- Najpierw jeden potężny huk a po nim kolejny. Szybko wziąłem malutkie dziecko na ręce i do drzwi - relacjonuje noc z soboty na niedzielę pan Roman, mieszkaniec kamienicy przy ul Fałata.
- Otwieram, a na klatce ogień. Szczęśliwie udało się nam zbiec po schodach na dół. Żyjemy, choć niewiele brakowało.
W stanie krytycznym znajduje się mężczyzna, jedna z trzech ofiar pożaru, do którego doszło w sobotę około północy. Jak do tej pory nie udało się ustalić jego tożsamości. Nie jest to nikt z mieszkańców kamienicy. Z poparzeniami trzeciego stopnia na całym ciele został jeszcze w nocy przetransportowany śmigłowcem do specjalistycznego ośrodka leczenia oparzeń w Gryficach. Drugi z poszkodowanych to 22-latek - jest już w domu - oraz 51-letnai kobieta, która zasłabła podczas akcji ratunkowej.
Jak relacjonują świadkowie pierwsza eksplozja była na tyle silna, że z mieszkania na drugim piętrze wyrzuciła okno razem z ramą. Poleciało kilkanaście metrów. Najpewniej, to drugi wybuch wyrwał kawał dachu na sąsiednim strychu.
- Dopiero co położyłem głowę na poduszce - mówi mieszkaniec z sąsiedniej ul. Grottgera. Pobiegł na ratunek.
- Dach był już w płomieniach. Na parterze ludzie zaczęli wyskakiwać przez okna. Przez drzwi od podwórka wybiegł ten mężczyzna. Był cały w płomieniach. Ktoś próbował go ugasić, ale ubranie odchodziło razem ze skórą. Dobiegł prawie do placu przy hali Gryfii i upadł na trawę. Statąd zabrało go pogotowie.
Z pożarem walczyło w sumie pięć zastępów staży pożarnej. Dziś rano kamienicę sprawdzał inspektorat nadzoru budowlanego, a po południu biegli z karesu pożarnictwa. Ich opinię mamy poznać wkrótce.
- Ale najprawdopodobniej budynek nie będzie nadawać się do użytku - informuje Karolina Chalecka z gabinetu prezydenta Słupska.
Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że wykluczono wybuch gazu. Kuchenka i instalacja w spalonym mieszkaniu miała zostać nietknięta. W momencie zdarzenia w środku mieszkania nie było nikogo. Śledczy nie wykluczają, że pożar mógł spowodować najdotkliwiej poparzony mężczyzna.