Powstanie Warszawskie nie było wyłącznie militarną konfrontacją, było też walką dobra ze złem - mówi autorka książki „Święci 1944”

Anita Czupryn
CC
Poznając miejsca walk przez pryzmat ludzi, ich heroizmu, inaczej patrzę dziś na Warszawę – mówi dziennikarka Agata Puścikowska, autorka książki „Święci 1944”.

Kim dla Pani są święci z czasów Powstania Warszawskiego?

W wielkim skrócie: są ludźmi, którzy walczyli o godność, wolność, niezbywalne prawa innych ludzi. To osoby, które nigdy nie zostaną formalnie uznane świętymi czy błogosławionymi. Ale i takie, które dostąpiły chwały ołtarzy. Sama zaczęłam opisywanie bohaterów Powstania Warszawskiego od poznawania „nieformalnych” świętych. Opisałam między innymi siostry zakonne, które aktywnie działały w sierpniu i wrześniu 1944 roku.

Pamiętam Pani książkę o zakonnicach, które walczyły w Powstaniu – „Siostry z powstania. Nieznane historie kobiet walczących o Warszawę”.

Nie wahały się walczyć o godność człowieka, wykazywały się ogromnym poświęceniem, mimo strachu i lęku. Postanowiły walczyć, przyjmując wszystkie konsekwencje swoich działań. Również ginęły w obronie bliźnich. Formalnie nie są świętymi, czy błogosławionymi. Z tamtego grona, jedynie matka Róża Czacka, dostąpiła chwały ołtarzy.

Jej postać znalazła się w Pani najnowszej książce „Święci 1944”. Co było inspiracją do napisania tej książki?

Na przełomie dwóch ostatnich lat uświadomiłam sobie, że warto mówić o tamtej walce również pod kątem świętości i heroizmu. Dlaczego? Otóż bardzo wielu z nas ma swoich "prywatnych" świętych, którzy walczyli w Powstaniu Warszawskim. Słyszałam często: „Miałem świętego dziadka w Powstaniu” czy „Miałam koleżankę, która zginęła w opinii świętości”. To byli nieznani zupełnie ludzie, a wielcy. Nie jest możliwe, by przeprowadzić wobec ich wszystkich procesy beatyfikacyjne. Ale przecież są ich... reprezentanci. Przez Powstanie Warszawskie przeszli ludzie, których Kościół uznał za heroicznych i świętych, którzy walczyli nie tylko o godność człowieka, ale i o wiarę. I chciałam przypomnieć, spopularyzować ich właśnie. Tym bardziej, że mamy 80 rocznicę wybuchu walk: idealny moment, by mówić o bohaterach.

Jak wyglądały Pani badania nad tym tematem?

Najpierw pytałam publicystów, historyków, pasjonatów historii a nawet i powstania, o postaci świętych związanych z Powstaniem Warszawskim. Sądziłam, że sporo osób je kojarzy. Okazało się jednak, że społeczeństwo w sumie niewiele wie na ten temat. Pytałam o osoby uznane przez Kościół za błogosławionych, świętych, o sługi Boże, ale otrzymywałam różne, często błędne odpowiedzi. Mówiono na przykład o benedktynkach sakramentkach jako o świętych, a proces beatyfikacyjny nawet się nie zaczął (przygotowania do niego dopiero trwają). Wiele osób odpowiadało, że świętymi są "wszyscy kapelani powstania" - co jest oczywiście nieprawdą. Natomiast dość dobrze kojarzono postaci ojca Michała Czartoryskiego i księdza Józefa Stanka. Jednak brakowało całościowego obrazu, zebrania tych wszystkich biografii w jedną całość. Postanowiłam to zrobić i opisać wszystkie postaci, które Kościół oficjalnie uznał za błogosławionych lub świętych, a które były związane z Powstaniem Warszawskim. Są to osoby, które w różny sposób dotknęły powstania. Niektórzy z nich byli zaprzysiężonymi żołnierzami AK, inni byli cywilami, a wszyscy wykazali się albo heroizmem, albo po prostu ginęli za wiarę.

