Sąd bada, co działo się w nocy z 3 na 4 listopada ubiegłego roku przy ulicy Fulmana, gdzie mieszka radna Ryfka.
- Tej nocy na górze była jakaś karczemna awantura: trzaskanie drzwiami, wychodzenie na klatkę schodową, jeżdżenie windą - mówił w czwartek przed sądem sąsiad lubelskiej radnej. Dalej wyjaśniał, że tamtej nocy usłyszał też „donośny huk”.
- Nie wiedziałem, co to jest. Domyśliłem się, że ktoś chodzi po rusztowaniu (które w tym czasie były dostawione do budynku dop. red.). Następnie słyszałem dobijanie się do mieszkania na górze, co trwało 30, 40 minut - opisywał świadek i zapewniał, że na rusztowaniu widział właśnie Annę Ryfkę. Miał ją rozpoznać po krótkich włosach. - Za rękę nie złapałem, ale takie mam wrażenie - zaznaczył.
Mężczyzna przyznał, że tamtej nocy na policję nie zadzwonił, ale ostatecznie zdecydował się złożyć doniesienie, bo „miarka się przebrała”. Przyznał również, że wcześniej około sześciu razy wzywał policję w związku z hałasami w mieszkaniu po sąsiedzku oraz interweniował u dzielnicowego.
Obwiniona o zakłócanie ciszy nocnej powiedziała przed sądem, że zaproszenie na komisariat było dla niej zaskoczeniem. - Tamtej nocy wróciłam do domu po północy i poszłam spać. Działania zarzucane mi przez sąsiada absolutnie nie miały miejsca - zapewniała Anna Ryfka (zgodziła się na pokazanie swojego wizerunku).
W czwartek zeznania składały sąsiadki oraz współlokatorka radnej. To ona przyznała, że tej listopadowej nocy wyszła przez balkon na rusztowanie, żeby zabrać z niego do domu swojego kota, którego zobaczyła na zewnątrz. Zapewniła, że jej współlokatorka na rusztowanie by nie weszła, bo ma lęk wysokości. Poza tym miała wtedy spać. - To wszystko trwało jakieś 10-15, zachowywałam się cicho - stwierdziła.
Wyrok poznamy 21 marca.
POLECAMY PAŃSTWA UWADZE: