Rozwodzący się bezdzietni słyszą, że są w lepszej sytuacji niż rozwodzący się rodzice. Nie muszą się martwić, że krzywdzą dzieci, bać się, że zabraknie im na utrzymanie rodziny, walczyć o alimenty.
Ale, jak zauważa Anna Jarząbek, psycholożka prowadząca bezpłatne warsztaty dla rozwódek w gdańskim stowarzyszeniu NEWW-Polska, w trudnych chwilach to właśnie dzieci mogą dodawać siły.
Rozwiedzeni rodzice nie pomyślą: "nie mam dla kogo żyć, wszystko stracone". Nie poczują takiej pustki, samotności i niespełnienia, jakie przeżywają bezdzietni. Bo biorąc ślub, zakładamy, że w przyszłości będziemy "prawdziwą rodziną": dom, dzieci, kiedyś wnuki. Rozwód to koniec marzeń. Jesteśmy całkiem sami. A do tego słyszymy, że jest nam łatwiej, bo możemy "zacząć od nowa", ale my nie chcemy "zaczynać od nowa". A tu jeszcze ktoś próbuje odebrać nam prawo do przeżywania bólu i bagatelizuje cierpienie.
Brakująca połówka
- Taka miłość zdarza się raz w życiu - mówi Tomek, 37-letni projektant stron internetowych. Z Joanną byli parą już w liceum, ślub wzięli na czwartym roku studiów. Ona - początkująca malarka, on - grafik, często nie mieli z czego zapłacić rachunków. Ale kiedy trafiało się im zlecenie z agencji reklamowej, zapełniali lodówkę i zapraszali znajomych. Dla niego obrączka nie miała znaczenia, ale jej dawała poczucie bezpieczeństwa. - Śmiała się, że to jedyny stały element w jej życiu, bo wszystko inne, nawet buty, potrafi zgubić - przypomina Tomek. Po dziewięciu latach, w lipcowy wieczór, Joanna oznajmiła, że odchodzi.
- Od tygodni nie miałem zleceń. Ona pracowała na etacie. Powiedziała, że nie daję jej poczucia bezpieczeństwa, nie może przy mnie myśleć o przyszłości. Chce mieć oparcie w mężu - wspomina Tomek. Nie spodziewał się tego, choć przez ostatnie dwa lata kłócili się bez przerwy i nawet na wakacje pojechali oddzielnie. - Ale przecież w każdym związku raz jest lepiej, raz gorzej - mówi Tomek. - Chciałem protestować, ale ona była już spakowana, wzięła pod pachę kota i wezwała taksówkę. "Zakochałam się" - rzuciła. - Poczułem się jak głupek. A potem dowiedziałem się, że Joanna spotyka się z kimś już od miesięcy.
Tomek nigdy jej nie zdradził. Tydzień po jej odejściu poszedł na imprezę, upił się i przespał z jakąś dziewczyną. - Zamknęliśmy się w łazience. Chciałem udowodnić, jaki to ze mnie macho, a poczułem obrzydzenie do siebie - opowiada.
Przez następny rok rozpaczał z tęsknoty i chciał, żeby Joanna wróciła. Dzwonił do niej i odkładał słuchawkę. Był wściekły na siebie albo czuł się oszukany. W myślach prowadził z Joanną dyskusje pełne pretensji i złości. Kiedy dopadało go poczucie winy, płakał pół nocy. Zadręczał się, wspominając bezsensowne kłótnie albo superwakacje w Grecji. - To była klęska na wszystkich frontach. Upadek duchowy, fizyczny i finansowy - wspomina. - Przestałem dbać o siebie, a żeby nie myśleć, całymi dniami grałem na komputerze, krew lała się po wirtualnych ścianach.
Dopiero po kilku miesiącach, gdy przyjaciel załatwił mu pracę - warsztaty plastyczne dla licealistów - Tomek zaczął wychodzić z dołka. Na rozwód czekał rok. - O terminie rozprawy Joanna zawiadomiła mnie przez telefon. Ze złośliwości nie powiedziałem, że wyjeżdżam. W pociągu z satysfakcją myślałem: "A ona, głupia, stoi teraz przed sądem i obgryza paznokcie" - mówi Tomek. Spotkali się na drugiej rozprawie.
- To smutne i żenujące. Powtórzyłem za nią, że nastąpił rozkład pożycia, a uczucie wygasło - mówi Tomek. Wieczorem poszedł na wódkę. - Nigdy nie poczuję już ani takiej miłości, ani rozpaczy. Bo jestem kimś innym - dodaje. - Od pół roku mieszka z Basią. Nie planują ślubu. - Tak jest dobrze. Po co to zmieniać. Kiedy zostałem sam, czułem się porzuconą połową człowieka. Musiałem odbudować brakującą część. Teraz czuję się całością i nie potrzebuję żadnej drugiej połówki - mówi.
To nie jest prawda o mnie
Nie da się w godzinę zakończyć związku i pójść w dwie strony. Człowiek nie jest maszyną, musi przetrawić to, co się stało, i pogodzić się z rzeczywistością. Dlatego dobrze dać sobie czas na rekonwalescencję i powoli wracać do życia. Nie trzeba brać się w garść - mówi Maja Szpakiewicz, psycholog z Centrum Psychoterapii TREDO w Warszawie.