W książce przedstawia Pani siedem takich sylwetek: oprócz matki Czackiej, to właśnie ojciec Michał Czartoryski, Józef Stanek, ale też Stefan Wyszyński, Tadeusz Burzyński, Władysław Wiącek i Józef Palewski. Nazywa ich Pani "Siedmioma wspaniałymi". Czy jest jakieś wydarzenie z Powstania Warszawskiego, które najlepiej oddaje ducha tych siedmiu postaci?

To zupełnie różne osoby, pochodziły z różnych środowisk, miejsc. Mamy tu księcia krwi, hrabiankę, syna niepiśmiennego chłopa z małej wsi... Każda z tych osób miała inną wrażliwość, charakter, spojrzenie na świat, pasje i... wady. Ciekawe jest również to, że żadna z tych osób nie pochodziła z Warszawy. Udało się więc opisać cztery osoby uznane za błogosławionych i trzy, co do których toczy się proces beatyfikacyjny (mówimy na nie - sługi Boże).

A jednak jest coś, co ich łączy. Co to jest? Jaka cecha charakteru, jakie wartości?

Wspólnym mianownikiem dla wszystkich motto, które niejako nadleciało z ginącej Warszawy pod stopy kapelana AK, Radwana III, czyli Stefana Wyszyńskiego. Gdy powstanie dogorywało, a on obserwował łuny nad palącą się stolicą, przyleciała do nadpalona kartka. Na niej napis: „Będziesz miłował”.

Tylko tyle...

… albo aż tyle. Wyszyński odebrał te słowa jako apel walczącej Warszawy, apel do nas wszystkich, do świata. Również odbieram to w ten sposób: jako apel do nas współczesnych. Po prostu, współcześnie, to brzmi: Kochajcie! - zawsze i mimo wszystko. Tamte słowa charakteryzowały wszystkie postaci przeze mnie opisane. Oni działali w różny sposób, na różnych frontach, ale wszyscy... kochali. Wspólnym mianownikiem jest miłość do drugiego człowieka, okazywana na różne sposoby. Czego chcieć więcej?

Poznała Pani taką historię, która zmieniła Pani sposób patrzenia na Powstanie Warszawskie?

Raczej zmieniło się moje spojrzenie na... miasto. Zresztą już wtedy, gdy napisałam książkę „Siostry z powstania”. Podobnie jest i w przypadku tej książki - kiedy pozna się pewne miejsca przez pryzmat ludzi, ich heroizmu, działań, wypowiedzianych słów, to potem, idąc tymi samymi ulicami, już patrzy się na każdy kamień, dom, układ ulic. Jestem warszawianką, wychowywałam się na historii Powstania Warszawskiego, w czasach, kiedy to nie było jeszcze modne, ale dopiero poznając realnych ludzi, którzy walczyli i ginęli w konkretnych miejscach, naprawdę i pełniej poznałam miasto.

Niedawno pojechałam nad Wisłę, do kawiarni nad rzeką. Akurat tego dnia przyszły do mnie egzemplarze mojej książki „Święci 1944”. Zabrałam książkę ze sobą, bo wcześniej nie miałam czasu do niej zajrzeć, usiadłam na leżaku i nagle... przeszły mnie dreszcze. Uświadomiłam sobie, że trzymam książkę, w której sama opisuję Michała Czartoryskiego i Józefa Stanka, a siedzę w miejscu, gdzie oni walczyli. Po lewej stronie, na Powiślu - Michał Czartoryski. Po prawej stronie - na Przyczółku Czerniakowskim - Józef Stanek. Ich nie ma wśród nas. A Wisła płynie nadal, po 80 latach... Obaj zresztą, byli kapelanami niezłomnej wiary, odwagi. Obaj ratowali ludzi również opiekując się rannymi. Obaj mogli uniknąć śmierci, jednak - zostali z ludźmi do końca, nie opuścili swoich! Za to zostali zamordowani. Czartoryski został zastrzelony i spalony. Stanek - powieszony. (Nota bene - świadkiem jego śmierci była kapitan Małgorzata Lenartowicz, późniejsza aktorka, znana jako „Babcia Wolańska” z filmu „Kogel Mogel”.) Gdy czyta się o takich postaciach, poznaje ich biografie, zmienia się perspektywa patrzenia na świat ale i własne życie. Dla mnie jeszcze szczególnie bliska, choć z innych przyczyn, jest i matka Róża Czacka.

