Pani książka „Zwyczajni 44” jest w istocie książką o ludziach nadzwyczajnych. Opisuje Pani artystów, poetów, sportowców, ludzi nauki i sztuki, którzy brali udział w Powstaniu Warszawskim.
To prawda, część bohaterów mojej książki to osoby wybitne w swoich dziedzinach. Jednak z drugiej strony, znaleźli się tam również zwykli ludzie, tacy przeciętni „Kowalscy”. Występuje nawet postać bez nazwiska, jeden z bohaterów to po prostu Tomek. Nazwałam książkę „Zwyczajni” ponieważ, nawet osoby, które odnosiły ogromne sukcesy, jak Czesław Miłosz, Alfons Karny czy Jadwiga Jędrzejowska, w obliczu tragedii Powstania Warszawskiego stawały się równe wobec zbrodni i dramatu. Wówczas nie liczyło się, czy ktoś jest mistrzem świata w zapasach, czy drugą rakietą świata w tenisie. Niemcy wszystkich traktowali tak samo.
Słowo „zwyczajni” nawiązuje do pięknego wiersza Antoniego Słonimskiego, noszącego tytuł „Mogiła Nieznanego Mieszkańca Warszawy”. Padły w nim słowa: „zwyczajni, prości, nie ogromni”. Kiedy po raz pierwszy trafiłam na ten utwór, jakieś 15 lat temu, pisałam moją drugą książkę o życiu codziennym w powstańczej Warszawie. Pomyślałam, że w historiografii tego wydarzenia brakuje publikacji o ludności cywilnej. Poświęconej ludziom, którzy „bez narkotyku wielkich czynów”, jak pisał Słonimski, po prostu próbowali przeżyć. Podczas pisania książki poświęconej sportowcom w Powstaniu Warszawskim, trafiłam na postać żeglarza z Gdyni, który zginął 2 sierpnia 1944 roku, drugiego dnia powstania. O nim mamy mnóstwo informacji, o jego partnerce życiowej napisano tylko jedno zdanie: że Ludwik Kaczanowski, pseudonim Ludwik, zostawił młodziutką żonę i kilkumiesięczne dziecko. Pomyślałam wtedy, dlaczego nie zainteresowano się jej historią? Jak przeżyła powstanie? Dlaczego nikt nie opisał losów takich ludzi?
Miałam również wrażenie, że wiele osób, nawet tych czytających książki o Powstaniu Warszawskim, nie uznaje ludności cywilnej za uczestników tego wydarzenia. Podczas pracy nad jedną z publikacji, redaktorka przekonywała mnie, że ludność cywilna „tylko była” w powstaniu. To jest dla mnie szokujące, zwłaszcza w kontekście obrazów z wojny w Ukrainie, gdzie widzieliśmy dramatyczne i traumatyczne wydarzenia, zbrodnie dokonywane na ludności cywilnej. Jak można powiedzieć, że ktoś, kto został ranny, stracił bliskich, był ofiarą gwałtu i mierzy się traumą przez całe życie, nie jest uczestnikiem powstania?
Z jakimi jeszcze reakcjami się Pani spotkała?
Zajmując się Powstaniem Warszawskim od ponad 20 lat, bywałam na różnych forach poświęconych wojnie i powstaniu. Prowadzę również dwie grupy na Facebooku. Czasami, gdy piszę o cywilach, czytam komentarze, że nie można w stosunku do tej grupy używać określenia uczestnik powstania, bo oni nie walczyli, nie byli powstańcami. Więc pytam: kim w takim razie byli? Albo: a co z ludźmi, którzy budowali barykady? Raz na to drugie pytania otrzymałam odpowiedź, że jeśli barykada była budowana w miejscu, gdzie był duży ostrzał, było niebezpieczne, istniało zagrożenie życia, to ewentualnie taką osobę można by uznać za uczestnika. Pomijam fakt, że bez sensu byłoby budować barykady w spokojnym miejscu, w ogrodzie na przykład. Ale to pokazuje, jak bardzo potrzebna nam jest wiedza o ludności cywilnej. Wśród niej było wiele niesamowitych postaci o ciekawych życiorysach, których nie kojarzymy z Powstaniem Warszawskim. Sama wcześniej nie znałam większości tych historii.
Co podczas zbierania materiałów do książki sprawiło Pani największą trudność?
