Zaczniemy od opowieści niesamowitej, ale jak najbardziej prawdziwej… O puchaczu, którego pokochali fińscy fani piłki nożnej. Był 6 czerwca 2007 roku, na Stadionie Narodowym w Helsinkach Finowie rozgrywali właśnie mecz kwalifikacyjny mistrzostw Europy z Belgami, kiedy nagle na na poprzeczce fińskiej bramki usiadł okazały puchacz.
Pomimo prób przepłoszenia nie chciał odlecieć. Sędzia przerwał mecz na sześć minut. Piłkarze Finlandii wygrali spotkanie i natychmiast wybrali puchacza na maskotkę drużyny, nazywając go „Bubi”. Dziennikarze uważali, że to właśnie puchacz przy stanie 1:0 dla Finlandii zaczarował ich bramkę i doprowadził do zwycięstwa 2:0.
Puchacze są prawdopodobnie największymi sowami – wielkością dorównuje im jedynie puchacz japoński. To długowieczne ptaki: na wolności żyją około 20 lat, w niewoli nawet 60. W Polsce żyje około 270 par puchaczy. Zamieszkują głównie Sudety i Karpaty, środkowe i zachodnie Pomorze, północną Wielkopolskę, puszcze w północno-wschodniej Polsce (Puszcza Białowieska) oraz Pojezierze Łęczyńsko-Włodawskie na Lubelszczyźnie.
Puchacz poluje na bardzo różne zwierzęta: od maleńkich owadów po młode sarny i jelenie (do 17 kilogramów). Podobno jednak w Europie podstawą jego diety są jeże.
Pierwotne ludy Północy wierzyły, że puchacz, podobnie jak sowa śnieżna, pomaga ludziom nawiązać kontakt z bogami. W Chinach sowa płomykówka chroniła domostwa przed pożarem. Z czasem wiara w jej nadprzyrodzone moce się rozrosła i stała się ona „talizmanem” przeciwko wszystkim nieszczęściom, które czyhały na ludzi. Pokładano w jej moce tak wielką wiarę, że na budowlach i domach konstruowano z tego powodu specjalne wieże z jej wizerunkiem.

W starożytnej Grecji sowa była nie tylko posłańcem Ateny, ale także ptakiem symbolizującym mądrość.
Nastawienie Europejczyków do sów zmieniło się wraz z nadejściem średniowiecza. Nie dość, że stała się wcieleniem diabła i symbolem zła, to jeszcze wieszczyła nieszczęście. Podobno wierzono, że złośliwe czarownice przyjmują postać sowy. Proszę sobie wyobrazić, z jakim przerażeniem musiano przyjmować wiadomość, że sowa zagnieździła się na kościelnej wieży! Przecież wydawane przez nie odgłosy powodowały plotki, że „zły” osiedlił się w kościele.
Wierzono, że krzyki, syki i gwizdy sów są omenem śmierci i nieszczęścia. Przecież odgłosy wydawane przez pójdźkę tłumaczono jako „pójdź, pójdź w dołek pod kościołek”. W efekcie już samo ujrzenie sowy zwiastowało rychły zgon. Płomykówki, które w Chinach chroniły domostwa od pożaru, w nas miały go sprowadzać – podpalały strzechy iskrami sypiącymi się z jej płomiennych, rudych piór... I ludzie, zamiast stawiać wieże z wizerunkami sowy, zaczęli przybijać ich zwłoki do płotów i drzwi stodół, wierząc, że ochroni ich to przed nieszczęściem.