Zdaniem amerykańskiego psychoterapeuty Stephena Johnsona, autora książki "Dobre życie w pojedynkę" (wyd. Jacek Santorski & CO), w pierwszym etapie chodzi o to, by partnerzy jak najszybciej uniezależnili się od siebie i przejęli obowiązki, które do tej pory spoczywały na drugiej połowie. Ona więc zaczyna płacić rachunki i nie dzwoni do niego, gdy kran przecieka. On sam robi zakupy. Drugi etap, trudny i długotrwały, to zerwanie więzów emocjonalnych. Warto poddać się rytuałom i urządzić pogrzeb związku, zawiadomić znajomych.
Większość ludzi w tym czasie przeżywa skrajne, gwałtowne emocje - od rozpaczy i paniki po euforię płynącą z wyzwolenia się. Warto wsłuchać się w siebie i ustalić, jakie myśli wywołują cierpienie. To mogą być np. stwierdzenia: "zostałem oszukany, więc mam prawo do zemsty", "sam sobie nie poradzę". Warto poszukać dla nich przeciwwagi.
Zastanówmy się, czy naprawdę wartość człowieka zależy od opinii jednej osoby. To ważne, bo ten, kto powtarza, że jest nic niewart, przestaje o siebie dbać, unika innych ludzi i nie próbuje wyjścia z impasu. O porażce zaczyna myśleć jak o katastrofie.
Zdaniem Mai Szpakiewicz w najtrudniejszej sytuacji są ci, którzy tak jak Tomek rozwodu nie brali pod uwagę. Są zagubieni, czują strach przed przyszłością, próbują walczyć o związek dłużej, niż podpowiada im rozsądek. Chcąc zrozumieć przyczyny, doszukują się winy w sobie. Myślą: "Jestem do niczego. Gdybym był inny, nadal bylibyśmy razem". Lepiej zastanowić się: Co mogę zrobić, by uniknąć podobnych błędów w przyszłości?.
Anna Jarząbek, przyznaje, że rozwodnik musi pokonać mnóstwo szkodliwych stereotypów. - Pierwszy z nich to "rozwódki są zagrożeniem dla mężatek. Spragnione miłości, a więc łatwe". Kolejne to: "Kobieta, która nie potrafiła zatrzymać męża, nie może sobie dobrze radzić" - wymienia Jarząbek. - Dopóki w nie wierzymy i nie weryfikujemy ich, dopóty niszczą naszą samoocenę. Dlatego ważne, żeby sobie je uświadomić i powiedzieć: "To nie o mnie".
Całkowity rozkład pożycia
- Nie rozumiem, jak mogłam do tego doprowadzić, i mam żal do siebie - mówi Olga, 34-letnia menedżerka. Rozstała się z mężem 4 lata po ślubie. - Postawiliśmy sobie zbyt wysokie wymagania. Kamil prowadził zajęcia ze studentami przez 7 dni w tygodniu, ja od 8 do 16 pracowałam i studiowałam wieczorowo. Nie mieliśmy czasu nawet, żeby się pokłócić. Kiedy zaczęliśmy rozmawiać
o tym, jak bardzo czujemy się samotni, nie umieliśmy już znaleźć wspólnego języka. Wykrzyczeliśmy tylko swoje żale, potem Kamil zabrał rzeczy i się wyniósł. Liczył na to, że go zatrzymam i poproszę, by wrócił. A ja zrobiłam dyplom i dostałam nową posadę. Nie miałam czasu, żeby myśleć o problemach - dodaje Olga.
Po rozstaniu pracowała po 16 godzin dziennie i zapisała się na biznesowy angielski. Wmówiła sobie, że to jest najważniejsze i nie warto oglądać się za siebie. Kamil próbował się z nią kontaktować, ale nie miała czasu. - Gdyby ktokolwiek mną wtedy potrząsnął, powiedział: "Zatrzymaj się, zastanów, przecież go kochasz!", pewnie nie doszłoby do rozwodu. Ale wszyscy powtarzali: "dobrze się stało", "dzielna dziewczyna" - mówi Olga. Wniosek do sądu złożyła z rozpędu. Nie ma co przecież tkwić
w martwym punkcie - niby sama, a z obrączką na palcu. Na rozprawie byli tak zgodni, że sędzia skierował ich na konsultację psychologiczną. Nie uwierzył w "rozkład pożycia". Zapytał: "Czy państwo na pewno się już nie kochacie?".
- Wtedy to mnie rozbawiło - wspomina Olga. - Ale kilka tygodni po rozwodzie zaczęło do mnie docierać, co zrobiłam. Śpię w pustym łóżku. Nie mam z kim spędzić świąt. Na koncie są pieniądze
i mogę jechać na wycieczkę nawet do Chin. Ale po co? Z kim?