Jednym z największych wyzwań był brak materiałów źródłowych. Jest to spowodowane przede wszystkim tym, że kolejne pokolenia nie zadawały odpowiednich pytań, a i same osoby należące do ludności cywilnej niechętnie mówiły o swoich doświadczeniach. Uważały je za mniej ważne. Pamiętam, kiedy po raz pierwszy spotkałam osobę, która jako cywil przeżyła Powstanie Warszawskie. Było to na Żoliborzu, gdzie zamieszkałam, gdy przyjechałam do Warszawy z Dolnego Śląska na studia. Byłam strasznie rozczarowana, że nie spotkałam powstańca. Wtedy ja również nie czułam potrzeby, aby dowiedzieć się, jakie były losy tej osoby. Podczas pisania książki o Wielkopolanach, spotkałam dziennikarza z Poznania, który opowiedział mi o swojej cioci mieszkającej w Warszawie w roku 1944. Ponieważ należała do ludności cywilnej, nikt nie interesował się jej historią. Na tym polega problem – jest już za późno, by uzyskać takie świadectwa. Trzeba przeprowadzać poszukiwania na ogromną skalę, wyłuskiwać informacje z marginesów innych opowieści.
Która z postaci, które Pani opisuje, jest dla Pani z jakiegoś powodu szczególna?
Jest wiele postaci, które są dla mnie szczególne, ale chyba najbardziej wyjątkowym odkryciem jest profesor Władysław Tatarkiewicz. Kojarzyłam go ze studiów, z wykładów filozofii i korzystałam z jego „Historii filozofii”. Z ogromną przyjemnością wysłuchałam kilku wywiadów radiowych z profesorem. Zwłaszcza gdy cytował Senekę: „Ten martwi się za dużo, kto martwi się zbyt wcześnie”. Jako osoba, która zawsze martwiła się „na zapas”, uznałam to za bardzo wspierające przesłanie. Profesor mówił także, że czasami niepotrzebnie złościmy się, gdy los pokrzyżuje nasze plany i przynosi nam nie to, czego pragnęliśmy. Ze względu na zniszczenie Warszawy podczas i po Powstaniu wykładowca musiał przenieść się do Krakowa i innych miast. Ale potem przyznał, że dzięki temu czuł się w różnych rejonach kraju jak w domu. Uznawał to za swoisty dar losu.
Innym niezwykłym odkryciem był dla mnie Marek Hłasko. Nigdy nie kojarzyłam go z Powstaniem Warszawskim. A okazało się, że jego psychika i charakter były w dużej mierze ukształtowane przez wojenne doświadczenia. Hłasko przywołał pracę amerykańskiego naukowca o „wychowaniu w gwałtowności”, którego zdaniem dzieci powinny widzieć ludzi znajdujących się w trudnych sytuacjach, aby nauczyć się, że można je przezwyciężyć. W przypadku pisarza nie zdało to egzaminu. Przez lata mierzył się z traumą po doświadczeniach wojennych. Na przykład idąc ulicą odruchowo schodził Niemcom z drogi. Bał się, że któryś go uderzy.
Bardzo bliska jest mi także Anna Świrszczyńska, która w swoich wierszach opisywała ludność cywilną. Uwielbiam jej poezję, więc w książce nie mogło zabraknąć odniesień do jej twórczości. Jedną z najbardziej osobistych historii w mojej książce jest opowieść o Ewie Piotrowskiej, częściowo opisana wcześniej w książce „Warszawskie dzieci 44”. Po spotkaniu autorskim podeszła do mnie kobieta, która niedawno straciła męża. Powiedziała, że historie dzieci, które przeżyły traumę powstania, dały jej siłę, by zmierzyć się ze swoją stratą. Uświadomiła sobie, że jeśli one sobie poradziły, to ona również może. Ta historia jest dla mnie bardzo ważna, ponieważ pokazała mi, że książka może nieść wartość dodaną, inspirować kogoś. Kocham sport, dlatego historie sportowców również są mi bliskie. Ich duch walki i podejście do życia pokazują, że dzięki determinacji można wyjść z najtrudniejszych sytuacji.
A który z bohaterów Pani książki miał najbardziej nieoczekiwane losy?
Myślę, że Jerzy Waldorff. Wcześniej nie kojarzyłam go z Powstaniem Warszawskim. Pisałam już książki na różne tematy, w tym o artystach, ale nie trafiłam na biografię ani wspomnienia tego niezwykłego człowieka. Nie mogąc doczekać się rozpoczęcia walk w mieście, postanowił wyjechać na kilka dni do Łomianek wraz z Mieczysławem Jankowskim. Nie udało im się wrócić do Warszawy na czas. Znaleźli się w trójkącie między Warszawą, Kampinosem a Wisłą. Choć nie byli w samym walczącym mieście, przeżywali bardzo podobne doświadczenia i moc odczuli skutki dziejących się w stolicy wydarzeń. Niemcy ostrzeliwali wszystkie okoliczne drogi, co spowodowało, że powrót do miasta był niemożliwy. Z czasem skończyła im się żywność i zmuszeni byli do jedzenia pomidorów z pobliskiego ogrodu oraz pieczarek z parku. W końcu, w desperacji, zjedli swoje dwa ukochane żółwie. Dla każdej osoby, która ma swojego pupila, jest to coś strasznego. Kolejnym odkryciem był dla mnie Alfons Karny. Trafiłam na jego historię przypadkowo. Potem uzyskałam kontakt do Muzeum Rzeźby Alfonsa Karnego w Białymstoku, a panie kustoszki przekazały mi ciekawe informacje. Uzupełniając je o kolejne materiały, zbudowałam historię tej niezwykłej, barwnej postaci. Niesamowita była również historia pani Ireny Huml-Bacz, do której dotarłam dzięki mediom. Byłam wtedy gościem w Radiu Jazz; opowiadałam o swojej książce „Miłość bez jutra”. Przed audycją spotkałam córkę pani Ireny, która jest piosenkarką. Wymieniłyśmy się – ja jej podarowałam książkę, a ona mi płytę. Zaintrygowana, zaczęłam słuchać innych jej piosenek i odkryłam, że jedna z nich dedykowana jest Powstańcom. Okazało się, że jej mama i dziadkowie uczestniczyli w walkach jako ludność cywilna, a ciocia (siostra mamy) była powstańcem. W zasadzie można powiedzieć, że ta historia przyszła do mnie sama.
Porusza Pani w książce kwestie nie tylko bohaterstwa, ale i nikczemności. Czy mogłaby Pani przybliżyć, jak te dwa skrajne aspekty przejawiały się wśród ludności cywilnej?
Zawsze, w każdej społeczności, znajdą się zarówno ludzie dobrzy, jak i źli. Podczas przełomowych wydarzeń, takich jak Powstanie Warszawskie, te skrajne cechy charakteru mogą się szczególnie wyostrzyć. Pamiętam, kiedy pisałam moją drugą książkę, trafiłam na popularne w czasie okupacji powiedzenie: „Gdy jest wichura, to śmieci idą w górę”. To doskonale oddaje tamtą sytuację. Pisano o tym także w prasie powstańczej, w artykule zatytułowanym „Hieny”, który opisywał ludzi starających się wzbogacić na nieszczęściu innych. Jedna z moich znajomych do opisania takiego zachowania używa terminu „hienizm” – doskonale tutaj pasuje.
Wiadomo o co chodzi.
Rzeczywiście. Było wiele osób, które próbowały się wzbogacić, sprzedając matkom mleko dla dzieci, witaminy, zastrzyki czy leki po zawyżonych cenach. Były też osoby dokonujące nielegalnych rekwizycji oraz przeszukujące opuszczone mieszkania. Choć rzadko się o tym mówi, w Powstaniu Warszawskim, oprócz koszmarnych gwałtów dokonywanych przez Niemców, zdarzały się również takie zachowania po stronie polskiej. Profesor Szarota pisał, że nie możemy zakładać, iż w czasie powstania wszyscy ludzie zamienili się w aniołów i stracili swoje negatywne cechy. Nawet w takich tragicznych okolicznościach jedni potrafią zachować się wspaniale, a inni okrutnie. Ważne jest, abyśmy zmierzyli się z naszą trudną przeszłością i nie zamiatali jej pod dywan.
Myśli Pani, że dziś współczesne pokolenie Polaków ma odpowiednią wiedzę na temat roli cywilów w Powstaniu Warszawskim? Jak Pani to ocenia?
Myślę, że nie, ponieważ bardzo mało się o tym mówi. Na ten temat wyszło niewiele publikacji. Chociaż „Pamiętnik z Powstania Warszawskiego” Mirona Białoszewskiego (jest chyba najbardziej znaną książką dotyczącą powstania), to wciąż niewiele osób zdaje sobie sprawę z pełnej skali doświadczeń cywilów. Nie pytano ich o doświadczenia, a oni sami nie chcieli o nich opowiadać. Zostało wydane także czterotomowe dzieło „Ludność cywilna w Powstaniu Warszawskim”, ale tytułowemu bohaterowi poświęcono w nim może 25-30 procent. Mamy za to informacje na temat na przykład Harcerskiej Poczty Polowej, różnych struktur wojskowych, Biura Informacji i Propagandy, partii politycznych, straży pożarnej, pracowników wodociągów. Trudno uznać, że to naprawdę oddaje doświadczenia cywilów. Na szczęście w Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego przeprowadzane są również rozmowy z ludnością cywilną. Chwała muzeum za to, ponieważ pojawiło się dzięki temu więcej relacji. Ja często, zbierając materiały, posiłkowałam się wspomnieniami powstańców, którzy na marginesie wspominali o swoich rodzinach, żonach. Dzięki temu mogłam dotrzeć do wielu cennych informacji.
Jak traktuje Pani swoją książkę? Uważa, że dzięki niej współczesna Warszawa będzie wystarczająco pamiętać o swoich cywilnych bohaterach? Jaki był Pani zamysł?