Jedyna kobieta wśród tych siedmiu sylwetek, które przedstawia Pani w książce.

Jedyna, ale jaka! Jak generał w habicie! Za nią stała „armia” niezłomnych, dzielnych i walecznych kobiet. Czacka, przed założeniem zgromadzenia zakonnego, była niewidomą hrabianką, która w Europie uczyła się nowoczesnych metod pracy z osobami niepełnosprawnymi i sprowadziła te metody do Polski. Unowocześniła je, stworzyła od postaw jako pierwsza w kraju. Uczyła nowoczesnego spojrzenia na niepełnosprawność, walczyła z wykluczeniem społecznym osób z dysfunkcjami wzroku. W czasie wojny obronnej 1939 roku, włączyła się wraz ze zgromadzeniem, w pomoc, obronę Warszawy. Czacka pozwoliła też, aby Laski stały się miejscem schronienia dla AK i były ośrodkiem konspiracyjnym przez całą wojnę. Jej wielkość i heroizm manifestowały się już wtedy, a Powstanie Warszawskie jedynie uwydatniło te cechy. To była konsekwencja jej bogatego, mądrego i dobrego życia, które w pełni ujawniło się w trakcie powstania. Stefan Wyszyński mówił, że miała w sobie coś z Traugutta. To doskonały opis jej osoby.

A ksiądz Burzyński?

Ksiądz Burzyński był młodym człowiekiem, który zginął w pierwszej godzinie Powstania. Błędnie czasem jest podawana informacja, że był kapelanem powstańczym. Nie był kapelanem powstańczym, lecz kapelanem sióstr urszulanek szarych na Wiślanej. W pierwszej godzinie powstania, pobiegł do rannego, wraz z zakonnicami - sanitariuszkami. Niemcy wiedzieli, że biegną sanitariuszki, widzieli też że biegnie kapłan - w szatach liturgicznych. Rzucali jednak w nich granatami. Chcieli zabić i dokonali tego. Zginęły cztery siostry (jedna ocalała), zginął też ks. Burzyński. Burzyński biegł do człowieka, aby wesprzeć go w ostatnich minutach życia. Ryzykował świadomie, bo ten drugi człowiek był dla niego większą wartością, niż własne życie. Nie musiał tego robić...

Czy podczas pracy nad książką napotkała Pani na jakieś trudności? Co sprawiło, że te historie były dotąd przemilczane? Szczególnie uderzyły mnie Pani słowa we wstępie książki, o tym, że w mówieniu o Powstaniu Warszawskim pomija się aspekt duchowy i codzienną świętość. I co ma Pani na myśli?

Poruszyła Pani dwie kwestie. Jeśli chodzi o trudności związane ze zbieraniem materiałów, to nie były wielkie: bardzo pomagali mi ludzie związani z tymi postaciami. Zgromadzenia, które miały dokumenty i wspomnienia w swoich archiwach, chętnie mi je udostępniały. Postacie takie jak Michał Czartoryski czy pallotyn Józef Stanek były już wcześniej dość dobrze opisane, więc nic nowego nie musiałam odkrywać. Mimo to, znalazło się kilka nieznanych faktów. Schody zaczęły się, gdy postanowiłam dodać do tego grona sługi Boże, czyli osoby, których proces beatyfikacyjny trwa. Te postacie były słabiej opisane, a literatura przedmiotu była skromna. Z pomocą przyszli mi jezuici, redemptoryści oraz kuria łódzka. Na poziomie merytorycznym, szukanie informacji okazało się więc mniej trudne, niż się spodziewałam. Natomiast w czasie pisania okazało się, że w szerokiej świadomości jest jeszcze wiele do zrobienia. Tak więc chciałam opisane nazwiska popularyzować, a okazało się że dla wielu czytelników, książka jest... pierwszym źródłem informacji.

