Po mieście krąży fałszywa karetka i porywa dzieci, by usuwać im narządy - głosi plotka, która pojawiła się ostatnio na Dolnym Śląsku. Wypatroszone ciała ofiar mają być następnie porzucane w lasach Wielkopolski i Podkarpacia - poinformował Onet.pl, powołując się na internautów.
Dziennikarze postanowili od razu sprawdzić, czy makabryczne plotki są prawdziwe. Policja przyznała, że docierają do niej takie sygnały, ale żadnych zwłok na razie nie znaleziono. - Nie ma tego typu zdarzeń. Nie wiem, skąd te plotki - skomentowała asp. Marta Tabasz z podkarpackiej policji.
Badacze legend miejskich znają jednak doskonale podobne pogłoski. Kradzież narządów to bowiem nieśmiertelny temat współczesnych mitów, regularnie powracający do szeptanego obiegu.
Wbrew pozorom w legendzie tej kryje się jednak ziarno prawdy. Jej powstanie u schyłku zimnej wojny było bowiem starannie przemyślane przez propagandzistów KGB.
Rosyjskie tajne służby mają wirtuozerski talent do fabrykowania i rozpowszechniania miejskich mitów. Na przełomie XIX i XX wieku carska Ochrana zaliczyła "osiągnięcie", którego efekty znacznie ją przeżyły. Chodzi o tzw. Protokoły Mędrców Syjonu, fałszywy dokument, który miał rzekomo dowodzić, że Żydzi w sekrecie planują przejęcie władzy nad światem.
Chociaż Protokoły były ewidentną fałszywką - o czym pisze m.in. prof. Janusz Tazbir - w ich prawdziwość uwierzyli antysemici od Rosji, przez III Rzeszę, aż po Bliski Wschód i daleką Japonię.
Kilkadziesiąt lat później w podobny sposób KGB wpuścił do obiegu plotkę o kradzieży organów.
W pierwotnej wersji dotyczyła ona ubogich dzieci z Afryki i Ameryki Południowej. Miały być one porywane, by za pomocą ich narządów bogacze z USA mogli sobie przedłużać życie.
W obliczu upadku ZSRR koledzy Władimira Putina próbowali w ten sposób osłabiać pozytywny wizerunek USA.
By wprowadzić plotkę w życie, agenci podetknęli poświadczające ją dokumenty Międzynarodowemu Związkowi Prawników Demokratycznych (IADL), który uderzył na alarm, prowokując w 1985 roku serię publikacji prasowych, głównie w krajach Ameryki Łacińskiej.
Ukoronowaniem dezinformacyjnych zabiegów KGB stała się rezolucja potępiająca kradzież organów, przegłosowana 15 września 1988 r. w Parlamencie Europejskim. Zgłosiła ją Danielle de March, deputowana z ramienia Francuskiej Partii Komunistycznej.
Plotka, nad którą pochylili się europosłowie, nabrała rozmachu. Choć niewiele to pomogło Związkowi Radzieckiemu, który rozpadł się w 1991 roku, propagandowa akcja KGB przerodziła się na Zachodzie w pełnokrwistą legendę miejską.
Już na początku lat 90. wśród amerykańskich biznesmenów zaczęła krążyć pogłoska o niebezpiecznym gangu. Przestępcy mieli polować na samotnych podróżnych w hotelowych barach. Ofiara, poczęstowana przez ponętną kobietę usypiającym drinkiem, budziła się dopiero następnego dnia rano w wannie wypełnionej lodem. Obok miała wisieć kartka z instrukcją "nie ruszaj się z wanny". Po wezwaniu pogotowia podróżny dowiadywał się, że wycięto mu nerkę.
Amerykanie zareagowali na te pogłoski całkiem serio. Zasypana doniesieniami o bez-względnym gangu policja w Nowym Orleanie 30 stycznia 1997 roku opublikowała nawet specjalny komunikat dementujący plotkę.
Legenda mimo to poszła w świat i trafiła także do Polski. Jej nadwiślańskie mutacje mówiły m.in., że ofiarą gangu padła dziewczyna na dyskotece albo też młodzi gastarbeiterzy z Polski, ograbieni z narządów przez niemiecki gang. Nowsze wersje legendy mówiły o szajce porywającej dzieci, które zgubiły się rodzicom w supermarkecie.
Pojawiła się również wersja skrzyżowana z legendą czarnej wołgi z lat 60. i 70. Złowroga limuzyna pierwotnie porywała bowiem dzieci, by je pozbawiać krwi. A stąd już tylko krok do kradzieży organów.
W wspomnianym na wstępie wariancie czarna wołga ustąpiła miejsca karetce. Prawdopodobnie przyczyniły się do tego nagłaśniane przez prasę skandale w pogotowiu, takie jak m.in. łódzka afera łowców skór. Sprawiły one, że Polacy zaczęli patrzeć na karetki z pewnym niepokojem.
Legendy o grabieżcach nerek nie byłyby zapewne tak żywotne, gdyby nie czarny rynek handlu organami, który autentycznie funkcjonuje w wielu krajach. Przepływ narządów odbywa się zwykle tak jak w plotce KGB - od ubogich do bogatych. Tyle że dawcy zwykle sami decydują się wycięcie narządów, bo chcą po prostu zarobić.
W Indiach handel organami był rozpowszechniony do tego stopnia, że parlament w Nowym Delhi zakazał przekazywania m.in. nerek między osobami niespokrewnionymi. Prawo pozostaje jednak martwe, a transplantacyjny interes kwitnie nadal. W Indiach i sąsiednim Pakistanie istnieją całe wioski, gdzie ludzie żyją z jedną tylko nerką, bo drugą sprzedali gangom.
Niestety, w Azji ostatnio pojawiają się także doniesienia o autentycznej kradzieży nerek. Już pod koniec lat 90. schwytano w Indiach trzech lekarzy, którzy wycinali organy nieświadomym pacjentom szpitali.
W styczniu tego roku schwytano pod Nowym Delhi gang, który zwabił w sumie 500 robotników na plac budowy, by tam ich uwięzić, a następnie poddać operacji.
Proceder kwitnie w Chinach, gdzie według obrońców praw człowieka organy na przeszczepy pobiera się skazańcom. A tych jest w Chinach co roku przynajmniej kilka tysięcy. Po nerkę do Chin jeżdżą m.in. Japończycy, Izraelczycy i Amerykanie.