Spis treści
W poniedziałek, 13 stycznia br. w Sądzie Okręgowym Warszawa Wola odbyła się pierwsza rozprawa w sprawie brutalnej zbrodni, do której doszło w ubiegłym roku w miejscowości Solec, w powiecie piaseczyńskim na Mazowszu.
Zbrodnia pod Warszawą. Ukrył rozczłonkowane ciało pod folią
Zabójstwo miało miejsce 5 czerwca 2024 roku. Prowadzący firmę budowlaną 53-letni Marek D., który mieszkał z rodziną na Targówku w Warszawie, udał się w kierunku Piaseczna na spotkanie z klientem, który był mu winny 25 tys. złotych za wykonanie robót tynkarskich. Mężczyzna nigdy nie wrócił już do domu.
Dzięki aplikacji samochodowej, pokazującej lokalizację, córka 53-latka odkryła, że auto ojca zatrzymało się w miejscowości Pilawa w powiecie garwolińskim i pojechała na miejsce ze swoim chłopakiem. Pojazd jednak stał na poboczu pusty, w środku były kluczyki i dokumenty, w tym m.in. faktura za którą oskarżony nie uiścił opłaty. Na miejsce została wezwana policja. Dzięki aplikacji ustalono, że 53-latek spotkał się tego wieczora w Solcu z klientem, który miał oddać mu pieniądze. To tam policja dokonała przerażającego odkrycia.
Pod schodami niewykończonego domu funkcjonariusze zauważyli czarną folię, a w niej rozczłonkowane ciało mężczyzny.
Oskarżony opóźniał spłatę długu
Zatrzymany został 45-letni emerytowany policjant – Marek Z., a motywem zbrodni miała być chęć uniknięcia opłacenia faktury. Śledztwo prowadziła Prokuratura Rejonowa w Wołominie.
Z ustaleń prokuratury wynika również, że zrobił to najpierw uderzając w głowę ofiary, a gdy ten nieprzytomny upadł na betonową posadzkę przy użyciu ręcznej piły i siekiery rozczłonkował jego ciało. Następnie miał próbować spalić zwłoki.
Oskarżony Marcin Z., nie przyznał się do zabójstwa i w poniedziałek w sądzie nie odniósł się też do złożonych wcześniej wyjaśnień.
Jako pierwszą sąd przesłuchał w charakterze świadka żonę ofiary.
- Kilkukrotnie rozmawialiśmy z mężem o tym człowieku. On powiedział mojemu mężowi, że czeka na wypłatę i jak dostanie z banku pieniądze, to się rozliczy. Mówił, że nie ma na razie pieniędzy, bo kupili z żoną drzwi do domu za 8 tysięcy złotych – wskazała.
Kobieta przyznała, że jej mąż czasami rozliczał się bez faktury, ale mówił jej o tym tylko, gdy jakiś klient zalegał mu z płatnościami. Odpowiadając na pytanie oskarżyciela żona ofiary wskazała, że zaliczka początkowo miała wynosić 12 tysięcy złotych, jednak nie udało się uzyskać takiej kwoty, Marcin Z. wpłacił zaledwie 5 tysięcy złotych.
"Ucieszył się i pojechał na spotkanie, by odebrać pieniądze"
Tego dnia, gdy doszło do zbrodni, ofiara telefonicznie próbowała kontaktować się z oskarżonym, by umówić się na spłatę należności. Bezskutecznie, mężczyzna nie odbierał. W końcu Marcin Z. sam oddzwonił i zaproponował spotkanie wieczorem.
- Mąż się bardzo ucieszył i pojechał na spotkanie, mając nadzieję, że ten człowiek się z nim rozliczy. Mieli się spotkać na budowie około 19.30, adresu jednak nie znałam – przyznała żona zamordowanego.
Jak dodała, kiedy około godziny 21.30 męża nadal nie było w domu, a telefon był wyłączony, zaczęła się niepokoić. Swoimi obawami podzieliła się z dorosłą już córką, która potrafiła przez lokalizator umieszczony w samochodzie ojca wyszukać, gdzie po raz ostatni się logował. To właśnie ona sprawdziła, że telefon jej taty stracił kontakt z internetem o godz. 19.50.
"To nie było normalne, z tatą zawsze był dobry kontakt"
- Mama do mnie dzwoniła około 22 i była zmartwiona, że tata nie odbiera telefonu. To nie było normalne, bo z tatą zawsze mieliśmy dobry kontakt i zawsze miał naładowany telefon, odbierał lub oddzwaniał szybko, więc ja też zaczęłam się martwić – mówiła 23-letnia córka ofiary, zeznająca na poniedziałkowej rozprawie jako drugi świadek.
Akt oskarżenia w tej sprawie trafił do Sądu Okręgowego w Warszawie pod koniec listopada ubiegłego roku. Kolejna rozprawa odbędzie się 13 marca.