Koleżanka powiedziała jej, że wygląda na szczęśliwą. Całkiem jak Kamil, który jest zakochany i spodziewa się dziecka. - Pomyślałam, że to żart. Albo że on udaje jak ja. Spotkaliśmy się
i wprost zapytałam, czy do mnie wróci. Powiedział, że mogę na niego liczyć, ale już mnie nie kocha. Dopiero wtedy poczułam, że to rozstanie, i wpadłam w panikę.
Byłoby mi łatwiej, gdyby mnie zdradził i zostawił. Ale to ja popełniłam grzech zaniechania i musiałam sobie poradzić z poczuciem winy - mówi Olga. Wzięła zaległy urlop, wyjechała do przyjaciółki, żeby opłakać stratę. - Przekonanie, że zawsze można zacząć wszystko od początku, jest niebezpieczne. Związek warto pielęgnować, nawet jeśli jest daleki od ideału - mówi Olga.
- Co mi pomaga? Zrobiłam to, co mi poradził psycholog, zapisałam się na kurs jogi, zawsze o tym marzyłam. Przemeblowałam mieszkanie, a pokój Kamila zamieniłam na pracownię.
Uczucia zamiecione pod dywan
- Przychodzą do nas kobiety, które pozornie świetnie sobie radzą. Gdy jednak zaczynamy rozmawiać, okazuje się, że pod tą maską kryje się krucha, mocno zraniona czy rozczarowana kobieta. Wtedy pojawiają się łzy i emocje, które do tej pory nie były ujawnione: żal, smutek, lęk. To bywa punkt zwrotny - przyznaje Anna Jarząbek. Warto dać sobie czas na wyrażenie trudnych uczuć, bo zaprzeczanie i "zamiatanie ich pod dywan" prowadzi do powielania tych samych błędów w kolejnym związku.
Dla osób, które czują się skrzywdzone, przełomem bywa moment, gdy zaczynają dostrzegać także swój wkład w rozpad małżeństwa. Trzeba jednak uważać, by nie wpaść w pułapkę rozpamiętywania nieudanego związku, ciągłego doszukiwania się winy w sobie.
- Zdarza się tak, że zranione kobiety za cel dalszego życia stawiają sobie zemstę. Nawet 6-7 lat po rozwodzie są skoncentrowane na tym, jaki wniosek przeciwko byłemu mężowi mogą jeszcze złożyć do sądu - przyznaje Anna Jarząbek. Uczestniczki warsztatów mają szansę uświadomić sobie, że "nie tylko ja jedna mam taki problem", i zobaczyć, jak inne kobiety radzą sobie w podobnej sytuacji.
Jedno z ćwiczeń polega na porównaniu swoich doświadczeń. Dla niektórych najbardziej dramatycznym momentem było podjęcie decyzji o rozstaniu, dla innych - samotność tuż po. Wiele czuje lęk przed przyszłością. Na warsztatach mogą o tym porozmawiać, razem poszukać odpowiedzi na pytania, np. jak odbudować poczucie własnej wartości, jak zaplanować dalsze życie.
Postawić kropkę nad i
Na liście stresujących wydarzeń rozwód zajmuje drugie miejsce, po śmierci współmałżonka. Chociaż ma wiele negatywnych konsekwencji i tak wyrządza mniej szkód niż trwanie w złym związku.
Badania Daniela Hawkinsa i Alana Bootha z amerykańskiego Uniwersytetu Penn State pokazują, że ludzie żyjący w nieszczęśliwych małżeństwach nie korzystają ze wsparcia innych, czują się więc samotni, a to obniża ich poczucie wartości i prowadzi do różnych chorób. Nawet ci rozwodnicy, którzy nie wstąpili ponownie w związek małżeński, są zwykle bardziej zadowoleni i mają wyższą samoocenę niż ci, którzy zdecydowali się trwać w nieudanej relacji.
Maja Szpakiewicz zachęca, żeby na początku nie skupiać się na formalnościach, nie pisać pozwu rozwodowego, gdy tylko odkryjemy zdradę, albo usłyszymy: "odchodzę". Lepiej poczekać, aż się wyciszymy i wtedy porozmawiamy. Rozwód będzie wówczas postawieniem kropki nad i. Inaczej możemy ulec prawnikom czy rodzinie i sala sądowa stanie się areną walki. A przecież nie chodzi o to, by niszczyć siebie nawzajem i czerpać z tego satysfakcję, ale zakończyć jakiś etap w życiu i zacząć nowy.
***
Kiedy opuszcza nas ktoś najbliższy
Łóżko zbyt szerokie dla jednej osoby, puste ramki na zdjęcia. Co zrobić, by poczuć się lepiej?
Wychodzić z domu: spacerować, biegać, iść na basen albo siłownię.
Spotykać się z ludźmi, ale nie angażować się w nowe związki.
Pamiętać, że przypadkowy seks nie odbuduje poczucia własnej wartości.
yrzucić uschniętego fikusa, zapełnić puste szuflady i półki w szafie.
Nie ukrywać rozwodu przed rodziną i znajomymi. Porozmawiać
z przyjacielem - powiedzieć otwarcie, jak może pomóc.
Zadbać o siebie - nie rezygnować z obiadów, jeść ulubione potrawy, sprawić sobie jakiś prezent, np. nową wędkę.