Wracam z pytaniem o tę duchowość.

Wydaje mi się, że po 80 latach nadal unikamy bezpośredniego przyznania, że walka Powstania Warszawskiego nie była wyłącznie militarną konfrontacją. Była walką dobra ze złem. Nawet osoby niewierzące czuły wówczas (ale i wielu czuje teraz), że to nie tylko bitwa, ale duchowe starcie. Wiele osób angażowało się wtedy, na poziomie duchowym, zapewniając powstańcom wsparcie modlitwą, obecnością. Dlatego tak wiele zgromadzeń, zarówno męskich, jak i żeńskich, włączało się w walkę. O tym duchowym aspekcie powstania nie wolno zapominać. Modlitwy ludzi w piwnicach, modlitwy w ogrodach, gdzie powstawały kapliczki, odprawiane msze św., tysiące spowiedzi - to wszystko świadczy o duchowości tamtego czasu. Zresztą ów warstwę duchową, którą trudno opowiedzieć słowami, do końca opisać literalnie, świetnie oddaje okładka książki, którą stworzył Kuba Szymczuk. To ikona walczącego miasta. Coś ulotnego, a jednocześnie bardzo przemawiającego, głębokiego.

Na ile dzisiejsze pokolenie jest w stanie w pełni zrozumieć i docenić poświęcenie duchowych bohaterów Powstania Warszawskiego? Jak możemy lepiej upamiętnić ten duchowy wymiar Powstania?

Nie wiem czy dzisiejsze pokolenie jest w stanie w pełni zrozumieć i docenić to poświęcenie. Sama pamiętam powstańców stosunkowo młodych, mogłam się z nimi przyjaźnić, podziwiać ich, poznawać ich biogramy i okazywać szacunek. Ale ja również nie przeżyłam tego, co oni, i nie mogę w pełni zrozumieć ich doświadczeń. Na pewno możemy jednak dotknąć ich historii, a to już jest bardzo ważne. Ważne jest, abyśmy pamiętali, nie tylko o samej walce, ale o ludziach, którzy walczyli, i ich osobistych historiach. Poznawanie tych ludzi, im samym przecież nie dodaje ani więcej chwały ani świętości. Oni byli i są herosami. Jednak poznawanie tych ludzi - zmienia nas samych. Może zmieniać, jeśli pozwolimy. Bo to my możemy się od nich uczyć. Niezależnie od tego, czy to są święci 1944 roku, czy biogramy "zwykłych" powstańców, ich historie inspirują. Gdy poznajemy ich dylematy, dramaty życiowe, działania, wybory - pojawiają się w nas samych, ważne pytania. Te pytania rezonują. I mocno zostają w sercach, i w głowie. Bo można oczywiście żyć w poczuciu że "nie potrzebuję wzorców", bez znajomości historii, bez wartości, tak sobie lekko, bezrefleksyjnie, z dnia na dzień. Tylko czy to naprawdę daje sens i szczęście? Wierzę, że dotknięcie wielkich ludzi, przybliża i nas do dobra i piękna. Po prostu zmienia na lepsze.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Ostatnia droga Franciszka. Papież spoczął w ukochanej bazylice

Komentarze 2

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

m
marek
W wyniku tej walki dobra ze złem, po stronie "dobra" było 200 tys. ofiar śmiertelnych, po stronie "zła" 1 tys. słownie tysiąc ofiar śmiertelnych.

Niech dziennikarka Agata Puścikowska zajmie się przepisami na omlety albo inne kotlety.
Q
Qazyk
Jak się więcej poczyta, posłucha itd. to powstanie warszawskie i rzeź warszawska jawi się jako planowe ludobójstwo zrealizowane przez anglosasów i stalina w sposób bardzo wyrafinowany i perfidny, bo rękami samych ofiar jakimi w głównej mierze byli powstańcy. Odwieczni wrogowie Naszej Ojczyzny chcieli wymordować jak najwięcej odważnych ale i najcenniejszych młodych Polaków. W jakim celu? To wydaje się oczywiste, ale konieczna lektura także książek niekoniecznie z głównego nurtu.
Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl