Najważniejsi świadkowie to żona i mama pana Roberta. Jeszcze w czerwcu przesłucha je prowadzący śledztwo prokurator.
Był późny wieczór. Robert Michałowski i jego żona wracali od znajomych. Wypili alkohol i obydwoje byli nietrzeźwi. Wtedy doszło między nimi do szarpaniny. - Byliśmy już prawie pod domem, kiedy zaczęliśmy się kłócić. Doszło do szarpaniny - wspomina mężczyzna.
Pan Robert wywrócił żonę na ziemię. Potem zaczął ją podnosić. Wtedy nadjechał radiowóz. Z relacji policji wynika, że przypadkowy świadek zajścia poinformował, że widzi jak mężczyzna bije żonę i „nie można go uspokoić”.
Na miejsce pojechał patrol funkcjonariuszy z komisariatu Wrocław - Śródmieście. Tu zaczyna się spór o fakty. Robert Michałowski i jego żona przekonują, ze policjanci byli agresywni. Obezwładnili go i wsadzili do radiowozu – furgonetki. - Nie zdążyłem nic zrobić. Bardzo mocno zacisnęli kajdanki – opowiada.
Nie reagowali na prośby żony, żeby wypuścili mężczyznę. Pojechali na Izbę Wytrzeźwień. Po drodze mieli zacząć go bić. „Zostałem uderzony pięścią w twarz, byłem bity po tułowiu i rękach, okładany po żebrach, zostałem kopnięty kilkakroć w twarz” - pisał w swoich skargach do prokuratury i do wrocławskiej policji.
Bicie – jak mówi – trwało całą drogę do izby. Policjantów – według jego relacji – miało być trzech. Jeden prowadził, a dwóch było z nim z tyłu radiowozu – furgonetki.
Z dokumentów izby wytrzeźwień nie wynika, żeby przyjmujący widzieli jakieś obrażenia. Z izby zwolniono pana Roberta w niedzielę 25 marca około południa. - Tramwajem pojechałem prosto do domu. Żona jak mnie zobaczyła to się popłakała.
- Strasznie wyglądał, cały posiniaczony – opowiada żona pana Roberta.
Bardzo źle się czuł, więc wezwano pogotowie. Karetka zabrała go do szpitala na Kamińskiego. „Pacjent przywieziony z powodu urazu głowy, kończyn górnych, klatki piersiowej, których doznał (…) po – jak podaje – pobiciu przez policję w trakcie interwencji” - można przeczytać w dokumencie ze Szpitalnego Oddziału Ratunkowego.
Wersja policjantów? Było na odwrót. To on się awanturował, rzucał, a oni byli grzeczni i kulturalni. Zachowywali się „z poszanowaniem praw i godności uczestników interwencji. A pan Robert był wzburzony, agresywny i nie reagował na polecenia policjantów.
Wersję funkcjonariuszy miała potwierdzić osoba, która zgłosiła policji incydent z żoną.
W odpowiedzi na skargę Komenda Miejska Policji we Wrocławiu napisała, że zarzuty pozostawia nierozstrzygnięte. Bo w postępowaniu skargowym policja ma ograniczone możliwości zbierania dowodów. Materiały postępowania prowadzonego w policji trafiły już do prokuratury.
Sprawą zajmie się prokuratura Psie Pole, choć do zdarzenia doszło na Śródmieściu, bo rzecz dotyczy zachowania policjantów z tamtejszego komisariatu. Na stałe współpracującego z prokuraturą. Śledczym pomagać będą policjanci z Biura Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej.