atrakcje, które widziałem w Stanach. W Kentucky zatrzymałem się na cmentarzu przydrożnym, na którym znajdują się najprzeróżniejsze pomniki, widziałem tam Jezusa huśtającego figurkę zmarłej dziewczynki. Jadąc przez Stany w ten sposób doświadczasz właśnie tej dziwności. Jedziesz, żeby zobaczyć wysoki pomnik w kukurydzy w Idaho. Postawił go lokalny ekscentryk i bogacz. Nie został wzniesiony w jakimś fantastycznym stylu architektonicznym, chodziło wyłącznie o to, że jest najwyższy. Kierowcy jadą tam, żeby to zobaczyć. Często nawet nie wysiadają z auta, robią relację tzw. instastorkę na Instagrama i jadą dalej. To jest ich lokalny koloryt. Takie atrakcje są robione przez lokalnych mieszkańców dla lokalnych odbiorców. Można zapytać, jakie są wzorce tej oddolnej twórczości, ale być może w ogóle nie ma wzorców.
Tak jak w Europie podróżując najczęściej oglądamy katedry, pomniki, muzea, tak tam jest to jeden ze sposobów uprawiania turystyki. Podróżując po Stanach miałem ze sobą książki w rodzaju „America Bizarro” oraz książkę o Ameryce nieautoryzowanej.

Drawsko, woj zachodniopomorskie/ fot. archiwum autora
Drawsko, woj zachodniopomorskie/ fot. archiwum autora

Ważnym elementem tej podróży, który odróżnia ją też od trasy wyznaczonej przez GPS, są drogi. W książce zamieściłeś sporo fotografii dróg.
- Fotografowałem drogi, bo w tej Polsce, po której się przemieszczam jest bardzo dużo rodzajów dróg, które nie są ustandaryzowane. Pewnie, kiedy pojawią się pieniądze to one też zostaną ujednolicone. Na przykład pod obwodem kaliningradzkim są drogi, po których nie umiałem jeździć, bałem się, że rozwalę na nich tego starego opla. Ci, którzy tam mieszkają pędzili nimi 70 km/h. Tam spotkałem też stację benzynową, do której się podjeżdża, tankuje, a mężczyzna prowadzący stację zapisuje sobie w notesie, ile benzyny wyszło, przelicza i wystawia rachunek. Na Warmii i Mazurach dziedzictwem są tunele drzew przy drodze – drzewa zostały posadzone bardzo blisko drogi, żeby osłaniały od słońca. Posadzono je w czasach, kiedy było mało aut, albo nawet wcale ich nie było w tych miejscach, ludzie przemieszczali się tymi drogami w inny sposób. Dziś Polacy jeżdżą jak szaleni, więc lokalni celebryci postulują, żeby te drzewa wycinać i sadzić je dalej od drogi. To jest dziedzictwo, które zostanie zabite, albo „zmodernizowane” wkrótce. To jest też świat, którego ja nie znałem. Podkarpacie, Bieszczady, słynna droga 816, gdzie jeżdżą pisarze – to są rejony, które znam, one się pojawiają na początku książki, ale potem jest już inny świat: Wysokie Mazowieckie, Zaświatycze, itd. Płaskie tereny, do których nie jestem przyzwyczajony, a w zachodniopomorskim bardzo podobne do siebie miejscowości.