Na pewno chciałam uzupełnić historiografię Powstania Warszawskiego, przypomnieć o ofiarach cywilnych, o których mówi się mało. Cywile pojawiają się głównie w statystykach lub w dyskusjach na temat oceny tego zrywu, w rozważaniach na temat sensu podjętej walki, słuszności decyzji o godzinie „W”. Ludność cywilna była ogromnym wsparciem dla żołnierzy i należała do cichych, szarych bohaterów Powstania Warszawskiego. Często spacerując po Warszawie, odwiedzam miejsca pamięci i uświadamiam sobie, jak mało uwagi poświęcamy cywilnym ofiarom. Przykładem może być historia Elżbiety Lesiak, która jako 14-latka przeżyła Powstanie. Wielokrotnie przechodziłam obok schodów w parku Morskie Oko, nie zwracając nigdy uwagi na tablicę upamiętniającą tragedię, która tam miała miejsce. Dopiero gdy przeczytałam jej wspomnienia, zrozumiałam, jak dramatyczne wydarzenia się tam rozegrały. W pobliżu znajduje się miejsce upamiętniające zbrodnię dokonaną na dzieciach w pierwszej dekadzie sierpnia. Zginęło tam ich dziesięcioro oraz opiekunka; wszyscy rozstrzelani zostali przez Niemców. Ludzie, którzy przechodzili wówczas przez straszne, traumatyczne doświadczenia, zasługują na naszą pamięć. Uważam, że za mało mówi się również o doświadczeniach kobiet. Ich trudne historie są zbyt rzadko przywoływane. Dramaty, które rozgrywały się chociażby na Zieleniaku, dotyczyły nie tylko sanitariuszek i łączniczek, ale także zwykłych kobiet – cywilnych mieszkanek stolicy. Myślę, że powinna być zachowana większa równowaga w upamiętnianiu cywilów i powstańców.
Zmieniło się Pani rozumienie Powstania Warszawskiego po napisaniu tej książki?
Uległo znaczącej zmianie. Na początku nie myślałam nawet, że mogłabym napisać taką książkę, ponieważ byłam wychowana na męskiej narracji Powstania Warszawskiego. Warto tu wspomnieć, że istnieje różnica między męską a kobiecą narracją. Mężczyźni skupiają się na walce, aspektach militarnych, politycznych i bohaterstwie. Kobiety opowiadają o powstaniu przez pryzmat emocji, uczuć i codziennych detali. To sprawia, że pojawia się tam przestrzeń na doświadczenia cywilów. Zrozumiałam, że ja także nie zadawałam odpowiednich pytań swoim dziadkom. Moja rodzina pochodzi z centralnej Polski; a krewni nie uczestniczyli w Powstaniu Warszawskim. Kiedy zapytałam dziadka, czy walczył z Niemcami i okazało się, że nie, byłam rozczarowana. I już żadnych innych pytań o wojenne przeżycia nie zadałam. W tamtym czasie byłam zafascynowana Armią Krajową i powstaniem, więc nie dostrzegałam znaczenia historii cywilów. Jednak z biegiem lat zaczęłam dostrzegać, jak ważne jest poznanie ich losów. Po raz pierwszy zdałam sobie sprawę podczas jednej z konferencji, gdy usłyszałam wiersze Anny Świrszczyńskiej. Byłam zszokowana, że ktoś opowiada o tak trudnych emocjach i chce się zmierzyć z tak delikatnym tematem. Wtedy zrozumiałam, że ludność cywilna to także ważny element opowieści o powstania. Obecnie znacznie więcej mówię o tej grupie i staram się podkreślać jej rolę. To dobrze, że ten temat zaczyna wybrzmiewać i patrzymy na historię z szerszej perspektywy. Świadczy o tym choćby fenomen książki „Chłopki”... Cieszę się, że udało mi się dotrzeć do historii związanych z dzielnicą Włochy. Tam głównie mówi się o mężczyznach jako ofiarach, ale i bohaterach Powstania Warszawskiego. Niemcy, obawiając się, że miejscowość może stać się zapleczem dla walczących żołnierzy stolicy, aresztowali i wywieźli do obozów koncentracyjnych 4000 mężczyzn. Połowa z nich nie wróciła. Włochy, stały się na wiele miesięcy, używając określenia z filmu Felliniego, miastem kobiet. Jednak to nie one zapisały się w pamięci społecznej. Spotkałam się z opinią, że nie można porównywać dramatu kobiet muszących zapewnić jakoś byt rodzinom z tragedią mężczyzn, którzy stracili życie. To pokazuje, że bardziej doceniamy oddanie życia niż szare, ciche, codzienne bohaterstwo. Być może to część naszego narodowego charakteru – łatwiej nam oddać życie za ojczyznę niż ofiarnie dla niej żyć.