W twojej książce oprócz niezwykłych miejsc, istotni są ludzie. Gdziekolwiek się nie zjawisz, lokalni mieszkańcy przyjmują cię jak członka społeczności, witają się, zagadują, często mówią do Ciebie po swojemu, „Pietrek”. W każdym miejscu postoju dostajesz też kawę do termosu.
- Ktoś napisał o „Polsce przydrożnej”, że to książka o szukaniu kontaktu z drugim człowiekiem. A ten kontakt umożliwia właśnie termos, do którego właściciele restauracji, sklepów robią mi kawę. W trakcie całej podróży nie zmarnowałem ani jednego plastikowego kubka. Moja żona Ola mówi, że bohater książki jest trochę jak kosmita. On się wychował w domu, w którym się mówi gwarą, ale jest też strasznym mieszczuchem z hipsterskim termosem z Nowego Jorku, który napełnia kawą. Jest z dwóch światów, ale do żadnego nie należy. Ma hipsterskie okulary z Portland, mekki hipsterów i patrzy na świat właśnie przez te hipsterskie okulary. Moi bohaterowie naczytali się mnóstwo diagnoz na temat polskiego społeczeństwa, ale w lesie tych diagnoz, które oni znają z książek, postów na Facebooku, prawie nie ma ludzi. Jadę tam, żeby poznać właśnie ludzi, nie lud, nie klasę ludową, nie spauperyzowanych ludzi pracy, bo takie już określenia usłyszałem od komentujących książkę. Nie ma też idei, że jadę po wielką przygodę, taką w stylu Kerouacka. Raczej mi zależy na powierceniu się po Polsce.

Ropienka, woj, podkarpackie
Ropienka, woj, podkarpackie

Kogo spotykasz na tych drogach i w przydrożnych miejscowościach?
- Chciałem pokazać bohaterów mieszkających przy tych drogach, którzy mają swój język, sposób patrzenia na świat, swoją kulturę, humor. Ważnym doświadczeniem jest dla mnie kino Andrzeja Barańskiego, pokazujące przeciwną perspektywę niż u Andrzeja Wajdy. U Barańskiego nie ma postaci znanych z historii, ale bohaterowie Polski prowincjonalnej. Bohaterowie, których spotykam mówią swoim językiem, gwarą – usłyszałem nawet zarzut, że hipster z Krakowa wyśmiewa się z tej gwary. Pochodzę z dużej rodziny z Podkarpacia, w której jestem pierwszą osobą, która poszła na studia. Do trzydziestego roku życia mieszkałem w akademiku z przyczyn ekonomicznych. Teraz mieszkam w mieście, pracuję na uniwersytecie, jestem w środowisku literackim, ale pracowałem w polu, większość mojej rodziny mówi gwarą, nie przyszłoby mi do głowy żeby się z niej śmiać. Zresztą na samym początku tej podróży jadę do mojego rodzinnego domu i tam się też mówi językiem wsi. Mój bohater szuka czegoś innego niż to symulakrum w centrum Krakowa. Szuka różnorodności. I odnajduje ją. Tam jest taki stary świat, który się zatrzymał, przemieszany oczywiście z nowym.

Twoja podróż to też rozciągnięty w czasie wieczór kawalerski, czyli impreza.
- Jestem zamknięty w samochodzie, ale często wychodzę do ludzi i oni sami do mnie wyciągają rękę, a wieczorami zatrzymuję się, bo ta książka jest też taką trochę moją imprezą, wieczorem kawalerskim – zapraszam całą Polskę na imprezę. I rozmawiamy sobie o Polsce, niektóre rozmowy są w ogóle w majakach alkoholowych.

I jaka jest ta Polska, którą odkrywasz poza głównymi szlakami?
- Każdy ma swoją wizję Polski przydrożnej. Pokazuję miejsca, które w tradycyjnym reportażu się usuwa, bo zostają tylko ciekawe rzeczy. Ja pokazuję też ten odcinek podróży, który jest między jedną atrakcją a drugą. Nie daję diagnoz. Daję bazę danych, interpretacja należy do czytelnika i czytelniczki. To jest celowy zabieg, żeby stworzyć styl zero i dać bazę danych. Mówi się, że naczelną zasadą wszystkich mediów analogowych – całej literatury, jest narracja – rozwinięcie akcji, przemiana bohatera, szczyt i rozwiązanie. Czytelnik i czytelniczka przeżywa katharsis. U podstaw mediów cyfrowych, którymi ja się zajmuję w mojej pracy naukowej, znajdują się bazy danych, które nie są ułożone w żadną narrację. Właściwy im rytm i doświadczanie ich bardziej określa słowo „flow”, czyli coś co bardziej przypomina dryf, płynięcie wśród danych. Można z nich tych narracji ułożyć bardzo dużo. Tak działa np. Facebook czy Instagram – nie ma tam narracji, tak jak w książce czy serialu. Wchodzi się na chwilę i skroluje się dane, które wyrzucają nam algorytmy. Chodziło mi o zebranie danych, o inwentaryzację Polski. Pokazuję te dane kompletnie ich nie komentując, tak zwane surowe dane (raw data) – tak jak w mediach cyfrowych. Chcę, żeby czytelnik sam sobie wyrobił zdanie. A w związku z tym, że w książce nie ma żadnej wykładni, autor nie mówi, co czytelnik ma myśleć, to czytelnicy piszą jaką oni mają wizję Polski, czego im zabrakło w tej książce i dowiaduję się, gdzie powinienem był skręcić, żeby ten obraz Polski był prawdziwszy.

fot. archiwum autora
fot. archiwum autora

Wszędzie, gdzie jesteś, mieszkańcy podają ci rękę. Dziś musimy się powstrzymać od tego naturalnego gestu.
- Może to w nas zostanie po koronie. Kiedyś naturalne było np. palenie papierosów. Kiedy oglądamy stare seriale, widać wszędzie, że bohaterowie palą papierosy niemal w każdej sytuacji i kiedyś to było normalne, nikt nie zwracał na to uwagi. Dziś to razi. Może korona zmieni właśnie postrzeganie tego gestu? Dzisiaj się już mówi „przybić łokcia”.

Zamiast latte na mleku roślinnym w drogę bierzesz kawę zrobioną w przydrożnych sklepikach do własnego termosu, który pamięta chyba twoje dzieciństwo – ekologicznie.
- W tej podróży miałem ze sobą trzy pojemniki na płyny, dwa termosy - na kawę i herbatę i kontener na wodę. Jeden termos hipsterski z Nowego Jorku, drugi wiejski z dzieciństwa. Nigdy nie robię sobie kawy do termosu sam, jeżdżę po tych lokalnych sklepikach, żeby mi napełnili ten termos kawą. I to się dzieje, ludzie są bardzo otwarci, życzliwi i napełniają mi ten termos. Nie używam plastikowych butelek, kupuję więc wodę w szklanych opakowaniach i przelewam ją do mojego kontenera. Nie chodziło mi o wielki road trip, ale w takiej rzeczywistości w jakiej to opisuję, kiedy za chwilę nastąpi katastrofa klimatyczna, te podróże staną się zwyczajnie nieetyczne. Kapitalizm jest oparty na akceleracji sprzętu, produkcji przedmiotów, które szybko się wymienia na nowsze, na planowanym postarzaniu produktów. Producenci sprzętu produkują np. killers app, czyli apki, które zabijają dany model telefonu, by zmusić użytkownika do wymiany na nowszy, choć tego starego moglibyśmy używać jeszcze wiele lat. Ja to dostrzegam.

Polska lat 80. i 90. pojawia się tu nie tylko w postaci dróg, czy termosu. Ta wyprawa to trochę taka podróż sentymentalna.
- Samochód, którym podróżuję ma szyby odkręcane na korbkę. Słucham muzyki z lat 80. disco, które pamiętam z tamtych czasów, muzyczek z 8 bitowego komputera ZX Spectrum, używam też analogowego aparatu fotograficznego, oczywiście mam też smartfona. Mój bohater naśmiewa się z tego jednostkowego podejścia do problemu późnego kapitalizmu, czyli np. tego, że mamy tak dużo plastiku. On celowo nie używa plastiku, bierze kawę do termosu, choć wiadomo, że takie jednostkowe działania niewiele dadzą, jedynie systemowe zmiany mogą coś zmienić. I rzeczywiście jest to jakaś tęsknota za tym co było, bo przecież myśmy w dzieciństwie nie mieli plastiku, śniadanie do szkoły na przykład pakowało się po wiele razy w te same opakowania. Wracamy do tamtych rozwiązań – szyjemy sobie płócienne torby na zakupy, żeby nie używać reklamówek jednorazowych. Tylko dzisiaj ona się nazywa po angielsku less waste, zero waste.

Ta książka jest też o Instagramie, bo tam pojawiały się relacje z podróży w czasie realnym.
- To może nawet bardziej jest książka o Instagramie niż o Polsce? Albo o podróżowaniu w dobie Instagrama i mediów społecznościowych Na pewno wprowadziłem do polskiej literatury słowo znienawidzone, czyli „instatstorka”. Za pomocą tego narzędzia chciałem opisać dwutygodniowy przejazd przez Polskę. Codziennie wrzucałem po kilkadziesiąt instastorek. Kilkaset osób mnie śledziło. Książka jest tylko zapisem tego procesu. Doświadczenie jechania w bardzo gorącym czerwcu 2019 to było doświadczenie zapisane na Instagramie. Moim pierwotnym celem było jechać bez celu, powiercić się po Polsce, porobić zdjęcia. Mam z tego ogromną przyjemność. Nie chodziło mi o wielką podróż, a pokręcenie się po Polsce.
Do popularnego na świecie hasztagu #on_the_road, którym oznaczałem swoją podróż zawsze dorzucałem element lokalny, np. #gałązkimałe. Zetknięcie globalnego z bardzo lokalnym. To także książka o sensie podróżowania w dobie Instagrama, kiedy wszystkie miejsca są obfotografowane, ohasztagowane. Wiemy dokładnie, co mamy zobaczyć w Paryżu czy Rzymie, ale też o tym, że wielkie platformy ustawiają nam postrzeganie świata. Dla mnie rola tych wielkich platform kapitalizmu nie jest przezroczysta, obsesyjnie widzę te platformy, jak zmieniają nasze relacje, komunikację i też podróżowanie. Instagram to z jednej strony zło, bo użytkownicy zadeptują świat, żeby zrobić instastorki i opublikować fotki przepuszczone przez filtry. Ale z drugiej strony Instagram to też w tej książce (i nie tylko) narzędzie, które może pozwolić ocalić to przydrożne, sezonowe dziedzictwo i je spopularyzować. Wiele z tych rzeźb przydrożnych istnieje tylko w sezonie w jednym egzemplarzu. To samo z szyldami. Później one są niszczone. Fascynuje mnie również temat przeładowania informacją. Przecież my pamiętamy świat, w którym informacji nie było tak dużo, lata 80. Ja w mojej wiosce miałem wrażenie, że będę mógł przeczytać wszystkie książki w bibliotece. Współcześnie jesteśmy przebodźcowani, atakuje nas cała masa informacji, danych, obrazów. W tym żyjemy. Nasz mózg musi to wszystko przetworzyć, obrazy też przecież są informacją. Ta podróż jest trochę tak jak skrolowanie Instagrama.
Sama książka jest też swego rodzaju eksperyment polegający na tym, że wykonuję powtarzalne czynności, które z jednej strony mogą nużyć – i wiem, że niektórych ta książka nuży, nie znajdują w niej nic ciekawego, ale z drugiej strony może też hipnotyzować. Wymieniam wszystkie miejscowości, przez które przejeżdżam – zależało mi na tym, żeby oddać pewien proces. W sztukach wizualnych to się nazywa praca durational, celowo rozciągnięta w czasie i podkreślająca to rozciągnięcie.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Polska też bywa przedziwna, czyli o podróży bez GPS - Plus Gazeta Krakowska

Wróć na i.pl Portal i.pl